O tym, że „W Garniturach” jest jednym z moich ulubionych obecnie wychodzących seriali, pisałem już co najmniej kilka razy, chociaż nie ukrywam, że ostatnie sezony nie zawsze porywały mnie tak samo mocno, jak działo się to na początku. Nad przeciągającymi się przygodami Harvey’a i Mike’a wisiało jednak cały czas widmo totalnej zagłady i zwłaszcza od połowy czwartego sezonu wydawało się, że Aaron Korsh (główny twórca serialu) prędzej czy później będzie zmuszony w swojej historii doprowadzić do sytuacji, w której powolne mechanizmy wymiaru sprawiedliwości zaczną jednak naszych ulubionych bohaterów doganiać.
Ku mojej radości na tym właśnie elemencie fabuły skupiła się cała druga część powracającego po świątecznej przerwie piątego sezonu „Suits”. Umiejętność stworzenia efektownego i nieprzeciągniętego zakończenia w przypadku produkcji telewizyjnych, jest talentem niełatwym i wiele jest tytułów, które mimo dużej popularności traciły fanów właśnie z uwagi na to, że ich twórcy nie potrafili wyczuć momentu na zamknięcie opowiadanej historii. Mimo tego, że jak wiadomo sezon szósty jest już na etapie produkcji, to wydaje mi się, że to, co mogliśmy w zeszły czwartek obejrzeć, jednoznacznie zamyka pewien ugruntowany już rozdział i bez względu na to, co jeszcze scenarzyści postanowią dla naszych podopiecznych przygotować, formuła „W Garniturach” będzie musiała ulec zasadniczej zmianie.
Nie chcę oczywiście zbyt wiele „spoilować”, ponieważ od premiery najnowszego odcinka minęło dopiero kilka dni, a z tego, co wiem – Canal+ jest pod względem „Suitsów” lekko (mniej więcej jeden sezon) w tyle, ogólnie jednak ujmując Harvey i Mike (grani przez niezastąpiony duet Gabriela Machta i Patricka Adamsa) zmuszeni zostają do walki o własne życie oraz o przetrwanie swoich przyjaciół w sytuacji, w której bardzo mocno zmotywowana prokurator Anita Gibbs (w tej roli Leslie Hope), postanawia przed sądem udowodnić, iż pewien młody, genialny prawnik z jednej z najlepszy firm adwokackich na świecie, jest tak naprawdę zwyczajnym oszustem.
Wynik tej konfrontacji pozostawię oczywiście waszej ciekawości jednak sposób, w jaki całą tę przygodę pokazano w sześciu ostatnich odcinkach zasługuje na naprawdę najwyższe uznanie. „W Garniturach” ma wiele mocnych stron, zaczynając od własnego graficznego stylu związanego z kolorami, światłem i pracą kamery, przez pozytywny i zachęcający do oglądania klimat – aż po świetnie napisane i zagrane postaci, które w ciągu ostatnich lat stworzyły zróżnicowaną – ale – zgraną ekipę troszczących się o siebie ludzi. Te związki były zawsze jednym z głównym motorów napędzających akcje i teraz, kiedy przyszłość całej grupy staje pod wielkim znakiem zapytania, proces rozkładu tych więzi oraz korozji samej (również będącej niemal jednym z bohaterów) firmy Pearson, Specter, Litt pokazane zostały w po prostu genialny sposób.
Każdy z wydanych w tym roku odcinków świetnie podgrzewał atmosferę i przyspieszał pęd historii sugerując, że finał tej przygody będzie w taki czy inny sposób przypominać piękną i widowiskową katastrofę, a mimo tego ostatni odcinek i tak zostawił mnie (oraz pewnie większość widowni) z lekko opadniętą ze zdziwienia szczęką. Z perspektywy czasu mogę z łatwością przyznać, że te ostatnie epizody należą do zdecydowanie najlepszych odcinków „Suits”, cieszę się, że twórcy postanowili zderzyć głównych bohaterów z rzeczywistością i myślę, że większość fanów serialu też jest podobnego zdania. Czas na to był już najwyższy.
Zresztą – tak, jak wspomniałem na początku – serial nie został zakończony i jeszcze w tym roku będziemy mogli poznać nowe pomysły twórców realizowane z szóstym już sezonie. Z tego, co do tej pory wiadomo, historia ruszyć ma dokładnie od momentu, w którym pożegnaliśmy się z Harvey’em i Mikiem i pokazywać ma, jak poradzą sobie oni w nowej rzeczywistości. Pewne jest to, że wiele ze znanych nam elementów będzie musiało zostać lekko przerobionych…, mam jednak nadzieję, że cokolwiek Aaron Korsh i ekipa scenarzystów mają w zanadrzu, to kolejne „Suitsy” przykleją mnie do monitora nie gorzej, niż to miało miejsce do tej pory.