Widzę mały ferment na temat Chromebooków w sieci. Przejrzałem trochę i widzę, że temat bardzo skomplikowany. A oliwy do ognia dolewa przede wszystkim ostatni raport Gartnera na temat tego, ile tych urządzeń się w ostatnim czasie rozeszło i w czyje ręce trafiły.
Trudno z tym polemizować. Jak można się było spodziewać – numerem jeden jest rynek edukacyjny, którym Chromebooki po prostu rządzą. Kupują je szkoły – nie tylko w USA, bo w raporcie ujęto i Azję, Pacyfik i Europę – zatem ich popularność jest całkiem spora, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie są dostępne na wszystkich rynkach świata.
Ale najgorzej sprzęt z Chrome OS radzi sobie w biznesie. Tam zaledwie 1 proc. popularności w USA i 16,5 proc. w regionie Azja-Pacyfik. Szczerze pisząc myślałem, że jest lepiej. Ale kiedy spojrzeć na ten raport globalnie można odnieść wrażenie, że cały czas jest to rodzaj komputerów, z którymi rynek nie potrafi sobie poradzić.
Szkół nikt nie traktuje poważnie, chociaż moim zdaniem to, że one nabywają ten sprzęt jest tutaj kluczowe. I wcale nie z powodu tego, że skoro dzisiaj nasze pociechy uczą się obsługiwać notebooki z Chrome OS, to jutro zapomną o co chodzi w Okienkach, ale dlatego, że Chromebooki pozwalają na pracę w Chmurze. A to oznacza, że za 10 lat nikt nie będzie się zastanawiał nad tym, czy włączył właśnie notebooka z Windowsem czy z OS X – nasze pliki będą niezmiennie w jednym miejscu, gotowe do użytku tu i teraz.
Cały czas mam wrażenie, jakby świat technologii, który opiera się niemal w całości na Internecie zapomniał, że z każdym dniem nie ma już żadnej drogi powrotu. Stacjonarny system pracy coraz bardziej będzie przechodził do rozwiązań chmurowych, a to sprawia, że po prostu zmieni się sposób używania sprzętu komputerowego. A doskonałym przykładem tego są właśnie Chromebooki, popularność tabletów, a także fakt, że już nawet nie komórkę, a smartfona ma niemal każda osoba!
A tutaj proszę – środowisko branżowe komputery z Chrome OS traktuje tak, jakby ktoś zaproponował przed pięćdziesięciu laty zamiast telefonów z okrągłą tarczą, telefony z klawiaturą numeryczną, a zapomniał, że w pewnym momencie zmieniła się cała centralka telefoniczna. Popularność i rosnący rozwój oprogramowania chmurowego, to idealny przykład na to, jak bardzo nie liczy się sprzęt, tylko jakie drzwi otwiera.
Po drugie – myślę, że naturalnym krokiem będzie fakt, że i biznes ruszy w stronę Chromebooków. Dziś analizując te dane trudno sobie to wyobrazić, że na niedawnej konferencji Google chwalił się, że Netflix swoją obsługę z ogromnym zapleczem wsparcia dla użytkowników serwisu, obsługuje właśnie z poziomu sprzętu z Chrome OS.
Dzisiaj, kiedy ktoś pisze o pracy na Chromebooku, wiele osób puka się po czole i zaznacza, że jak można na tak ograniczonym sprzęcie robić coś więcej? I ja to rozumiem, bo zdecydowanie przeważająca większość tych ludzi kojarzy pracę z komputerem w oparciu o obecnie panujące standardy. Nie rozumie – bo tego nie widzi – że to nad czym pracuje, jest już w Chmurze, która niebawem wszystko ze sobą sprzęgnie – nawet ich stanowiska.
Oczywiście do tego czasu jeszcze potrzeba sporo zmian, ale jednak wiele osób wykonuje inne zawody, które potrafią do swoich realizacji wykorzystać Chromebooka właśnie. Ważne jest to, że zupełnie nie docenia się dzisiaj istnienia wielu startup-ów, które opierają się na zupełnie innych założeniach niż te, którymi rządzi się standardowo ułożony świat. I to dzięki różnym serwisom crowdfundingowym mamy możliwość doświadczać wielu rozwiązań, którym w normalnych warunkach nikt nie dawałby szansy nawet na zaistnienie.
To się zmienia – rosną całe pokolenia, które już tym kluczem myślą. One nie będą potrzebowały stacjonarnego systemu, bo większość rzeczy zrobią na czymkolwiek i gdziekolwiek, a do tego uczy ich tego system edukacyjny. Dość podniecania się RAM-ami, rdzeniami, gigahercami. Czas na efektywność, do której nie potrzeba potworów mocy. Wystarczy szybkie łącze i jako takie środowisko graficzne w postaci prostego systemu.
Zresztą prawda jest też taka, że mnóstwo rzeczy na nowo zdefiniują hełmy wirtualnej rzeczywistości oraz chociażby HoloLens od Microsoftu. Za chwilę założycie gogle VR i w ten sposób będziecie pracować w wirtualnym biurze, nie ruszając się nawet z łóżka. I to nie jest ani fikcja, ani fantazja. Myślę, że Chrome OS, który z czasem bez wątpienia zintegruje się z Androidem, będzie i na tym polu miał sporo do przekazania.
Chyba najważniejszym przesłaniem tego wpisu będzie to, co napiszę teraz. Nie ważne, że TY dzisiaj nie widzisz przyszłości dla Chromebooków. Ważne, że ona powstaje bez TWOJEGO udziału, na własnych zasadach, trafiając na podatny grunt, który pozwala się tym ideom rozwijać. Wszyscy trąbią o tym co można zrobić na komputerze z Windowsem, ale mało kto rzeczywiście to robi, bo poza „możliwością” ogranicza się do kilku lub kilkunastu powtarzalnych zadań dziennie. Jaśniejszy przykład?
Dzisiaj mam w swoim komputerze napęd DVD-ROM (multimedialny notebook kupiony jakieś 5-6 lat temu). W myśl powyższej zasady dzięki temu mogę słuchać muzyki z krążków CD, zgrywać ją, jak i filmy, mogę też nagrywać na płyty DVD różnego rodzaju materiały i dane. Ale wiecie co? Użyłem go po raz pierwszy od chyba dwóch lat z jednego powodu – nagrywałem płytkę z obrazem Windowsa 10, którego w wolnych chwilach testuję. Co z tego, że MOGĘ tyle zrobić z napędem DVD-ROM, skoro dzisiaj muzyki słucham z Deezera, ulubione albumy pobieram do trybu offline, filmy oglądam albo w kinie, albo wyłącznie w płatnych i legalnych serwisach VOD, a dane jak zgrywam, to albo do Chmury, albo na swój dysk przenośny WD o pojemności 1TB.
I co z tego, że mam ten cholerny napęd? Już go nie potrzebuję! Tak samo nie ma się co licytować na nie wiadomo co w kwestii tego, co się da lub nie da zrobić z komputerem z Windowsem lub OS X. Pytanie, czy to robisz, czy rzeczywiście pracujesz tak, jak deklarują to możliwości? Bo do Photoshopa nie wystarczy Ci sprzęt za 1000zł jak ma to miejsce w przypadku Chromebooków. Office’a można używać z poziomu Chmury w ramach konta Outlook.com i to zupełnie za darmo. Nie ma tam wszystkich opcji? Pewnie, że nie ma! Ale czy kiedykolwiek MUSIAŁEŚ wykorzystać chociażby połowę z nich? Ach – niech zgadnę – pewnie przy pisaniu pracy magisterskiej 10 lat temu… Wierzcie mi – dzisiejsze Docsy też sobie w zdecydowanej większości tematów z tym poradzą.
Wiem, że trochę przydługawy ten wpis, ale nie ma sensu dyskutować o Chromebookach, które są już jedną nogą po drugiej stronie cyfrowych zmian, skoro wciąż stoi się po tej pierwszej. Jakby świat – w tym technologii – był tylko dwukolorowy, a nie zapominajmy, że on jest zero-jedynkowy!