Od niedawna wiadomo już niemal na pewno, że Netflix zjawi się w naszym kraju przed końcem roku. Dla wszystkich pochłaniaczy seriali lubiących mieć dostęp do ważnych dla siebie programów w każdej chwili jest to oczywiście doskonała wiadomość, jednak wiele osób z całą pewnością ciągle zadaje sobie pytanie, co takiego jest w tym całym Netflixie? Co sprawia, że jest to platforma tak bardzo wyczekiwana i tak popularna, że piloty nowych pojawiających się w Europie telewizorów będą miały osobny dedykowany dla niej przycisk?
[showads ad=rek2]
Najprostsza odpowiedź na to pytanie jest taka, że to, co odróżnia Netflixa od konkurencji to bardzo wysoki poziom własnych produkcji na czele z super popularnym na całym świecie „House Of Cards”. Są też oczywiście inne seriale jak „Orange Is a New Black” czy „Marco Polo”. To jednak jeszcze nie wszystko, ponieważ poza serialami w ofercie Netflixa pojawia się też całkiem sporo innego rodzaju zawartości – w tym filmy dokumentalne, które ostatnio dość mocno przyciągnęły moją uwagę.
Pierwszy z nich to zdecydowanie oferta dla wszystkich fanów rocka. “Keith Richards: Under the Influence” jak nietrudno się domyślić będzie podróżą w szalone czasy popularności The Rolling Stones, w którą zabierze nas nie kto inny, jak sam Keith Richards będący współzałożycielem, autorem tekstów oraz gitarzystą w tej legendarnej grupie. Mimo upływu lat (i zdecydowanie forsownego trybu życia) Keith nie stracił nic ze swojego wigoru i chęci życia, więc prowadzona przez niego historia z całą pewnością, odznaczać się będzie ogromną dozą uroku i poczucia humoru. Trudno też sobie wyobrazić lepszego przewodnika po świecie oraz początkach rocka niż ta chodząca kopalnia wiedzy i opowieści dotyczących najważniejszych postaci show-biznesu. Przy okazji (i trochę poza muzycznymi klimatami) jest to też całkiem dobry obraz na to, jak bardzo oryginalnie można podejść do własnego podeszłego wieku :).
[showads ad=rek1]
Poza treścią jest też oczywiście wykonanie. Under The Influence stworzony został przez Morgana Neville’a, który w dziedzinie produkowania dokumentów zdecydowanie zawędrował już bardzo wysoko. Świadczyć o tym może posiadany przez niego zasób nagród za reżyserię z Oscarem (zdobytym za „Twenty Feet from Stardom”) na czele. Dodatkowo (co widać w zapowiedzi) świetnie stworzone przez Igora Martinovica zdjęcia oraz oczywiście muzyka sprawią, że będzie to film bardzo przyjemny w odbiorze. Poza Richardsem przed obiektywem nie zabraknie też innych gwiazd rocka, w tym między innymi Toma Waitsa, którego charakterystyczny wokal zawsze robi na mnie niesamowite wrażenie. O tym, co panowie będą mieli widzom do opowiedzenia, przekonać się będzie można już od 18 września (przynajmniej tam, gdzie Netflix jest już dostępny) i mam nadzieję, że całkiem niedługo również w Polsce.
Nie samą muzyką jednak żyje człowiek, a przyznać trzeba, że ważnych otaczających nas wydarzeń ostatnio nie brakuje. W tej dziedzinie również, jak widać, Netflixowi twórcy postanowili zbliżyć się do Europy Środkowej i Wschodniej, dokumentując przejmujące nas wszystkich wydarzenia z przełomu 2013 i 2014 roku odbywające się na kijowskim Majdanie Niepodległości. Napiszę szczerze: produkcja „Winter On Fire” lekko mnie zaskoczyła. Z jednej strony, gdyby się nad tym zastanowić to od czasu tamtych wydarzeń wydarzyło się już na Ukrainie całkiem sporo z drugiej natomiast, ciągle wydaje mi się, że za oceanem aktualne tematy dotyczące problemów wewnętrznych oraz walki z terroryzmem sprawiły, że Euro Majdan nie jest dzisiaj za bardzo pamiętany. Na szczęście jednak moje wątpliwości nie okazały się uzasadnione i Ukraińska walka o niepodległość okazała się po prostu zbyt ważna do filmowego pominięcia.
Dokument o kijowskiej rewolucji zrealizowany jest w prawdziwie amerykańskim stylu i kolejną pozytywnie zaskakującą rzeczą jest to, jak wiele niesamowitych obrazów tamtych wydarzeń udało się twórcom zdobyć i zaprezentować. Ciekaw też jestem, jaka narracja będzie towarzyszyła pokazywanym zdjęciom, zaczynając od relacji uczestników walk, przez punkt widzenia mieszkańców Kijowa, aż do szerszego politycznego tła, w którym również Polska miała przecież duży udział. Tak czy inaczej, „Winter On Fire” to z całą pewnością film, z którym będę chciał się zapoznać możliwie jak najszybciej i sądzę, że nie jestem w tym osamotniony. W końcu miło jest pomyśleć, że mimo tylu innych tematów, problemy naszego regionu są ciągle zauważane i komentowane w taki sposób. Premiera „Winter On Fire” na platformie Netflix czeka nas 9 października i swoją drogą z zastanawia mnie to, czy nasze klasyczne media zainteresują się w jakiś sposób tą produkcją.
[showads ad=rek3]
Oczekiwanie na polski start najpopularniejszego światowego serwisu streamingowego jest zdecydowanie coraz bardziej męczące i mam nadzieję, że nie potrwa ono już zbyt długo. Wiem oczywiście, że istnieje możliwość korzystania z konta już teraz, wymaga to jednak użycia pewnego rodzaju obejść :) i odrobiny internetowego maskowania, co szczerze pisząc – nie za bardzo mi odpowiada. Liczę natomiast na to, że w perspektywie najbliższych tygodni usłyszymy więcej dobrych wiadomości i będę mógł w końcu bez żadnych utrudnień zostać jednym z milionów użytkowników Netflixa.