Cały technologiczny Internet huczy od komentarzy na temat listu, który Tim Cook – prezes Apple – wystosował do akcjonariuszy na miesiąc przed ogłoszeniem kolejnych kwartalnych wyników sprzedaży. Komunikat, jest prosty – przychody będą dużo niższe niż zakładaliśmy. Zwalniamy.
Chociaż tak naprawdę siedzę mocno w Androidzie, to nie powiem, aby te informacje mnie cieszyły. Widać, że Apple po raz pierwszy od wielu, wielu, wielu lat – uderzył głową w sufit i go nie przebił. Najnowsze iPhone’y Xs się nie sprzedają tak cudownie. Tak naprawdę Apple wpadł na ścianę, przy której jest dziś wielu innych producentów i to od dawna. Ale i tak Jabłko, jest w bardziej komfortowej sytuacji. Kwartalnie sprzedaje tyle sprzętu, że inni mogą pomarzyć o takich wynikach w skali roku, czy nawet odleglejszej.
Tim Cook jednym z powodów odpowiedzialnych za gorszą sprzedaż iPhone’ów w Chinach wskazuje wojnę handlową, w którą USA wpakował Donald Trump.
Wierzę Cook’owi, ale tylko częściowo. To znaczy – wierzę, że Chińczycy mogą być w odwrocie od Apple w sytuacji, w której ostro banowane są w Stanach chińskie giganty technologiczne. W ogóle prezes Jabłka musi czuć palący grunt pod nogami, bo skoro wskazuje dynamiczne wzrosty chociażby w… Polsce, to znaczy, że szuka gdzie może dobrych wieści dla inwestorów. Gorzej, że klasyfikuje nas w kategorii krajów rozwijających się, razem z Malezją czy Wietnamem…
To już pokazuje nie tylko skalę ignorancji, ale i łapanie się czegokolwiek na oślep, byle tylko pokazać jakieś jaśniejsze punkty w tym zasnuwanym przez chmury nad Sadem niebie.
W tym kontekście naprawdę mało poważnie wygląda tłumaczenie, że obniżenie ceny na wymianę baterii w starszych iPhone’ach ma wpływ na gorszą sprzedaż… (pokłosie afery ze spowalnianiem starszych iPhone’ów). Natomiast, jak na moje oko – o jednej zasadniczej rzeczy Cook nie wspomina. I mało kto też to dostrzega, ale tak na zdrowy, chłopski rozum – jak na dłoni widać, że Apple ma gigantyczną dziurę w portfolio smartfonów. I to taką, za którą właśnie przychodzi jej płacić. Kto wie nawet, czy wysoka marża na najdroższych modelach w jakiś sposób tej dziury nie ma wyrównywać…?
Otóż zauważcie, że brakuje iPhone’ów na rynku, które byłyby rozsądnie wycenione, w przedziale pomiędzy nasze 2-3tys. zł i trafiały do… młodzieży.
I nie, nie chodzi mi o to, że możesz za 1500-2500zł kupić sobie iPhone’a 6s lub 7, więc przecież kto zechce, to w średnim segmencie sprzętowym będzie jakieś Jabłko i tak miał. Nie, to nie tak. Chodzi o to, że brakuje nowego, fajnego, atrakcyjnego sprzętowo iPhone’a we wspomnianym wyżej przedziale cenowym. Że mamy całą masę ultradrogich iPhone’ów za 5tys. zł i droższych, ale nawet najtańszy z nowinek – iPhone Xr, kosztuje 3,7tys. zł.
Powiedzcie mi – którego licealistę stać na taki wydatek?
Nie oszukujmy się – nawet studenci do czasu swojego usamodzielnienia zawodowego, które najczęściej następuje w okolicach 25. roku życia, siedzą w portfelach swoich rodziców. Przecież kto może wyłożyć tyle pieniędzy, aby swojemu dorastającemu potomstwu sprezentować najnowsze iPhone’y? Nawet biorąc pod uwagę jakąś opcję abonamentową. Wówczas owszem – iPhone’a dostaniesz w atrakcyjnej cenie, ale przy miesięcznych zobowiązaniach na 200zł i więcej. Przecież to jakaś katastrofa finansowa.
A dlaczego licealiści i studenci powinni być kluczowi dla Apple?
Bo to są właśnie te grupy, które mają realny wpływ na zmiany zachodzące w multimedialnym świecie nowych technologii. Przykład? Ot, głupie selfie. Co – może stateczni 35-40 latkowie to upowszechnili? Tak samo te wszystkie darmowe aplikacje, które nastawione są na mikropłatności. Zobaczcie nawet, w jakiej grupie wiekowej panuje odwrót od klasycznej telewizji – tak to sami młodzi, około 20-letni i dobijający do trzydziestki. A może użytkownicy Snapchata, czy to również nie ta sama grupa? Są tam, jacyś rodzice???
I teraz zauważ, że ta młodzież nie fajnego iPhone’a za rozsądne, w ich zasięgu – pieniądze.
Apple ma z tym segmentem spory problem. Jego romans ze średniakami z linii iPhone 5c się nie udał. iPhone SE był na dobrej drodze, ale nie dość, że nie jest odświeżany, to na starcie nie oferował najlepszego hardware. Nawet ja zacząłem się rozglądać ostatnio za jakimś iPhone’m dla siebie. Wyłącznie z powodów blogowych i – co już kiedyś pisałem – bardziej pod kątem ewentualnego Apple Watcha, bo środowisko smartwatchy od tego producenta kręci mnie intensywniej i chętnie zestawiłbym je z moim już dość bogatym doświadczeniem na tym polu. A rozglądam się dlatego, że w marcu br. kończy się moja umowa z operatorem. Od września 2018r. jestem bombardowany ofertami na przedłużenie, ale żadna nie jest satysfakcjonująca. A jeśli wziąć pod uwagę iPhone’a X lub nowsze – to w ogóle nie mam podejścia. Moje miesięczne koszty usług telefonicznych tak by wzrosły, że to się zupełnie u mnie nie kalkuluje. A przecież stabilnie zarabiam. To co dopiero nastolatkowie, albo wychudzeni studenci?
Jakby nie patrzyć – Apple stał się takim dinozaurem dla dinozaurów.
Kto się dorobił – kupuje iPhone’a. Jak ktoś się nie dorobił, ale ogarniają to jego raty, to też kupuje iPhone’a. Ale młodzi – oj nie, młodzi nie mają akurat luźnych 5tys. lub 7tys. zł na smartfona. Pod system ratalny też nie podpadają. I do nich trafiają inni producenci, jak Huawei z Honorem Play (TU recenzja). Wyposażony w podstawie, prawie jak jeszcze flagowe P20 (TU i TU recenzje), a kosztuje około 1300zł. Albo taki Xiaomi Mi Mix 2s (TU recenzja) – do dostania poniżej 2tys. zł z takimi podzespołami, że guma pali się od samego patrzenia, z aparatem wbijającym w ziemię. A jak masz mniej pieniędzy – to niech Cię zadowoli taki Redmi Note 5 (TU recenzja) w cenie około 600-700zł, czy trochę droższy Pocophone F1 z bebechami, jak flagowy HTC U12 Plus (TU recenzja).
I to są wszystko smartfony z ostatnich miesięcy, góra niespełna roku. A u Apple? Za 1500zł kupisz 4-letniego iPhone’a 6s.
I co z tego, że szybko działa, skoro pamięć na pliki już za mała, aparaty to w ogóle nie ten poziom, a oprogramowanie, jak zauważy, że bateria nie ciągnie tyle, co kiedyś – to po prostu zacznie zwalniać podzespoły. To nie jest smartfon dla kogoś, kto żyje w 2019 roku, obraca się w Sieci, chłonie, myśli i żyje innowacjami. Zwłaszcza, że zakup iPhone’a to dopiero początek drogiej zabawy w kupowanie równie drogich akcesoriów, czy po prostu korzystanie z dedykowanych usług Apple.
Teraz dołóż do tego, że w Chinach i Indiach – czyli na dwóch najdynamiczniejszych dziś rynkach – Apple nie rozdaje kart.
Jeszcze w Chinach jest jako tako, ale Indie? Tam rosną całe pokolenia wychowywane na tanich Xiaomi, Huawei i Samsungach. Skoro Zachód, jest już srogo nasycony, to kto i gdzie będzie kupował te drogie telefony za 5tys., 6tys., 7tys. zł? Do tego brak wyraźniejszego przeskoku technologicznego widocznego dla zwykłego zjadacza chleba pomiędzy edycjami z literą „S” w nazwie i bez niej – no i skąd mają się brać te dolary???
Nie ignorowałbym nawet takich trendów, jak mniejsza rozrodczość w krajach rozwiniętych. Jeśli te dzieciaki nie wychowają się na Apple, to nie wejdą do Sadu, który nie będzie oferował najlepszych owoców.
I przecież zauważa to sam Apple. Wypuścił w 2018 roku swojego najtańszego, ale wciąż supermocno wyposażonego iPada właśnie dla edukacji. Wprawdzie marżę odrabia w ultradrogich akcesoriach, jak Apple Pencil – no ale jednak zauważył, że jak ma się brać za łby z Chromebookami, to musi zaoferować coś, co nie będzie dziesięć razy droższe.
A pułapka tańszego iPhone’a polega na tym, że nie może on być gorszy sprzętowo.
W ofertach Huawei i Xiaomi, jest teraz taki wybór, że naprawdę nie trzeba sięgać po Apple, a już tym bardziej po modele wybrakowane. Co więcej – tak niskie ceny świetnie wyposażonych smartfonów, pozwalają je szybciej wymieniać. Bo każdego stać żeby mieć ciągle nowe. A drogiego iPhone’a kupisz i musisz go mieć przez lata, bo tyle trwa spłata zobowiązania lub długaśny kontrakt u operatora.