Tak – nie ma chyba sprzętu, który nie cierpiałby na jakieś wady wieku niemowlęcego. Jeśli się takowy zdarza, to niezwykle rzadko. Ale jasne jest, że żadne testy laboratoryjne nie dadzą takiego efektu, jak upowszechnienie danego rozwiązania klientom, którzy mają swoje nawyki i przyzwyczajenia, a więc używają produktu w ściśle określonych, subiektywnych warunkach, a te zawsze prowadzą do jednego – ujawnienia bubli. Nawet Microsoft, który udostępnił nowości z jesiennej aktualizacji Windowsa już wiele miesięcy temu, a nawet prowadzi program niejawnych testerów, którzy dostają świeże warianty systemu wcześniej, nie ustrzegł się niedoróbek w finalnej wersji Okien, które debiutowały kilka dni temu. Ale to jednak co innego, niż to, co w tej chwili odstawia Boobel… sorry – Google…
Lista problemów, która dotyka jego najnowsze Pixele – i smartfony i Pixelbooka – jest po prostu zatrważająca. Jeszcze rozumiem, że mogą zdarzyć się jakieś błędy z optymalizacją baterii, czy z efektywnością nowego systemu. Ale to są rzeczy, które można załatać aktualizacjami softu, ewentualnie nowym firmware i już. Natomiast wypalane po kilku dniach użytku wyświetlacze, o których zaczął trzeszczeć Internet, to nawet nie jest nieśmieszny żart! Kurczę, jak można było do tego dopuścić?!
Moje pretensje uważam za zasadne z jednego powodu. Gdyby Pixelbooki, Pixele 2 i 2 XL były dostępne w powszechnej sprzedaży na całym świecie, gdyby po te urządzenia ustawiały się kolejki dłuższe niż po iPhone’y Apple, gdyby zapotrzebowanie było tak wielkie, że fabryki w Chinach nie wyrabiałyby z produkcją… Ale tak nie jest! Wszystkie te urządzenia są dostępne przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych i kilku innych krajach rozwiniętych. I tyle. Kropka. Promil – w kontekście takiego Samsunga czy Apple – sprzedanych urządzeń. Na to może liczyć Google, a i tak wypuszcza hardware’owo wadliwy sprzęt?
I jeszcze, gdyby to były produkty w jakichś sensownych cenach – to OK – poszli po kosztach, żeby zapewnić odpowiednie finansowanie – można by to sobie jakoś tłumaczyć, chociaż wciąż byłby niesmak. No, ale przy produktach za blisko 1000USD i więcej? No halo! Co tu się do cholery dzieje? W rozwiązaniach klasy premium? Przy pretendowaniu do roli lidera, który na krótką smycz chce wziąć Microsoft i Apple? Google! O co tu chodzi? Ty, tak wielki, ogromny, gigantyczny?! Z takim budżetem na produkcję nowego sprzętu, ściśle współpracujący z HTC przy Pixelach, próbujący sprawować bezwzględną kontrolę nad swoimi produktami? I robisz taką koszmarną kaszanę?! WTF???
Ale dla mnie dzisiaj, właśnie w tych okolicznościach, coraz czytelniejsze staje się, że nie żyjemy w czasach nowoczesnych, tylko nowoczesnych niedoróbek, wersji beta, ciągle poprawianego, łatanego softu, bubli, wypalonych wyświetlaczy, nieefektywnych rozwiązań. Z apetytem na Sztuczną Inteligencję i z realizacją tych postulatów na poziomie niedorajd z dwiema lewymi rękoma. Przecież to się w głowie nie mieści, jak takie koszmarki mogą definiować naszą rzeczywistość! I te wszystkie „technologie” trafiają lub lada moment trafią do naszych samochodów! Sterować mają (lub już to robią) w naszych domach bezpieczeństwem, czy wpływać będą na zarządzanie całymi miastami! Jakie to jest całkowicie absurdalne! I jakie kosztowne!
Siedzę, czytam te doniesienia już od kilku dobrych dni. Potem oglądam pełne zachwytów recenzje i na zmianę ponownie czytam o kolejnych problemach. Dziś od rana chociażby o tym, że niektóre Pixele 2 cierpią na problemy z głośnością. Tak, to taki pierwszy z brzegu przykład, który wpadł mi w oko, gdy przeglądałem poranne newsy. Jakaż droga katastrofa. Katastrofa kosztem klientów – Ciebie i mnie. Kosztem naszych oszczędności. Kosztem naszych nerwów i frustracji, bo cholera wie, czy Ci zaraz nie powiedzą, że źle używasz sprzętu wyświetlając obraz…
Kuriozum. I to nie u jakiegoś technologicznego babola z Chin, tylko z tej czynionej w oczach świata wielką – Ameryki. Cyrk na kółkach…, a właściwie na pikselach…