Rok w rok, nowe smartfony z serii Nexus pojawiają się mniej więcej na początku jesieni wraz z premierą świeżego systemu Android. I doczekały się już siedmiu generacji, przy czym każda do tej pory była inna. Cechą Nexusów jest to, że bez względu na to, czy wcześniejszy model posiadał jakąś konkretną funkcję, czy też nie, to nigdy nie możesz być pewien, że odziedziczy ją jego następca. Ta nielinearność nie ma jednak większego znaczenia, bo w Nexusach liczy się przede wszystkim fakt regularnych aktualizacji i format samego urządzenia, które mówi do odbiorcy – Szukasz smartfona z Androidem, który idealnie z nim pracuje? To właśnie ja jestem!
Dzisiaj, kiedy hulają z jednej na drugą stronę plotki na temat dwóch nowych Nexusów, okazuje się, że prawdopodobnie zobaczymy w tym roku jednego z nich, a drugi model nie będzie kontynuował ścieżki zeszłorocznej, a wystąpi, jako całkowicie niezależny produkt, otwierając nową serię urządzeń. I do końca właściwie nie jest też wiadome, czy faktycznie możemy mówić o smartfonie (swoistym Google Phone), bowiem dość otwarta jest też kwestia samego tabletu, którego w wersji siedmiocalowej nie ma od roku 2013., a sam nie słyszę aby hybrydowy Pixel C święcił sukcesy sprzedażowe…
Ale jeśli zatrzymamy się na chwilę przy dywagacjach na temat tego, czy faktycznie nie chodzi o nowego smartfona(?), to może się okazać, że inne plotki – mówiące o tym, że Google chce wreszcie mieć większą kontrolę nad produkowanym z jego logo sprzętem i wypuścić prawdziwego high-endowca – będą uzasadnione. Kłóciłoby się to trochę z całą ideą samych Nexusów, bo nie o wygląd w nich chodzi, a o mocne podstawowe bebechy, na których reprezentatywnie pracował będzie Android oraz, na których tworząc swoje aplikacje pod kątem testowym będą mogli zjeść na nich zęby developerzy. Bo chociaż to trochę wbrew rynkowej logice, to jednak Nexusy nie są dedykowane klasycznemu konsumentowi. Google Phone by był.
I teraz zastanawia mnie, po co Google miałby to robić? Po cholerę mu nowy smartfon z linii high-end? Amerykanie mieli przecież Motorolę i ponieśli sromotną porażkę z Moto X pierwszej generacji, której nawet świetne recenzje oraz mit założycielski w stylu made in USA nie pomógł podbić rynku, a całość zakończyła się sprzedaniem amerykańskiej legendy Chińczykom z Lenovo. Docierają do nas też głosy przed planowanymi na jesień premierami nowych urządzeń, że ponoć producenci zaniżają plany sprzedażowe kolejnych słuchawek, bo po prostu smartfonowy świat hamuje. W tych okolicznościach wypada to dość blado, by szykować się na podbój rynku z nowym flagowcem, który zasadniczo nie wiem, jakie musiałby posiadać cechy – lub inaczej – jaki musiałby rozwiązywać problem, aby świat go pokochał?
Ale może w tym właśnie jest metoda? Nexusy niech zostaną Nexusami dla nexusowców, developerów, zapaleńców i tech-masturbatorów. Natomiast smartfon premium niech tworzy nową linię produktową na nowe czasy, o czym też już niedawno w którymś tekście wspominałem – czyli telefon, jako składnik, puzzel, element szerszego ekosystemu wpisującego się w standardy Internet of Things (Internetu Rzeczy), który ma służyć do zarządzania przestrzenią osobistą, a nie być jej wyłącznym elementem, na którym koncentruje się uwaga.
W tym kontekście ewentualny Google Phone mógłby z czasem zapracować na miano nowego iPhone’a, tyle że kluczem doń będzie – w moim odczuciu – odpowiednio przygotowana kampania promocyjna, tak by pociągnęła wszystkie elementy tworzonego ekosystemu, a nie tylko zapewniła chwilowy wzrost sprzedaży jednemu produktowi.
Długofalowa strategia może mieć wówczas sens, a przykład Microsoftu z jego Surface Pro pokazuje solidnie, że czasami do sukcesu – w tak trudnych czasach i w tak trudnej branży – trzeba po prostu przez długie lata dokładać.