[dropcap style=”square”]C[/dropcap]zytam w Wyborczej o Czarnym Piątku z okazji Święta Dziękczynienia, zakupowej histerii, która do nas dociera, i jakkolwiek rozumiem, że fajnie trafić na jakąś promocję, w ramach której da się kupić fajny sprzęt elektroniczny lub np. inne przedmioty wyposażenia domu itp., to jednak najbardziej rozbrajające jest to, że Amerykanie, czy też Brytyjczycy (tak – oni też świętują, ale nie wiadomo co…) w tym czasie zachowują się jak Polacy, którzy kiedy tylko otwiera się jakieś centrum handlowe okupują ciasno główne wejście…
Przepraszam za tak mocne słowa, ale dla mnie to zbydlęcenie obyczajów. Mam dosyć promocji, zakupów, wydatków, ofert, jedynych i niepowtarzalnych okazji. Przepraszam raz jeszcze – ale mdli mnie strasznie, kiedy myślę o tym całym szale zakupowym. Bo właściwie, czy to Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie, Wielkanoc, Walentynki… kogo to w ogóle obchodzi, jaki sens mają te święta? Dzisiaj są potrzebne każdemu z nas z uwagi na promocje i wyprzedaże! Że coś będzie tańsze o stówę czy dwie! Żałosne…
(PS. jeśli Wam mało, to TUTAJ jest też niezły materiał CNN).
Nigdy nie rozumiałem po co ludzie stoją w tych kolejkach? A potem nawalają się po gębach. Nigdy nie planuję zakupów z myślą, że poczekam aż mi otworzą kolejną kolorową i świecącą budę. Jeśli czegoś potrzebuję – to owszem – przeglądam oferty, wertuję Internet, czytam opinie i szukam najkorzystniejszej propozycji. Jak nie w Polsce, to za granicą. Ale żeby ustawiać się określonego dnia, przed wejściem do supermarketu? Żeby stać w zimnie, albo upale, w zatęchłym powietrzu z przepychającą się tłuszczą spoconych facetów z wąsikiem i nieświeżym oddechem?
Naprawdę to jest jakaś porażka konsumpcjonizmu. Cudownego zjawiska, które pięknie napędza gospodarkę, pozwala funkcjonować wielu świetnym firmom, daje pracę i utrzymanie, a przy okazji wyznacza standardy, w jakich później się obracamy decydując o zakupie takiego, czy też innego produktu. Ale widok zlepionej jak muchy przy wejściu potężnej masy działa na mnie odstręczająco.
Na tych zdjęciach widać, jak Ci ludzie rzucają się na półki z towarem. Ja nawet nie wiem, czy oni wiedzą, co biorą? Czy biorą tylko po to, by wziąć cokolwiek, a potem się zobaczy? Może upchną coś na ebay-u z zyskiem? Brawo za przedsiębiorczość drodzy Amerykanie, Brytyjczycy, czy kim tam jesteście. Bo dla mnie to totalna wiocha. Niczym nieuzasadniony pęd i zarazem wielkie świętowanie chorego ignoranctwa.
W tym roku sklepy znów otworzyły się już w czwartek – kiedyś czarny piątek zaczynał się zgodnie z kalendarzem, czyli o północy z czwartku na piątek. Oznacza to, że świąteczne kolacje klientów i pracowników musiały ulec skróceniu. Swoisty rekord pobiła sieć J.C. Penney Co., która podwoje otworzyła już o piątej po południu (rok temu dopiero o ósmej). Cały tekst TUTAJ.
To fragment z artykułu w Wyborczej na temat świętowania, które jak widać nie jest dla wszystkich. A to jedno z najważniejszych rodzinnych świąt w Ameryce! Nie rozumiem, nie pojmuję i szczerze bojkotuję takie postawy. Współczesne niewolnictwo. Ludzie są więźniami obniżek, promocji, super-gorących-jedynych-niepowtarzalnych-najlepszych-na-świecie ofert. Bo kiedy indziej nie da się kupić telewizora. Tylko trzeba właśnie wtedy, kiedy powinno się jeść z rodziną kolację świąteczną. Taaak, bardzo wychowawcze i pełne szacunku. Ale jedynie dla mamony.
Dzięki Bogu jest Internet. Zakupy można robić w sieci i nie trzeba się spinać, stać pod drzwiami jakiegoś sklepu, pocić się w szale zakupów ani stresować, że dla mnie zabraknie. Kultura mile widziana wszędzie, a tym bardziej tam, gdzie oczekujemy jej w stosunku do nas samych. Tak, sklepy to świątynie jednoczące całe rodziny…
Niech Bóg im wybaczy świętowanie głupoty… jak widać w promocji dla wszystkich chętnie wybieranej.