Konferencja dla developerów F8, to wydarzenie którym nigdy się nie interesowałem zanadto. Między innymi dlatego, że więcej było na niej teorii niż praktycznych pomysłów, które rewolucjonizowały interakcje z social mediami. Nigdy też – o zgrozo dla mnie – nie pałałem i nie pałam nadal zbyt szaloną miłością do Facebooka i jest to zdecydowanie medium, z którego korzystam najrzadziej i bardziej z konieczności, aniżeli z potrzeby. Słowo honoru! Jakby go dzisiaj zamknęli, nie uroniłbym nawet jednej łzy. No, ale do rzeczy!
Tegoroczna odsłona F8 pokazała mi dobitnie i inaczej aniżeli dotychczas, że Zuckerberg rzeczywiście jest w stanie ożywić i upowszechnić VR. Co więcej – ma na to swój pomysł, który jest bardzo dobrze wyciągniętym wnioskiem z dotychczasowych poczynań Snapchata oraz zeszłorocznej popularności Pokemon GO. I nie mam też wątpliwości, że nowy Facebook nie jest dla mnie, ale dla pokolenia, które właśnie się rodzi i rośnie. Bo to ono będzie z tych wszystkich dobrodziejstw napisanych pod kątem VR-u korzystać. Ta przyszłość na FB wygląda tak:
Patrzę na te materiały, które prezentowano na F8, szczególnie Facebook Spaces i mam ochotę ryczeć. Z rozpaczy. Jak widzę ludzi, którzy zakładają gogle i zmieniają się w swoje awatary, funkcjonują w rzeczywistości na poły realnej, a na poły wirtualnej, jak robią sobie wirtualne (sic!) selfiaki, jak samotnie spędzają czas w swoich wysterylizowanych mieszkaniach, jak zachwycają się cyfrowymi rybkami skaczącymi z podłogi, tak jakby skakały z wody – to aż mi ciary idą po plecach, w jakie gówno niebawem wszyscy wdepniemy.
Żeby to zrozumieć trzeba zdać sobie sprawę z jednej rzeczy – to są narzędzia, którymi będzie posługiwać się niebawem marketing, a następna debata prezydencka przed kolejnymi wyborami odbędzie się właśnie z goglami Oculusa na nosie. Jestem o tym przekonany! Czy to dobrze? Dla marketerów, celebrytów, polityków i innych małp z medialnego cyrku pewnie tak. Ale dla mnie? Dla zwykłego Brożyńskiego? Dla Brożyńskiego, który nie chce być taką małpą? Cholera, dla mnie to problem, bo boję się (tak, boję – to właściwe słowo), że niebawem całe to moje blogowanie o glebę będę mógł trzasnąć, jeśli nie będzie mnie w wirtualu, jako kreskówkowy awatar.
Myślę, że Facebook Spaces i pochodne tego pomysłu wcale nas nie wyizolują. Jak dobrze pomyślę, to ledwie znam sąsiadów, z którymi mieszkam w moim bloku na tym samym piętrze i nie mam pojęcia, kto zajmuje lokale na piętrze czwartym i piątym. Ledwo rozpoznaję osoby z innych klatek schodowych, a po zaparkowanych samochodach za cholerę nie potrafię rozeznać, czy to nowa fura sąsiada, czy ktoś wynajął mieszkanie i właśnie się urządza.
Wniosek jest jeden – my i tak już siebie nawzajem nie znamy. Nie chcemy znać i nie interesujemy sobą nawzajem. A nawet jeśli, to zaraz mamy masę kłopotów z tym związanych, więc lepiej się nie wychylać (wiem coś o tym z autopsji, niestety…). Za to, jak dobrze jest wskoczyć w świat wirtualny! Zaszyć się na cyfrowej wyspie, gdzie nikt nie będzie oceniał mojego wyglądu, krytykował, atakował. Przecież kto z nas nie potrzebuje takiego azylu? I to chwyci. Jestem przekonany, że prędzej lub później, ale chwyci. Technologia musi się jeszcze do tego momentu dostosować, rzeczywistość wirtualna musi być wyświetlana w wyższej rozdzielczości, znaleźć się musi sposób na zawroty głowy i mdłości, ale to nadejdzie szybciej niż myślimy.
Dlatego Zuckerberg oferuje rozwiązania na okres przejściowy. Rzeczywistość mieszaną, zamiast drogiego hełmu Oculusa wykorzystanie smartfona, którego ma właściwie każdy i każda z nas w kieszeni, a do tego masę interaktywnych dodatków, które albo się sprawdzą albo zostaną zastąpione innymi. Facebook jest potężny. Umacnia swoją pozycję na giełdzie, przynosi pieniądze, zarabia na reklamach, organizuje całe społeczności na świecie, zagraża porządkowi politycznemu wielu krajów, a dla każdego biznesu jest tak ważny, że nieobecność na FB, to tak jakby nie istnieć w Internecie.
Przeglądam sieć i widzę rozdziawione gęby ludzi z branży, którzy albo nie zostawiają suchej nitki na Facebook Spaces, albo podchodzą do tematu z dużą rezerwą, jak chociażby Daniel Cooper z Engadget, który pisze wprost: I don’t want to live inside Facebook’s vision for social VR. I wcale mnie to nie dziwi, bo on tak, jak i ja jest dinozaurem w tej branży. To jest adresowane dla nowego pokolenia, które będzie z tego korzystać tak naturalnie, jak my dziś z klasycznych funkcji Facebooka.