Tytuł, który mówi aż za wiele, prawda? Cóż, czas się wytłumaczyć przed Tobą – wierny Czytelniku tego bloga. Jak zauważyłeś (lub zauważyłaś) przez ponad miesiąc nie pojawił się tutaj ani jeden wpis. Ale uspokajam – nie myśl sobie, że miejsce to umarło. Z ręką na sercu – chciałbym poświęcać temu blogowi znacznie więcej czasu niż go w rzeczywistości mam, zatem wybacz, że teksty pojawiają się tutaj dość nieregularnie. Niemniej to z 90sekund.pl wiąże się moja główna działalność i to tamten blog zarabia na mój chleb. Ale jest też coś o czym muszę Ci dziś napisać. Tak szczerze.
Stanąłem, niedawno przed koniecznością zmiany komputera. A właściwie komputerów. Mam dwa – jeden pięcioletni oraz drugi siedmioletni. Obydwa kosztowały swego czasu majątek, służyły różnym celom. Obydwa – nawet dzisiaj po upływie tak wielu lat – wciąż świetnie dają radę. Na własnej skórze przekonałem się, że warto kupować superwydajne komputery za grube tysiące, bo wystarczają na naprawdę wiele, wiele lat intensywnej pracy, dostarczają sporo rozrywki i pozwalają utrzymywać pewien poziom, kiedy tańsze rozwiązania po dwóch latach zachowują się, jak przedepokowe dinozaury.
Ale jak sam/-a się domyślasz – siedem lat, to sporo czasu nawet przy sprzęcie premium. Zmienił się przez ten okres sposób mojego funkcjonowania, zawód, potrzeby, czas i sposoby korzystania z urządzeń komputerowych. Stanąłem przed koniecznością wymiany tego co mam na nowe. W pierwszej chwili myślałem, że naturalnym produktem współgrającym z moim Asus Chromebookiem C200 będzie ultrabook Asus Zenbook UX305FA. Od lat mam wyłącznie notebooki tej firmy. Jednak po przeprowadzonych testach okazało się, że jest w tym produkcie zbyt wiele niedociągnięć, które nie pozwalają mi na niego spojrzeć perspektywiczniej, chociaż…
…długo biłem się z myślami, już prawie nawet nabyłem tego Asusa, ale ostatecznie czułem nieugaszony niedosyt. Zacząłem szukać czegoś innego, więc naturalnie w kręgu moich zainteresowań znalazł się też ostatni MacBook Air. Ale i tutaj nie czułem mięty. Poza tym szybko wyszło, że w tym przedziale cenowym, który sobie założyłem, nie ma dla mnie żadnego ultrabooka, a taki sprzęt właśnie postawiłem sobie za cel kupić. Kiedy myślałem, że jest już po sprawie i jednak nie nabędę teraz żadnego nowego komputera, zupełnym przypadkiem trafiłem na Microsoft Surface Pro 3. Zachwyt był tak wielki, że nie było innej rady – musiałem go mieć! I mam!
Uprzedzam jednak – Chromebooka posiadam również i niestrudzenie poszukuję następcy modelu C200. Niemniej dotarło do mnie, kiedy tylko Surface Pro 3 zagościł na moim biurku, że w zderzeniu z tym sprzętem nie tyle Chromebooki mają oczywisty problem, co przede wszystkim platforma Chrome OS. Bo muszę w tym miejscu podkreślić jeszcze jedną ważną rzecz – komputer Microsoftu jest swego rodzaju Nexusem w świecie Google. Laptopem wzorem, na którym równie wzorowo działa nie tylko Windows, ale absolutnie wszystko! Tak, moje zdumienie jest tym większe, że nie spodziewałem się takiego uderzenia!
Na swoje „usprawiedliwienie” mam chyba jedynie to, że kiedy Surface Pro 3 został przez Microsoft oficjalnie pokazany, to napisałem bardzo entuzjastyczny wpis na 90sekund.pl, w którym podkreślałem, że chętnie bym go kupił, tylko ta cena… No i kupiłem. Nie jest to nowy produkt, bo taki w podstawowej konfiguracji plasuje się na półce MacBooków, na co mnie nie stać, ale też udało mi się wynegocjować na tyle zadowalające warunki, że na uszczuplenie portfela też nie mogę narzekać. Oczywistym jest jednak fakt, że od dobrych trzech tygodni mój Chromebook nie został przeze mnie włączony nawet na jedną minutę. I aż boję się zerknąć na ekran, który tam jest, bo obraz na Surface Pro 3 dosłownie wgniata w fotel – na dwunastu calach 2160×1440 px robi genialną robotę dla oczu!
Dlaczego tytuł tego wpisu to spowiedź? Bo z powodu swojego zakupu mam kilka wrażeń z pracy z Windows 10 w wersji Pro, które racjonalnie przysłaniają zalety Chrome OS. Nawet samej idei Chromebooków. Trafia to oczywiście w mój nieco bardziej napełniony rezerwą – odnoszącą się do sprzętu Google – czas. Po pierwsze złapałem się na tym, że kilku osobom w komentarzach odradzałem w ostatnim czasie zakup Chromebooków, jeśli chciały używać go na studiach. Bo jeżeli masz studiować informatykę lub medycynę, to kiepsko widzę takie rozwiązanie, tym bardziej, że nie ma dzisiaj kierunku, gdzie nie byłyby wykorzystywane multimedia. Dlaczego tak? Bo Chrome OS wciąż nie wspiera licznych standardów, wtyczek, rozszerzań itp., a nawet opcji podłączenia w klasyczny sposób drukarki czy skanera. Sam byłem studentem i wiem, jak to jest, kiedy nie można u kumpla wydrukować czegoś, co ma się na swoim komputerze, bo coś tam. Tutaj tych zależności jest więcej.
Po drugie, rezerwa ta bierze się ze strategii Google, który jednak pozycjonuje Chromebooki wciąż jako komputery kiepsko wykonane, tanie i po krótkim czasie mniej wydajne. Teoretycznie nie odbiegają pod tym względem od licznych notebooków z Windowsem, ale w Polsce ceny sprzętu z Chrome OS są niebezpiecznie blisko tych, które trzeba zapłacić za ich odpowiedniki z wiele więcej potrafiącym systemem od Microsoftu.
Po trzecie – jestem jednak fanem pięknej elektroniki, przemyślanych rozwiązań, atrakcyjnego wykonania, nieszablonowych, ale też bardzo praktycznych rozwiązań. A Chromebooki naprawdę w minimalnym stopniu do tej kategorii cech produktów można zaliczyć.
Dodatkowo – czyli po czwarte – pracuje mi się z Surface Pro 3 tak dobrze, że nie mam nawet zbytniej ochoty przesiadać się na rozdzielczość HD w moim Chromebooku. Obawa przed pikselozą, wzmaga niechęć. Jestem – szczerze pisząc – w dużym szoku. Mój stosunek do nowego systemu Microsoftu był do tej pory dość obojętny – jeśli nie lekceważący. Prawda jest też taka, że bardziej śniłem o tym, że Chrome OS zacznie dorównywać Windowsowi, aniżeli to faktycznie miało miejsce. Bo komputerowy system Google doskonale uzupełnia Okna, ale daleko mu do tego, by je zastąpić.
W pewnym sensie traktuję ten wpis rozliczeniowo. Jestem w nim szczery do bólu. Jestem fanem Chromebooków i Chrome OS, ale popełniłem wiele tekstów, w których krytykowałem do tej pory Microsoft. Natomiast firma ta staje się coraz bardziej multiplatformowa ze swoimi aplikacjami, a do tego mocno prze w kierunku Chmury. Czyli robi dokładnie to samo, co Google, ale z bardziej kompletnymi narzędziami. W każdym razie – skoro potrafiłem krytykować, chcę być też szczerym i uczciwym w stosunku do Ciebie Czytelniku – wiedz, że moje poglądy też ewoluują.
Tani laptop za około 2 tys. zł nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia, zatem sama idea Surface jest też tutaj mocnym argumentem grającym u mnie na niekorzyść Chromebooków. Z drugiej strony – chętnie zderzyłbym to doświadczenie z testami nowego Pixela, który specyfikacyjnie przy zapotrzebowaniu na moc Chrome OS – wyprzedza ten system o całe lata. Kto go dziś kupi, spokojnie przez najbliższe 5 lat nie będzie musiał myśleć o wymianie Chromebooka na nowy komputer (lub nawet dłużej).
Klasyczną spowiedzią wpis ten nie jest. Bo brak u mnie skruchy oraz nie mam zamiaru pokutować! ;) Zdałem sobie jednak sprawę, że Chromebooki potrzebują czegoś mocnego, aby konkurować dzisiaj z rozwiązaniami giganta z Redmond. Nie wątpię w ich intuicyjną i prostą obsługę. Nie podważam ich świetnych, kompaktowych gabarytów. Ale też – trudno nie czuć rozczarowania, kiedy jedno czy inne rozwiązanie nie chce działać lub wymaga jednak hosta w postaci Windowsa. Dziwna to symbioza, ale ewidentnie to Chrome OS potrzebuje dziś okien, a nie odwrotnie. I ta świadomość mnie niepokoi, bo oznacza to, że Surface Pro 3 będzie służył mi częściej w pracy, aniżeli Chromebook…
****
Fotografia tytułowa: fot. 24youphotography