Ja również nie mogłem w to uwierzyć. 20 milionów uczniów i studentów – wg Google – o czym gigant poinformował we wpisie na swoim blogu – używa w swojej edukacji Chromebooków. Tak, dokładnie tych samych komputerów, które w Polsce pod różnymi tekstami w innych blogach technologicznych, notują prześmiewcze komentarze. Te same Chromebooki, które zestawiane są z komputerami z Windowsem i boleśnie przez nie miażdżone. To w końcu te same Chromebooki, którym odmawia się pełnej funkcjonalności, i którym zarzuca się, że do pracy się nie nadają. No chyba, że jesteś blogerem lub blogerką, ale przecież to nie praca, więc na jedno wychodzi…
And the number of students using Chromebooks has grown, too — today more than 20 million students worldwide are using Chromebooks to create, collaborate and communicate. – fragment wpisu Google (sądzę, że nie potrzebuje tłumaczenia. Link do całości pod moim tekstem).
Tak – piszę o tym z poczuciem lekkiej satysfakcji oraz z małą uszczypliwością wymierzoną w kierunku tych wszystkich osób, które tak chętnie używają sobie na temacie Chromebooków. Jakkolwiek w jednym mogę się zgodzić – że w Polsce są to laptopy zdecydowanie za drogie (co dobrze zobrazował mój poprzedni wpis, po publikacji którego ruszyło ogromne zainteresowanie zakupem sprzętu z Chrome OS za około 550zł), to z licznymi argumentami formowanymi przeciw Chromebookom już nie mogę. I nie zgodzę się nigdy. I to z dwóch powodów.
Pierwszy z nich. Bez sensu jest porównywanie tych komputerów do klasycznych sprzętów z Oknami na pokładzie, bo Chromebooki kwalifikowane są do całkowicie innych zastosowań, a więc tych mocno osadzonych w sieci. Wiem, że dziś nikt o tym nie pamięta, ale to te produkty istotnie wpłynęły na konsumenckie znaczenie Chmury Obliczeniowej, która wcześniej kojarzyła się wyłącznie z biznesem i po prostu nie było czegoś takiego, jak środowisko do pracy z apkami webowymi lub wyłącznie z tym, co jest w sieci. Drugi aspekt – rónie istotny – przemyca jeszcze jeden komunikat – bazują Chromebooki na założeniu, że 90 proc. społeczeństwa nie potrzebuje maszyn za kilka tysięcy złotych do codziennego mailowania, pisania w edytorach tekstu, prowadzenia prostych arkuszy kalkulacyjnych, robienia prezentacji, udostępniania plików w sieci, rolowania Twittera, Facebooka, czy oglądania seriali z Netflixa. Po prostu – Chromebooki sprawdzają się w tej roli doskonale. Może to nie są petardy szybkości, ale stawiają na efektywność.
Możesz napisać, że przecież lepiej kupić tablet. No nie, wcale nie lepiej. Bo jednak środowisko Chrome OS napisane jest pod klawiaturowy sprzęt współpracujący z myszą, a z tejże klawiatury naprawdę sporo i atrakcyjnie się korzysta. Bo i ona jest stworzona prosto pod potrzeby Chromebooków – usunięto z niej przyciski funkcyjne, dodano natywne (czyli z przypisanymi akcjami pod każdym z nich), odchudzono z tych zbędnych typu menu kontekstowe lub znaczek Windows. Miałem już niejeden tablet – nawet z klawiaturami – i Chromebooka nie są w stanie pobić. Kilku entuzjastom zaspokoją potrzeby, ale większości i tak lepiej przyda się klasyczne, notebookowe rozwiązanie z Chrome OS na pokładzie lub hybryda.
Drugi powód, który bez dwóch zdań determinuje moje stanowisko w sprawie Chromebooków, to powstanie tzw. Cloudbooków, które miały być odpowiedzią na inwazję komputerów od Google. Tak się składa, że niedawno w redakcji 90sekund testowaliśmy jeden z takich notebooków, a oprócz niego, mam w tej chwili innego Cloudbooka – od Asusa. Co mogę o nich napisać? Pierwszy działał katastrofalnie. Wpierw używałem go ja, potem przekazałem z braku cierpliwości Krzysztofowi Bojarczukowi. Z drugim przeżyłem odtwarzanie systemu z dedykowanej partycji, które trwało jakieś 4h. Następnie laptop pobrał kilka aktualizacji, co też trwało w czasie kilka godzin, a przy jednej z nich poprosił mnie o zwolnienie miejsca na dysku (sic!), bowiem nie może do końca zaciągnąć ostatniego update…! Problem w tym, że nie zdążyłem jeszcze niczego zainstalować na tymże Cloudbooku Asusa, a ten już nie miał miejsca na podstawowe aktualizacje systemu Windows 10! Cała moja przygoda ze stawianiem samego OS-a trwała jakieś 7h, a finalnie Okna nie są nawet zainstalowane w najświeższej odsłonie (a niby sprzęt ten ma 32GB SSD…).
W związku z tym moja odpowiedź jest jedna – z tym sprzętem nie da się niczego zrobić. Do niczego się nie nadaje. Nawet jeśli oferuje uruchamianie rozwiązań, które na Chrome OS nie ruszą, bo nie są wspierane, jak np. filmy obsługiwane przez wtyczki Silverlight. Bo tych filmów i tak nie da się komfortowo na tak dziadowskim produkcie oglądać. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że konfiguracyjnie niektóre Cloudbooki wypadają podobnie lub tak samo, jak Chromebooki, w niektórych punktach nawet je przewyższając. I co można z tym zrobić? Odczekać kilka godzin, aby przeczytać komunikat o braku miejsca na aktualizacje? Sorry, ale to nie ten klimat…
A przypomnę – Chrome OS aktualizuje się stale w tle, a przywracanie systemu trwa maksymalnie 5 minut. Jeśli ma się dużo wtyczek, to cały proces zamyka się w 30-40 minutach, w czasie których można normalnie korzystać z Chromebooków, Chromeboxów, Chromebitów, Chromebase.
Czy 20 milionów to dużo? Jeśli wziąć pod uwagę samych uczniów i studentów, to sądzę, że cholernie dużo. Bo przecież nie jest to sprzęt dostępny wszędzie, a nawet tam, gdzie jest (vide Polska), to i tak można kupić wybrane i – nie bójmy się tego napisać – wybrakowane modele. Może więc nie jest to tak powszechny konsumpcyjny i komercyjny sukces, jakiego życzyłby sobie Google, ale skutecznie wbija się klinem pomiędzy Windowsy i macOS-y, przez co zdobywa serca młodych ludzi. Bo bądźmy szczerzy – cena tego sprzętu w USA jest tak śmieszna, że jeśli nawet jakiś niefrasobliwy uczeń rozwali swojego Chromebooka w drobny mak, to od ręki kupi nowego, a przy okazji ma gwarancję, że jego danych nikt nie ruszy, bo wszystko jest zintegrowane z zabezpieczoną hasłem Google – Chmurą.
I co można? Jasne, że można! Po prostu czasem warto wyjrzeć przez Okno… Bo nie tylko na nim świat się kończy…
Źródło: blog google