Od mniej więcej czwartego kwartału zeszłego roku przyglądałem się poczynaniom Xiaomi z mniejszym entuzjazmem i zaangażowaniem. Z roku na rok czuję do tej firmy coraz mniejszy szacunek. Z producenta smartfonów, który miał szansę pokazać się, jako innowator, Xiaomi za wszelką cenę idzie drogą kopiowania wszystkiego co się da od Apple. Nie mam nic przeciwko dobrym praktykom, kiedy jeden wzoruje się na drugim, ale nie znoszę kalek sprzedawanych za grosze.
Dlatego przyjąłem dzisiejszą wiadomość z lekkim niedowierzaniem. A właściwie dwie wiadomości. Xiaomi, lokomotywa, która na blogu 90sekund.pl doczekała się tylu superlatyw i zachwytów pod względem entuzjazmu związanego z kolejnymi rekordami sprzedaży smartfonów, nagle nie przekracza kolejnej bariery pod kątem upłynniania swoich telefonów. Po drugie – zupełnie umknęło mi, że w roku 2015., chiński gigant chciał sprzedać u siebie 80 mln. smartfonów, a zamknął rok z bilansem 70 mln szt. Oczywiście to i tak nie jest mało, ale Xiaomi do tej pory swoje plany sprzedażowe po prostu przekraczał!
Xiaomi jest tuż za Huawei najmocniejszym graczem na rynku chińskim, który bije się z konkurencją nie tylko świetnie wyposażonymi produktami, ale też cenami, które jadą na dosłownie głodowym poziomie. Jak donosi serwis AndroidHeadlines – analityk Kevin Wang z firmy IHS Technology – Xiaomi w pierwszym kwartale 2016 roku miał sprzedać w Chinach i na pozostałych rynkach 14,8 mln. smartfonów. Jest to mniej niż przed rokiem, ale różnica jest niezwykle subtelna, bowiem wówczas w analogicznym okresie, Xiaomi sprzedał 14,98 mln. urządzeń.
OK – do tych danych trzeba podejść mimo wszystko z dystansem. Musisz pamiętać, że Xiaomi nie jest producentem dostępnym na całym świecie, a jedynie w krajach, które dopiero się rozwijają, zatem atrakcyjną ceną wygrywa z większymi konkurentami pokroju Samsunga czy Apple. A to oznacza, że prawdziwe pazury może dopiero pokazać. Widać też, że jest trend na chińskie słuchawki. Jak grzyby po deszczu wysypują się kolejni producenci, a ZTE, Nubia, czy chociażby Meizu dostarczają coraz lepiej wykonane i zarazem wyposażone smartfony. Nie trzeba wcale czekać na flagowca od Samsunga czy Asusa, by dostać produkt z sześcioma gigabajtami pamięci RAM, a takie potwory zaczynają już się pojawiać w portfolio tych firm.
Najmocniej radzi sobie obecnie Huawei, który stał się z roku na rok globalnym dostawcą naprawdę świetnych smartfonów. Jego konferencje to już solidne wydarzenia, śledzone nie z mniejszą uwagą niż Apple i Samsunga. Fakt, że nie wszystko jeszcze gra w tych telefonach tak, jak bym sobie tego życzył, to i tak widać jak na dłoni, że wielu innych producentów będzie mieć z powodu dynamiki Huawei lada moment ból głowy. Gdyby do tej stawki dołączył Xiaomi, sądzę, że w tym tandemie pozycja na świecie wysokomarżowych liderów byłaby porządnie zagrożona, czego osobiście bym nie chciał…
W każdym razie istotne dla mnie jest to, że zeszły rok nie przyniósł Xiaomi przebicia sufitu, a obecny zaczął się na minimalnym, lekko wyczuwalnym – ale zawsze – hamulcu. Z tą firmą jest tak, że skoro ona u siebie łapie poślizg, to znaczy, że na świecie wielu innym producentom odbije się to czkawką. Nie wiem jeszcze jak dużą, ale solidne parcie na VR w tym roku pokazuje, jak rozpaczliwie – zaraz po wearables – wszyscy w branży wyglądają niecierpliwie The Next Big Thing.