Kurczę, czasami jak czytam zadziwionych dziennikarzy lub użytkowników technologicznych, którym się wydaje, że to co dla nich jest słuszne, również słuszne powinno być dla gigantów tech, to ogarnia mnie pusty śmiech, a czasami nawet irytacja. I to drugie uczucie dominuje we mnie właśnie teraz.
Jak wiesz – zaczął się Build2017 – święto developerów piszących pod Microsoft. Ważne wydarzenie, bo kierunkujące na trendy programistyczne w danym czasie i pokazujące software’owe priorytety samego giganta z Redmond. Przy tej okazji, niejako bez związku, swój obszerny artykuł opublikował dziś – ceniony przeze mnie – ZDNet. Wynika z niego, że najprawdopodobniej do Sklepu Microsoftu nie trafi przeglądarka Google Chrome, bo nie spełnia standardów HTML i JavaScript zapisanych w polityce bezpieczeństwa Windows Store z końca marca br. I co? Będzie święte oburzenie?
Pięknie by było, co? Funkcjonalny Windows ze wszystkimi swoimi skarbami na wyciągnięcie ręki plus kilka rozwiązań, do których przywykliśmy i ani myślimy z nich rezygnować! Ale w takich okolicznościach mam dla Ciebie smutną wiadomość – musisz napisać swój własny system operacyjny i wówczas będziesz sobie pod nim instalować, co Ci się żywnie podoba. I chociaż sercem bliżej mi wciąż do Chrome OS, aniżeli Okien, to zupełnie nie dziwę się postawie Microsoftu.
Kto by wpuszczał do kurnika lisa, żeby mu pozagryzał hodowane miesiącami nioski? Przecież Microsoft nie jest głupi. Wie, że ludzi do swojej przeglądarki Edge nie przekona po dobroci. Swoją drogą od czasu do czasu po nią sięgam i nie mogę napisać, aby była tak koszmarnym rozwiązaniem, jakim chcieliby ją widzieć krytycy. Oczywiście Chrome pod tym względem, czy też Firefox są trudnymi do doścignięcia graczami. Ale uwolniłem się już od silnego przywiązania do usług jednego dostawcy. Korzystam i z OneDrive’a, jak i Dropboxa, a obok jeszcze z Dysku Google. Tak samo coraz częściej sięgam po Office Online, jak po Docsy od Google. Notuję równie obficie w Keep, jak i w OneNote. A jeszcze częściej przesiadam się z Chrome na Vivaldi, a z Vivaldi na Edge, bowiem ta ostatnia jest kapitalnie zsynchronizowana z możliwościami rysika Surface Pen.
Myślę, że za całe nieporozumienie odpowiedzialny jest sam Microsoft, i wcale nie z powodu jakichś tam regulaminowych zapisów. Wspominałem już wcześniej, po zaprezentowaniu Windowsa 10 S, że nie rozumiem komunikacji wokół tego systemu i dla kogo oraz po co on powstał. I widzę teraz tego pierwsze pokłosie. Jako, że MS zostawił furtkę aktualizacyjną do pełnej wersji Okienek (chociażby przy zakupie Surface Laptopa), to jednoznacznie daje sygnał klientom, że jednak kluczowa będzie klasyczna Dziesiątka. A ta z dopiskiem S, jest li tylko tworem na wzór Chrome OS, ale wcale by nie powstała, gdyby nie ferment, jaki zrobił Google swoimi Chromebookami na rynku edukacyjnym.
Dla mnie to kluczowy błąd. Raz, że MS nie stworzył systemu typowo Chmurowego, więc właściwie wszystko zasadza się na starych rozwiązaniach, a nie ultralekkich i nowoczesnych, gotowych wejść w zupełnie nowe rewiry. Więc, jak ludzie widzą takie twory, to sami również udają, że chcą to wszystko mieć, ale zaraz schodzą na ziemię i oczekują napakowanych wtyczkami przeglądarek typu Chrome lub Firefox i standardów, do których przywykli.
Niestety – na Surface Laptopie, po aktualizacji do W10 Pro wszystko to będzie możliwe, ale – jak już prorokowałem wcześniej – na pewno nie na wynalazkach za 189 USD. I na pewno nie przy obecnej polityce Microsoftu, która słusznie zakłada forsowanie przeglądarki Edge. Choćby się to nikomu nie podobało.