Prolog
Zawsze chciałem mieć samochodzik na radio. A jeszcze bardziej samolot. Nigdy nie puszczałem latawca. Czy miałem uboższe dzieciństwo? Nie. Po prostu akcenty rozłożyły się gdzie indziej. Z tego też zapewne powodu, podchodziłem do Bebop Drona jak pies do jeża – z pewną nieufnością (bardziej w moje możliwości, jeśli mam być szczery) i być może przesadną ostrożnością, ale przy okazji, z dużą dozą ciekawości. Mówi się, że jest ona pierwszym stopniem do piekła. Jeśli znajduje się ono w chmurach, to z chęcią przeskoczyłem nie tylko ten pierwszy, ale kilka kolejnych.
[showads ad=rek3]
Początkowe próby wzbudzały raczej uśmiech politowania. Przede wszystkim najpierw chciałem znaleźć w miarę ustronne miejsce z dużą przestrzenią, bez przeszkód w najbliższej odległości. Głównie ze względów bezpieczeństwa, ale też z drugiej strony – nie lubię gdy ktoś patrzy mi na ręce w momencie nauki. Gdy już osiadłem na wybranym przez siebie miejscu, najpierw zrobiłem jeszcze trochę zdjęć poszczególnych elementów (spodziewajcie się unboxingu) i z niemałym podnieceniem zacząłem dostosowywać aplikację na smartfona oraz odpaliłem samego drona.
A, zapomniałem napisać – Bebop to najbardziej zaawansowany technologicznie kopter Parrota i przy okazji – najmocniejszy. W dostarczonym pudełku do testów, znajdowała się dodatkowa, wydrukowana ręcznie, kartka z instrukcjami, jak należy wszystko ustawić na samym początku zabawy. Niezły klops, pomyślałem – człowiek nie miał nigdy samochodzika na radio, a tu dostaje petardę. Dla pewności zmniejszyłem wszystkie ustawienia – kąt nachylenia na minimum, wysokość 0,5 metra, odległość do 10 metrów itd. Pudełko idealnie posłużyło mi za lądowisko i w końcu wystartowałem…
[showads ad=rek1]
Pierwszy akumulator
Taaa… to trochę za dużo powiedziane, bo najpierw musiałem rozkminić, dlaczego dron ciągle leci w niepożądanym kierunku. Niby wiedziałem, że w wybranym przeze mnie schemacie sterowania, smartfon trzeba przechylać, ale coś nie szło. Ba, nawet podczas jednej z prób dron nie wystartował, tylko od razu fiknął koziołka na ziemię. Na szczęście zamontowane systemy natychmiast wyłączają silniki w momencie uderzenia i mogłem zacząć kolejny raz.
Po kilku minutach już załapałem o co biega i z radością latałem we wszystkich możliwych kierunkach. W pewnym momencie, straciłem WiF (pasmo 2,4 GHz)i z odległości ok. metra, na szczęście jednak szybko łączność z Bebopem wróciła i mogłem kontynuować. Dodam, że była to jedyna taka sytuacja i do tego krótkotrwała. No i tak sobie steruję i steruję, i w momencie gdy się rozkręciłem na dobre, czerwony komunikat “low battery alert” popsuł mi humor. Dobra, cicho tam, jeszcze chwila! “Critical battery alert”. I dron już leżał martwy w trawie.
Drugi akumulator
Po szybkiej podmianie ogniwa zasilającego zabrałem się do pracy z jeszcze większym entuzjazmem. Stopniowo zacząłem podkręcać ustawienia. Głównie szybkość obrotu wokół własnej osi oraz wysokość. Odległości nie modyfikowałem, bo co kilka metrów było drzewo, a nie zamierzałem mieć biegu z przeszkodami.
Wiecie, jest jakaś frajda w trzymaniu prawego kciuka na wirtualnym joysticku i kontroli pojazdu za pomocą jednej ręki. Nie wiem jak, wygląda się w takiej sytuacji z boku, ale wrażenie władzy jest niesamowite. Przód, tył, nachylanie – to wszystko bardzo szybko zaczęło być niesamowicie intuicyjnie. I sprawiało niesamowicie dużo frajdy. A gdy dron osiągnął siedem metrów, rozpościerający się widok, widoczny na ekranie smartfona był świetny. Niestety znów – alarm niskiej baterii.
Epilog
Przyszedł czas na zapakowanie sprzętu i powrót do domu. Wrażenia? Jeszcze pytacie? W powyższym akapicie nadużyłem słowa “niesamowity”, ale nie potrafię tego opisać innymi słowami. Początkowe obawy szybko przerodziły się w zachwyt i żal mi było kończyć tę wspaniałą zabawę.
No właśnie – to jest główny minus. Droga do punktu docelowego w jedną i drugą stronę, zajęła mi więcej, niż samo latanie, a akumulatory ponoć ładują się ok. godziny, choć tego nie jestem w stanie jeszcze zweryfikować, więc może to być czas dłuższy lub krótszy. Tym niemniej, złapałem się na tym, że już rozmyślam nad dalszym zagospodarowaniem czasu, by znów nim posterować. A przecież to dopiero wierzchołek góry lodowej, zabawa w piaskownicy! Przede mną jeszcze są: akrobacje, dwa pozostałe tryby sterowania, większa prędkość, zwrotność, czyli po prostu – jeszcze więcej frajdy. W d*pie mam już ten radiowy samochodzik ;).