Do sklepów Google Play oraz App Store trafia właśnie nowa aplikacja od Facebooka – Slingshot. Jest ona owocem grudniowego hackatonu organizowanego przez społecznościowego giganta w ramach startupu Creative Labs, którego celem jest tworzenie nowych, pomysłowych aplikacji. Czym więc interesującym ma się wyróżniać to rozwiązanie? Głównym założeniem Slingshot jest oczywiście robienie zdjęć i udostępnianie ich sobie nawzajem. Sęk w tym, że aby zobaczyć, co ktoś nam właśnie przesłał, sami musimy mu też coś ze swoich fotograficznych zasobów udostępnić. Funkcjonuje to na zasadzie wymiany plików – ja Ci coś przesyłam, ale tego samego oczekuję od Ciebie.
W ten sposób można oczywiście udostępniać również krótkie materiały wideo, bowiem aplikacja nie ogranicza się tylko do fotografii, a cały jej interfejs jest bardzo intuicyjny i przyjemny w obsłudze. Tak przynajmniej wynika z opisów z zagranicznych serwisów, bo mimo dostępności w Google Play nie możemy jej jeszcze u nas zainstalować – jest ograniczona terytorialnie i dostępna póki co tylko w USA.
Na pierwszy rzut oka – przynajmniej dla mnie – Slingshot okazuje się dość dziwacznym pomysłem. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzę jest udostępnianie mi jakichkolwiek treści i zmuszanie do udostępnienia również czegoś od siebie. Nie jestem niechętny dlatego, że to zły pomysł, ale całkowicie nie pasuje do stylu mojej aktywności. Oczywiście Slingshot pozwala odłożyć przeglądanie i udostępnianie swoich treści na później, ale jest w założeniu przy tej aplikacji coś, co mnie od niej – przynajmniej na chwilę obecną – odrzuca.
Nie znoszę żadnych, jakichkolwiek przymusów. Ale widzę jeden zasadniczy potencjał – może to być pierwsze na tak masową skalę rozwiązanie, które uczłowieczy media społecznościowe. Od dawna wielu specjalistów różnych maści trąbi, że nasza aktywność z treściami przyjaciół, rodziny i znajomych ogranicza się do „lajkowania” tego, co udostępniają w strumieniu Facebooka, Google Plus czy Twittera. Że relacje są zbyt płytkie, brakuje nam więzi, a tak w ogóle to rośnie nam pokolenie wyobcowanych jednostek, które całą swoją aktywność będą sprowadzały wyłącznie do mniej lub bardziej anonimowych reakcji w sieci.
Ale ze Slingshot jest inaczej. To aplikacja, która zmusi nas do interakcji. Takiej żywej, efektywnej, w której rzeczywiście będziemy musieli się w sobie zebrać, aby odpowiedzieć komuś czymś sensownym na to, co nam prześle. Czy może to inspirować do rozmów, spotkań w realu lub zawiązania bliższych relacji? Myślę, że jak najbardziej – zmienia się kanał przekazywania informacji, ale nasze reakcje będą zawsze takie same: śmiech, złość, smutek, optymizm itp.
Teraz pozostaje pytanie, po co mielibyśmy wchodzić w takie interakcje? Myślę, że właśnie w tym punkcie zasadza się cała genialność pomysłu. Jest nią właśnie to, co sprawia, że każdego dnia przeglądamy ściany naszych znajomych, zaczynamy kogoś obserwować, dodajemy do obserwowanych kręgów, przeglądamy jego/jej galerię zdjęć. Otóż tym, co nas zachęca do wchodzenia, klikania, klikania i klikania jest nasza zwykła, ludzka ciekawość. I to jest zasadnicza broń i machina napędzająca Slingshot. Wysyłam Ci coś interesującego. Chcesz wiedzieć co? Musisz i Ty odkryć swoje karty.
Zasadniczo największy potencjał dla aplikacji widzę dzisiaj w jednym miejscu – przemyśle reklamowym. Nie potrafię sobie wyobrazić, że nie pojawią się prywatne firmy, które będą nam oferowały zdefiniowane promocje, rabaty i interesujące usługi w zamian za określone zdjęcia, których zażąda w zamian. Dzisiaj będziemy dzielić się naszą prywatnością ze znajomymi, a jutro z korporacjami. Bo i oni i my jesteśmy we władzy tego samego mechanizmu – ciekawości, a ta zachęca do udostępniania…