Zacznę tymi słowami co rok temu. GOOGLE NARESZCIE! – mało tego powinienem napisać – GOOGLE DZIĘKUJĘ! Podziękowania dlatego, że mój staruszek Nexus 4 otrzymał aktualizację. Czemu „nareszcie”? Bo kiedy czeka się na coś z niecierpliwością, zawsze chce się „na już”, „na teraz”.
Wszystko jednak po kolei. Pamiętam moje zmartwienie, kiedy przy aktualizacji do KitKat, użytkownicy modelu Galaxy Nexus zostali pominięci. Obawiałem się, że przy następnej wersji Androida i ja obejdę się smakiem. I początkowo wszystko na to wskazywało, ale ostatecznie, Lollipop szczęśliwie wylądował na moim smartfonie. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę, a radość tym większa, że Google nie kazał czekać długo na aktualizację. Dwa dni po oficjalnym udostępnieniu na inne Nexusy Lollipopa, N4 również dostał zielone światło.
Tym razem nie zamierzałem jednak czekać na OTA i postanowiłem zaryzykować i samemu podjąć się zadania samodzielnej instalacji. Przyznaję bez bicia, że nigdy tego nie robiłem, nie byłem fanem takich rozwiązań. Ciekawość, ale przede wszystkim chęć posiadania jak najszybciej najnowszego Androida sprawiły, że podpiąłem telefon pod USB i przystąpiłem do aktualizacji. Jako, że w tego typu instalacjach jestem debiutantem skorzystałem z przygotowanego przez Michała Brożyńskiego poradnika KLIK! Dotyczył on pierwotnie Androida L, lecz sprawdza się on również przy instalacji pełnoprawnego Lollipopa. Wystarczy ściągnąć odpowiedni obraz systemu pod swój sprzęt. Reszta przebiega tak samo, jak w opisanym poradniku. Nie będę ukrywał, że poziom mojego stresu znacznie wzrósł lecz po około 20 minutach było po wszystkim i moim oczom ukazał się kolorowych lizak. Ufff…, udało się :)
Ciekaw byłem jak będzie działać Android 5.0 na moim Nexusie 4? Nie ukrywam, że miałem spore obawy, czy aby na pewno wszystko będzie chodzić płynnie. Moje zmartwienia szybko jednak poszły w niepamięć i jak się okazuje nawet na dwuletnim smartfonie, jakim jest Nexus 4, Lollipop śmiga aż miło. Wszystkie animacje, przejścia wyglądają rewelacyjnie i tak samo działają. Cały interfejs wygląda niezwykle przyjaźnie i kolorowo. Zastosowane odcienie są żywe i wyraziste. Bardzo mi przypadły do gustu i nawet KitKat, który prezentował się bardzo ładnie, wygląda przy „Lizaku” matowo. Nie wspominam już o Jelly Beanie, który prezentuje się przy tym wszystkim jak czarnobiały film.
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że po instalacji Lollipopa, wygląd owszem zmienił się, ale nie do końca tak, jak przestawiany był on na screenach. Bez zbędnych opisów zobaczcie poniżej, jak wyglądał pierwotnie główny ekran tuż po instalacji.
Coś tu nie gra prawda? Jak szybko można zauważyć, nie wygląda to tak jak pełnoprawny Lollipop. Lewa strona – tutaj wszystko oprócz ikonek prezentuje się jak w Jelly Bean. Aplikacje i Widżety są podzielone na dwie zakładki, gdzie już w wersji KitKat zaniechano tego pomysłu i przebudowano ten element. Kolejna kwestia – prawy screen – kółko dzięki którym przechodzimy do wszystkich aplikacji jest negatywem tego, które jest w Lollipopie. Górna belka wyszukiwania, również jest inna. Przyznam szczerze, że trochę to dziwne i nie umiem wytłumaczyć tego zjawiska. Podobną sytuację miałem przy instalacji KitKat, tak więc moją nadzieją na „prawidziwego” Lollipopa, był Launcher Google Now… po instalacji którego wszystko wróciło do normy. Na szczęście ;)
Przyznam szczerze, że jestem zachwycony wyglądem i działaniem Lollipopa. Nie ukrywam, że przy ewentualnej przesiadce na inny telefon, już teraz wiem, że ciężko będzie mi pozostawić czystego Androida na rzecz nakładki systemowej. Bez względu na to jaka by ona nie była.