Możliwe, że to było tak tylko lokalnie, w moim rejonie, gdzie chodziłem do szkoły, ale dobrze pamiętam, że w czasach, kiedy ziemię zamieszkiwały jeszcze dinozaury, a przed naszą planetą była jeszcze era ziemi kulki śnieżnej, na zajęcia z WF-u mówiło się gimnastyka. Kiedy czytam o nadchodzącym, składanym smartfonie Samsunga (prawdopodobnie Galaxy F), to zadaję sobie pytanie, jakie oceny inżynierowie, programiści i w końcu managerowie zatrudniani przez tego południowokoreańskiego producenta z tegoż przedmiotu w swych szkołach mieli?
Dlaczego to tak ważkie pytanie? Bo odpowiedź na nie może nam pozwolić zrozumieć, jak to się stało, że grzejący tak mocno do przodu technologiczny gigant – stał się na naszych oczach zakładnikiem młodych chińskich wilczków i… gimnastyki właśnie.
Nagle okazuje się, że o ile twarde dane kłamać nie mogą i Samsung przegrywa z dobrą, zdrową konkurencją, co w oczywisty sposób prezentują ostatnie dane IDC (TU mój wpis na ten temat), tak oprócz tego na naszych oczach będą rozgrywać się Technologiczne Mistrzostwa Świata na jak najbardziej przekombinowany szpagat.
Słucham i czytam o składanym smartfonie Samsunga, którego już namacalna idea ma zostać zaprezentowana na zaczynającej się właśnie w San Francisco konferencji dla developerów, którą to rok rocznie organizuje ten południowokoreański gigant. I tak, jak słucham i czytam i tak, jak uruchamiam maksimum możliwości fantazyjnych mojej wyobraźni, tak nie potrafię za nic w świecie sprecyzować w sobie, do czego miałbym tego telefonu używać, poza tym do czego obecnie używma smartfona?
Może to wina wieku i domena ludzi starszych, do których coraz bardziej zaczynam się zaliczać, ale jedyne, co składane i przeze mnie akceptowalne z urządzeń technologicznych – to laptopy.
Mentalny beton? Witam na blokowisku, w którym się wychowałem. I być może takie blokowisko, jest w mojej głowie, ale nie ma na nie miejsca dla wyginanych, składanych, akrobatycznych, czy tam jeszcze innych cyrkowych smartfonów. I widzę, jak ten pogląd we mnie ewoluował, bo jeszcze 4-5 lat temu uważałem inaczej. Że to przyszłość, która zbawi świat technologii tak, jak zrobił to wcześniej iPhone. Ale mesjasz zazwyczaj jest jeden. Wszystko co przed nim, to prorocy, a więc mniej lub bardziej udolni prekursorzy zapowiadający nadchodzącą wielką zmianę. Potem następuje boom (rodzi się mesjasz), a następnie zaczyna się era post-mesjańska, czyli klonowania, skanowania, kserowania i powielania na wszelkie sposoby.
W tym sensie – mesjaszem jest, był i będzie iPhone. No chyba, że ktoś przywlecze nowego zbawcę, który wywróci ten stół do góry nogami.
Ale nie oszukujmy się – nikt taki w najbliższych tygodniach, a nawet – zaryzykuję – latach, nie nadejdzie. Branża została zdefiniowana i zabetonowana przez dwa środowiska mobilne: Androida i iOS. Jeśli cokolwiek innego się narodzi, tak jak Linux – będzie na rubieżach awangardy i być może nastąpi kiedyś na to moda. No, albo przyjdzie po tym prawdziwy, nowy mesjasz technologii.
Do czego zmierzam? Że składany smartfon – jakkolwiek by na niego nie spojrzeć, nie będzie rozwiązywał żadnych problemów współczesności. Żadnych. A to oznacza, że z gruntu jest niepotrzebny.
Już z samej swojej definicji jest niepotrzebny. Bo niech mnie odsądzą tutaj od czci i wiary, ale my dzisiaj nie potrzebujemy żadnego cholernego składaka! Prawdziwa rewolta, która ma szansę zmesjanizować wszystko na czym obecnie stoimy, to Sztuczna Inteligencja.
Tak – ta prawdziwa, samodzielna, myśląca, rzeczywiście będąca czymś więcej niż kilometrami kodu analizującego, czy jemy właśnie ciastko, banana czy pijemy dietetyczną colę – Sztuczna Inteligencja.
I wszystko w jej kierunku zmierza. Inteligentne miasta, samochody, domy, smartfony, głośniki, tablety, smartwatche. Wszystko to w swej całej rewolucyjności opiera się dzisiaj na próbie dogonienia króliczka, którym jest AI. I takim jego implementowaniu, aby zastany porządek wywrócić – jak wspomniany stół – do góry nogami.
Ale jest jeden problem. Takiego bytu się boimy. Jestem pewien, że każdy i każda z Was, którzy czytacie te słowa macie stracha przez myślącą, jak człowiek, ale człowiekiem niebędącą – maszyną. A to oznacza, że i SI staje pod jednym wielkim znakiem zapytania. I na pewno nigdy człowiek myślący nie dopuści do tego, by maszyna przejęła nad nim kontrolę. Co najwyżej – zmusi ją do służby.
Piszę ten tekst z perspektywy kogoś, kto nie ma pojęcia, co Samsung jutro zechce rzucić developerom na pożarcie. Ale mój nos mi podpowiada, że poza ideami, obietnicami, fantazjami i tekstami w stylu: „Nie możemy się doczekać, co WY z tym zrobicie, jak już WAM udostępnimy kod” – nic więcej się nie wydarzy.
Bo Samsung nie ma dziś gotowego produktu. A gotowy produkt to taki, który działa w myśl zasady Plug and Play. Rozpakowujesz i zaczynasz używać. Jak dalece, jest to odległe od idei prostego w obsłudze pierwszego iPhone’a, który agregował w sobie trzy różne rozwiązania – przekonamy się już jutro. Ale ja i bez tego wyczuwam jedynie farbowanego lisa…
Głupio mi tak prorokować, ale stawiam orzeszki przeciw kasztanom, że poza tryskającymi egotycznymi fantazjami, nie zobaczymy żadnego konkretu.
No może jeden – faktycznie elastyczny i składający się, piękny kolorystycznie i pod kątem rozdzielczości wyświetlacz. Może nawet włożony w jakąś prototypową konstrukcję, co zresztą zapowiada już sam Samsung swoim jednoznacznym zdjęciem dodanym do oficjalnego profilu na Facebooku.
Dlaczego pytam o ocenę z gimnastyki u managerów, programistów, inżynierów Samsunga?
Bo każdy, kto chociaż raz próbował czegoś więcej niż skok przez kozła wie doskonale, że prawdziwa gimnastyka to reżim ciężkich, solidnych, wypoconych, wieloletnich treningów. Ciało wtedy się rozciąga, wygina, napina i zachwyca finezją ruchów. Ale wystarczy, że taki zawodnik dozna poważniejszej kontuzji, która go na kilka miesięcy unieruchomi, a lata treningów, wyrzeczeń i ciężkiej pracy stają pod gigantycznym znakiem zapytania. Ciało, które nie pracuje – obumiera.
Efekt zakusów Samsunga jest taki, że już jakieś chińskie firmy-krzaki mnożą swoje pomysły na rzecz urządzenia z zaginanym wyświetlaczem. Litościwie przemilczam, bo mam odruch wiadomy…
Samsung nie potrzebuje dziś składanego smartfonu. Naprawdę nie o niego obecnie chodzi. Ale o rozwojowe technologie, które z obecnych konstrukcji wycisną coś jeszcze oraz o sensowne AI, które będzie tym zarządzać. Jeśli się mylę – ten tekst będzie moim dozgonnym wyrzutem sumienia. Jak nowy Galaxy F przyjdzie i pozamiata rynek, będę pierwszym, który odszczeka każde zdanie z tego wpisu. Ale moja pewność siebie wynika przede wszystkim z tego, że ja nawet nie to, że nie wierzę w Samsunga. Ja po prostu nie wierzę w ten projekt. Cholera – nad Bixby popracujcie, żeby po polsku ze mną rozmawiała! To jest innowacja! Gotowa, działająca nawet na średniakach dostępnych dla każdego!
Jedyne, co mnie w tym bałaganie przekonuje, to że będzie to jakiś krok w przyszłej recepcji nowej formy tabletów lub notebooków. Może nawet smartwatchy, aczkolwiek te ostatnie poza tym, że wyglądałyby bardziej futurystycznie – wciąż tak samo monitorowały będą tętno nadgarstkowe i liczyły kroki. Są rzeczy, których fundamentalnie nie da się zmienić, wymyślić na nowo. A mam takie wrażenie, że teraz jest taki hype, jakby Samsung miał na nowo wymyślić koło!
No i kto wie, może i programiści, inżynierowie i managerowie Samsunga uwierzyli, że czas coś takiego zrobić? Że – idąc mniej lub bardziej przyziemnie – czas na jego latający samochód.
Wyobrażacie sobie latające po ulicach samochody? Całe autostrady latających samochodów? Przecież nikt tego przez najbliższe dziesięciolecia nie wcieli w życie! Nasze drogi i ulice są wzdłuż i wszerz okablowane przez trakcje kolejowo-tramwajowe, latarnie i słupy energetyczne. Problem jest, jak chcesz dronem polatać, a co dopiero samochodem! Trzeba by całkowicie przebudować istniejącą i od lat utrwalaną topografię. Nie mówię, że za sto lat nie będzie to możliwe, ale nie jest to możliwe dzisiaj. A co najważniejsze – nie jest to kompletnie potrzebne.
A być może Samsung uwierzył, że swoich słupków nie podkręci już bez takiego właśnie młodego byczka, który całą tą zmyślnie zaprojektowaną topografię Androidowo-iOSowo rozpieprzy w drobny mak.
Co więcej – być może uwierzył, że oczekują tego od niego wszyscy potencjalni klienci! A my wcale tego nie chcemy! Ja marzę o baterii, którą ładować się będzie dziesięć minut i pozwoli na pracę przez siedem dni. To jest innowacja, która pozamiatałaby połowę rynku mobilnego na rzecz Samsunga. A nie kawałek składanego plastiku. I to nie są słowa bez pokrycia. Nowy Note9 (TU recenzja, a tu wideorecenzja) ma baterię o pojemności 4000mAh i wytrzymuje na jednym ładowaniu… dobę. Tak, dobę. Czas włączonego wyświetlacza – 3h SoT!!! Przecież to jakieś jaja, prawda? A jednak ta jajecznica kosztuje 4299zł w podstawowym wariancie sprzętowym.
Nie myślcie sobie, że się tutaj wyzłośliwiam na Samsunga. Uważam, że zaraz po Apple dla rynku mobilnego zrobił najwięcej.
Uważam też, że najważniejsze odkrycia jeszcze przed nim. Ale żaden Galaxy F w takiej odsłonie, jak sugerują to obecne przecieki – nie będzie. I nie będzie to też to, co Samsung zaprezentuje jutro developerom, chociaż to świat będzie na to patrzył.
****
Zdjęcie tytułowe – Unsplash: Edgar Chaparro