Serwisy VOD albo w obecnej formie nie przetrwają, albo uda im się to tylko z jednego powodu. Niemniej nie jest on dla mnie na tyle pociągający, abym chciał za nie płacić regularny, miesięczny abonament. I możliwe też, że o to w tym wszystkim chodzi, czyli o regularne wpłaty, chociaż treści wartych oglądania niewiele (chociaż pewien nie jestem). Myślę tak, bo obecnie oferta dostępnych w Polsce serwisów strumieniowego serwowania filmów na żądanie, jest dla mnie co najmniej niewystarczająca.
Moja obserwacja wynika z tego, że sam mam pewien – z serwisami VOD – problem. W teorii są one krainą miodem i mlekiem płynącą. W praktyce po dwóch, trzech, a może i nawet czterech seansach okazuje się, że nie ma nic do oglądania. Z jednym wyjątkiem i to ten sam wyjątek, o którym wspomniałem w pierwszym zdaniu, otwierającym ten wpis. Otóż serwisy VOD-owe opierają dziś swój gł. sukces na produkcjach własnych. I wygląda na to, że dopóki nie pojawi się ścieżka pośrednia, to wciąż będę nienasycony.
Netflix, HBO GO, VOD.pl, TVN Player, Cineman.pl, ipla.tv – to niektóre z serwisów obecnych na naszym rynku, które poza kinowymi produkcjami, udostępniają swoje. Oczywiście rządzi tutaj Netflix i HBO, bo dostarczają seriale światowego formatu, które rozpalają emocje na całym globie. Ale nie da się też nie zauważyć polskich programów publicystycznych, lifestylowych czy sportowych pochodzących z TVN-u, Polsatu, TVP, a nawet Onetu. Wszystkie te miejsca są tak pomyślane, by dostarczać – do tej pory gł. – telewizyjny content.
Tak się składa, że nie jestem zbyt reprezentatywnym przykładem. Nie mam telewizji. Nie oglądam jej od dobrych kilkunastu lat. Kiedyś liczyłem, ale teraz już przestałem. Jeśli się nie mylę, to od blisko piętnastu wiosen nie posiadam telewizora w domu. Wprawdzie mam drobny kontakt z – jak to się mówiło w epoce dinozaurów – niebieskim ekranem – raz po raz, kiedy odwiedzam znajomych lub rodzinę, ale jest on tak lakoniczny, że doprawdy – jakby go w ogóle nie było.
Do tego nie oglądam seriali. I to nawet nie dlatego, że nie lubię, tylko dlatego, że po prostu nie mam na nie czasu. A wiem, że potrafię angażować się mocno w ciekawe historie, toteż mam świadomość, że wpadłbym, jak śliwka w kompot. Bez obejrzenia całego sezonu danego tytułu nie mógłbym spokojnie iść spać ;). Świadomie więc rezygnuję z tego, co mi może ten czas zabierać, ale nie jest tak, że zostawiam próżnię. Zamiast po seriale, sięgam po książki. Z wykształcenia jestem humanistą i uwielbiam literaturę. To ona definiuje – wg mnie – rzeczywistość, w której żyjemy, i to ona – z całym szacunkiem dla wszystkich inżynierów – na swoich barkach dźwiga ten świat.
Tak – czytam i to wyłącznie ebooki oraz wyłącznie wieczorami i nocami. Przekonałem się o tym testując ostatni czytnik Kindle oraz inkBooka Classic 2, które nie posiadają podświetlenia, więc muszę sobie jakoś radzić… Czasy, że miałem ze sobą zawsze książkę, zamieniłem na czasy, w których mam ze sobą całą bibliotekę, która mieści się… w mojej kieszeni spodni ;). Publicystykę wciągam wyłącznie pobieżnie, bo tutaj znowu – sięgam wyłącznie po prasę i, jak się zapewne domyślasz, również w formie cyfrowej, prenumerując to i owo (nie będę pisał co, bo zaraz zostanę zmieszany z lewacko-gejowskimi pomyjami). Muzyka to wiadomo – w ostatnim czasie Spotify, a wcześniej Tidal, Muzyka Google oraz Deezer.
Wracając jednak do meritum. Żaden serwis VOD dostępny dziś w Polsce (a zaznaczam, że mam spore rozeznanie, bo dwie, trzy soboty w miesiącu spędzam wieczorami na oglądaniu czegoś), nie może pochwalić się takimi tytułami pełnometrażowych produkcji, które na prawdę warto byłoby obejrzeć. Jeszcze jako tako zaopatrzone jest Chili.tv. Oferty Showmaxa jeszcze nie sprawdzałem, bo mam albo wykupione albo otrzymane w ramach innych usług abonamenty w Netflixie, jak i HBO GO, i nie czuję chęci sięgania do kolejnego punktu z filmami. Na razie.
Sęk w tym, że ani w tym pierwszym ani w tym drugim serwisie – na pewno nie przedłużę płatności po wygaśnięciu obecnego planu taryfowego. Złapałem się na tym, że po prostu spędzam niekiedy dziesiątki minut, próbując znaleźć tam coś ciekawego, co byłoby przy okazji długometrażowe, sensowne i warte obejrzenia. I nie interesują mnie masówki dla gówniarzerii, a jeśli już coś jest z tego gatunku warte zobaczenia, to po prostu idę na to do kina, więc premiera w serwisie VOD, nie jest dla mnie żadną atrakcją. Nie raz kończę wieczór po prostu z nosem w książce, zamiast na seansie filmowym.
I zachęcam – przejrzyj sobie, jakie filmy oferują serwisy streamingowe. W nowościach sama sieczka na góra dwa punkty oceniana przez krytykę, w sekcji nagradzane fajne pozycje, ale z tych nowszych wszystkie widziałem, a te starsze to widziałem nawet po trzy razy. To może działka z kinem ambitnym? Jasne – bardzo lubię, ale najczęściej są one tak angażujące emocjonalnie, że czuję się po nich tak zestresowany lub przygnębiony, że wszystkiego mam dosyć. Jak na sobotni relaks nie bardzo…
Reasumując – brakuje ciekawych produkcji, które bezpośrednio po kinowych debiutach schodziłyby na VOD-owy streaming. I to nie jest tak, że nie chcę płacić. Płacę i to czasami po 20-30zł (np. za pozycje w Google Filmy), ale na to, co mnie na prawdę interesuje, muszę zazwyczaj sporo poczekać. Nie wiem zatem, ile jest takich osób, jak ja? Ale widzę to obecnie jasno, jak na dłoni – jeśli nie jesteś fanem/fanką seriali, to w serwisach streamingowych nie uświadczysz zbyt wielu porywających i przy okazji wartościowych pozycji filmowych. Stąd zamiast płacić jeden abonament, zmuszony jestem skakać od strony do strony i zakładać konto za kontem, w nadziei, że kolejny sobotni wieczór spędzę na przyjemnym filmowym seansie, a nie przebieraniu w starociach…