Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy bloga technologicznego 90sekund.pl. Zebrałem się do napisania tego tekstu, bo dochodzą do mnie tu i ówdzie pytania o to, co dalej z blogiem? Dlaczego tak mało treści w ostatnim czasie? Kiedy więcej recenzji?
Bezpośrednim impulsem do napisania tych słów był komentarz Czytelnika Adonim pod recenzją Krzysztofa. Albo inaczej – było ich wiele, ale ten w końcu przeważył szalę. O tym, co i jak napisać myślę od dobrego miesiąca. Może nawet nagram o tym film, bo ostatnio bliżej mi do tej formy wypowiedzi niż do samego pisania. W każdym razie sądzę, że najefektywniejszy czas pod kątem pisania na 90sekund.pl mamy już za sobą. I napiszę przewrotnie – ale uważam, że najlepszy czas pewnie przed nami (a taką mam przynajmniej nadzieję). Natomiast to, jak to wygląda teraz – nazwałbym czymś pomiędzy. I to pomiędzy potrafi być trudne. Zarówno dla nas – twórców, jak i dla Was – Czytelników.
Mogę zapewnić, że uwielbiamy wykonywać tą pracę. Wspaniale jest czytać Wasze komentarze i opinie. Często długie, wartościowe, soczyste. Zachęcające do polemiki. Nie kryję też radości z tego, że to wypowiedzi kulturalne, szanujące opisywane zjawiska i innych ludzi. Był czas idealistyczny, kiedy wierzyliśmy, że będziemy jednymi z tych najlepszych. I nie było to bez pokrycia. Udało się trochę zarobić, duże firmy zaczęły nas zauważać i liczyć się z naszymi opiniami. Właściwie – był to nieustanny wzrost. Od kompletnego zera UU/mc. Wzrost tak duży, że widziałem już tylko niebo nad nami… Niebo bez końca…
W tym celu założyłem nawet firmę. Ale łączenie życia rodzinnego, pracy i bloga – zwłaszcza przy nieregularnych zarobkach – a wciąż wyśrubowanych przeze mnie wymaganiach co do jakości publikowanych materiałów – okazało się zbyt wysoko postawioną poprzeczką.
Wówczas dzień zaczynał się u mnie o 04:30 i od tej godziny pisałem. Potem praca i później do wieczora znowu pisanie. Pisałem zresztą w każdej wolnej chwili. Idąc do i z pracy. Wykorzystywałem moc nowych technologii maksymalnie. Nie wiem, czy jest w Polsce ktoś, to tyle materiałów, newsów, recenzji podyktował, co ja.
Dzieci też były małe w tamtym czasie, zatem długi spacer z wózkiem i czas na przemyślenie materiału, porobienie zdjęć, podyktowanie kluczowych myśli do notatek lub szkiców recenzji etc. Obecnie jest tak, że dzieci urosły. Jak wchodzę do domu, to pierwsze co łapię – to piłka ;). Krzysztof właśnie (z początkiem września br.) szczęśliwie zmienił stan cywilny, więc sam ma mało czasu na bloga, bo to życie tzw. tu i teraz pochłania go w tym kluczowym momencie dziejowym jego własnej intymnej historii najbardziej. Do tego pandemia… Jak masz dzieci w wieku szkolnym, to okazuje się, że poza pracą trzeba jeszcze wcielić się w rolę nauczyciela. Po takim dniu, kiedy klapę komputera firmowego zamykasz około 20:00-21:00 okazuje się, że ostatnie o czym myślisz, to otwieranie klapy komputera prywatnego i pisanie recenzji. Nie dlatego, żebym nie miał ochoty, ale dlatego, że nie mam tego ułożonego w głowie, przepracowanego w sobie, ponotowanego, poszkicowanego. A ja mam tak, że jednak myślę o każdym produkcie „czule”. Naprawdę staram się wniknąć w myśl twórczą danego producenta, sprawdzić kluczowe ficzery, wydobyć esencję. Patrzę na smartfona, smartwatcha, tablet, notebooka i szukam w głowie potencjalnego adresata/potencjalną adresatkę tego produktu i zarazem sposobu, w jaki mógłbym o tym sprzęcie opowiedzieć.
Obecnie zdarza się, że coś testuję, mijają dni, a ja jestem tak zapracowany, że nawet połowy funkcji danego sprzętu nie byłem w stanie sprawdzić. Nie ukrywam też, że jedna recenzja, to w naszym wykonaniu od 20h do 30h pracy z samym materiałem. Takiego pisania, poprawiania, robienia zdjęć, znowu pisania i jeszcze poprawiania. Jak dochodzą do tego filmy, to robi się i 50h-60h na jeden produkt. Czas testów to zwyczajowe 2 tygodnie. Czasem 3 tyg. A w takim harmonogramie dnia – praca, szkoła, rodzina – to ultratrudne, żeby tak wiele czasu wygospodarować na tak angażujący projekt. Oczywiście, że można szybciej, krócej, prędzej, więcej, bardziej. Ale mimo wszystko odsyłam do akapitu powyżej. Ja naprawdę starałem się zawsze myśleć o rozwiązaniach technologicznych bardziej emocjonalnie. I widzieć w nich wartość, którą warto wydobyć. Wiem, brzmi to jakoś wybitnie idealistycznie i może nawet trochę śmiesznie. Ale jak mam pisać prawdę, to piszę prawdę. Naprawdę.
W każdym razie… jak wspomniałem – czuję, że teraz jesteśmy właśnie pomiędzy. Tak nie do końca wiadomo, w którą stronę to pójdzie. Wiem, że na 100 proc. nie będzie już tutaj newsów. One są od dłuższego czasu bez sensu. Jeśli popatrzycie na serwisy konkurencyjne, to i u nich – pomimo milionowych zasięgów – jakoś nadzwyczajnego zatrzęsienia komentujących czytelników nie ma. Zmieniły się czasy, zmienili się czytelnicy. Poza tym blogi przestały być wiarygodne. Brakuje wyrazistych, fajnych i tożsamych z marką swego medium blogerów, którzy robią to co robią, bo to kochają, bo są osobowym przedłużeniem tego, o czym piszą i potrafią zafascynować tym prawdziwe rzesze. I przez to – jeśli już coś reklamują lub firmują swoim nazwiskiem – potrafią sprzedawać. Bo sprzedają autorytetem, a po takiej sprzedaży nie mają rano kaca moralnego i mogą patrzyć sobie w lustrze nadal w oczy.
Mamy dziś czasy influencerów, czyli postaci, które są dosłownie wszystkim, tylko nie tym, z czego blogowanie jeszcze przed dekadą się rodziło. Pogoń za nowinkami technologicznymi przestała być ekscytująca, bo smartfony przestały przekraczać granice wyobraźni, a to co je przekracza, jak AI czy eksperymenty Elona Muska z Neuralink – po prostu są poza horyzontem wielu z nas. Do tego narzucone przez chińskich producentów cykle wydawnicze, które rozwaliły kompletnie rynek. Ludzie nie mają pojęcia, czym różnią się telefony za 1200 zł od tych za 3000 zł, skoro na papierze wyglądają specyfikacyjnie niemal identycznie. Do tego co kwartał mamy taki wysyp kolejnych smartfonów, że już nikt nie nadąża za tym, co się wydaje. Nie ma też sensownych zmian. Sprzęt przestaje zmieniać nasze życie, a przez to realnie na nie wpływać. Walczy za to o naszą uwagę tak samo, jak beznadziejny jarmark odpustowy. Jest za to nadprodukcja elektrośmieci.
Mam na 90sekund.pl swój pomysł. Ale on póki co dojrzewa, ulega modyfikacjom i znowu trochę dojrzewa. Na to jednak potrzeba czasu. Wyhamowałem w 2019 roku. Miałem trochę czasu, żeby na to wszystko spojrzeć trochę inaczej. Spoglądam inaczej nadal. Wciąż szukam, myślę, identyfikuję przestrzenie warte eksploracji, a następnie pozwalam im we mnie pobyć, aby przyjrzeć się tym ideom i temu, czy warto za nimi iść. Stąd stan permanentnego, niepopularnego dziś pomiędzy. Jak wypadasz z gry, to jesteś permanentnie poza główną stawką. A to potrafi uczyć dwóch rzeczy: pokory i dystansu.
Inna sprawa, że jestem aktualnie na podyplomówce. Zamykam ją, ale ona przez ostatni rok była ważnym dodatkiem do tych wszystkich rzeczy dnia codziennego, więc i na jej rzecz blog musiał ustąpić miejsca. Niestety nie mogę zapewnić, że recenzji lub innych tekstów w najbliższym czasie będzie więcej, chociaż jakiś wstępny plan publikacji w swojej głowie ułożyłem. Zapewnić natomiast Was chcę, że zamykać tego projektu też nie mam zamiaru. Naprawdę świat tech to moja wielka pasja. Krzysztofa również. A te wszystkie materiały, które powstały tutaj przez lata, tak samo zaangażowanie ludzi, którzy je tworzyli tworząc redakcję 90sekund, a także Was samych, czyli Czytelników, którzy czytaliście i komentowaliście przez lata – to zbyt wartościowe źródło samych dobrych treści, aby z niech zrezygnować.
Nie ukrywam, że mam też poczucie dużego komfortu. Nigdy u żadnego producenta w kieszeni nie siedziałem. Czas, kiedy liczyłem, że będę z tego żył (w sensie – z bloga) też mam za sobą. Nie mam też dużej redakcji, zobowiązań związanych z tym projektem. Mam za to najlepszego możliwego współpracownika, jakim jest Krzysztof Bojarczuk. Mam też autentyczną swobodę i kompletną niezależność. Wiem, że jak coś tutaj publikuję, to czy jest to pozytywna, czy negatywna opinia – to jednak jest do bólu autentyczna (chociaż nie wszyscy w to wierzą – ale to ich sprawa). Mogę patrzyć sobie każdego dnia w oczy bez mrugnięcia, że coś przekombinowałem. Jedno, co mnie najbardziej motywowało do pracy na tym blogu, to przede wszystkim fascynacja technologiami. Częściej starałem się – i nadal staram – widzieć w nich coś, co można jednak zrobić danym produktem niż to, czego nie daje się nim zrobić.
Jeśli Ty i inni wierni Czytelnicy przetrwacie z nami to pomiędzy, to na pewno będzie mi i Krzysztofowi bardzo miło. Ale nie mam złudzeń – czas płynie, my się zmieniamy, nasze codzienne role też ulegają modyfikacjom. Niemniej – pasja to pasja. Kto jej nie ma – nie zrozumie. Więc choćby pojawiał się tylko jeden jedyny materiał publikowany raz na jakiś czas, to zawsze będzie z głębi tego, co było, jest i będzie fundamentalne dla bloga 90sekund.pl. Serca do technologii.
Miało nie być górnolotnie, a jednak jest. Ale próbuję być maksymalnie autentycznym. Nie musiałbym tego wpisu robić, a jednak siedzę nad nim kolejny już późny wieczór i cały czas czuję, że powinien się pojawić. Skoro dotarliście do tego miejsca, to znaczy, że w końcu się pojawił. Póki co tyle. Dziękuję za każde przeczytane słowo i za każde zostawione słowo komentarza. Skłamałbym, gdybym napisał, że nie czuję pewnej nostalgii. Czuję. Jesień trochę temu sprzyja. Ale to dobre uczucie. Pokazuje, że człowiek, że ja – Michał Brożyński – jestem złożony z tkanek, serca, wody i mózgu. Że świat cyfrowy to świat, który może być wyborem, a nie koniecznością. Że jednak czuję ja, a nie jakiś implant we mnie. I to są dobre uczucia. Amen.
****
fot. Ian Parker / Unsplash.com