Nie lubię psioczyć na Poznań. To moje miasto, uwielbiam je! Pociąga mnie jego tętno, możliwości, które oferuje oraz klimat, który tutaj panuje. Nie wszystko mi się pewnie podoba – ale trudno o miejsce idealne. W każdym razie rzadko narzekam na to, co się tutaj dzieje. Teraz jednak pojawił się problem, który jednak dotyczy mnie w bardzo dużym stopniu i choćbym nie wiem, jak się starał, nie potrafię odpuścić. Poznań spieprzył sprawę z PEKĄ, a Poznaniaków uważam za wzorowych obywateli, których może pozazdrościć nam każde inne miasto. Mimo, że zostaliśmy zrobieni na szaro, cierpliwie znosimy to idiotyczne upokorzenie.
PEKA, czyli Poznańska Elektronicza Karta Aglomeracyjna miała być prawdziwą rewolucją. Znikną bilety papierowe, pojawi się jedna karta, która będzie również elektroniczną portmonetką. Nie tylko pojedziemy dzięki niej tramwajem czy autobusem miejskim, ale również zapłacimy za parkowanie w płatnej strefie. Do tego może służyć także, jako karta kredytowa.
Mi wystarczy wyłącznie jedno rozwiązanie – możliwość zasilenia biletu miesięcznego. Tanio nie jest, ale wiele jestem w stanie wybaczyć. Poznań w mojej opinii jest świetnie skomunikowany. Nawet jeżeli wszyscy stoją w korkach, to jadąc tramwajem szybko przedostaniecie się na drugi koniec miasta, a dzięki mocno rozwiniętej infrastrukturze jest to naprawdę bardzo wygodne.
W każdym razie domyślając się, że tak duża zmiana będzie się – chcąc nie chcąc – wiązała z jakimiś perturbacjami, postanowiłem wiele miesięcy wcześniej wymienić swoją starą KOMkartę na nowiutką PEKĘ. Byłem mile zaskoczony sprawną i szybką obsługą, wszystko zrobiłem przez Internet – czyli tak, jak lubię – a przypominające o kończącej się ważności biletu wiadomości, tylko mnie dodatkowo połechtały. Do czasu, aż skończył się okres przejściowy…
Oczywiście – wszyscy spóźnialscy ruszyli ze swoimi wnioskami. Zakorkowało się przy okienkach na dworcach, gdzie można doładować bilety miesięczne. Ale przecież PEKĘ da się zaktualizować przez Internet, więc byłem przekonany, że uniknę tych kolejek. W jak wielkim byłem błędzie!
Strona, na której można samemu doładować konto padła i mimo, że jeszcze sprawdzałem przez kilka dni, czy się podniesie, to w końcu dałem sobie spokój.
Doładowałem kartę w jednym z kiosków, ale nie bez perturbacji. Okazało się, że mogę zamiast 115 zł zapłacić za swój bilet 99 zł, jeśli zostawiam podatki w Poznaniu. No tak, zostawiam! Od lat! Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że trzeba dostarczyć pisemnie wypełniony i podpisany dokument jednostronicowy, w którym deklaruję, że mój Urząd Skarbowy to ten i ten. Żadnej filozofii tam nie ma. Dlaczego nie można tego złożyć przez Internet? Pojęcia nie mam.
Ostatecznie straciłem to 15 zł, ale nie miałem czasu czekać w – dosłownie – kilometrowych kolejkach, aby złożyć ten papierek. Byłem wściekły, próbowałem to zrobić kilkukrotnie, przychodziłem do różnych punktów o różnych godzinach, z 06:30 włącznie i wszędzie od samego rana do wieczora były GIGANTYCZNE kolejki, w których pełno samych zdezorientowanych Poznaniaków. I sceny czysto komediowe.
Miasto wysłało w teren konsultantki, które pomagają zorientować się w temacie. Miłe, uśmiechnięte i kompetentne dziewczyny, które muszą znosić wszelkie upokorzenia ze strony niezadowolonych klientów. A przy okazji zdradzają absurdy systemu. Byłem świadkiem sytuacji, w której przychodzi kobieta z nowiutką PEKĄ, a konsultantki
informują ją, po uprzednim przyłożeniu plastiku do czytnika, że tej karty nie można sprawdzić, bo działa na starym systemie… Cokolwiek to znaczy, byłem w całkowitym szoku, że wdrożono rozwiązanie, które w międzyczasie zmieniono, a panią z nieaktywną kartą odesłano do gigantycznej kolejki, bowiem taką PEKĘ można zaktualizować tylko w okienku…
Nie mam pojęcia o co chodzi? Ale każdego dnia czytam w prasie o kolejnych wpadkach PEKI i zastanawiam się, czy rzeczywiście nie ma tam nikogo na tyle ogarniętego, by zajął się tym systemem i skończył z tym horrorem? Porażka, to najdelikatniejsze słowo, które ciśnie mi się na język…