Myślę, że takiego sukcesu Moto G nie spodziewał się nikt w Motoroli. Firma, którą za 12,5 mld dol. kupił Google, tylko po to, by za niespełna 3 mld dol. sprzedać chińskiemu Lenovo, z tym ostatnim modelem, który debiutował w 4. kwartale 2013 roku, podbija kolejne rynki. Jest absolutnym hitem w Indiach, rewelacyjnie radzi sobie w Wielkiej Brytanii, cieszy się dobrą passą na swoim lokalnym – w USA. Moto G – nasza recenzja tutaj – jest też od kilku tygodni obecna również na naszym rynku, za sprawą sieci komórkowej Play. Trudno ignorować fenomen tej słuchawki, bowiem ciągnie sprzedaż smartfonów Motoroli w niesamowitym tempie.
Kilka dni temu jej szef – Rick Osterloh (nowy prezes i dyrektor operacyjny) – ogłosił na Twitterze, że na całym świecie w pierwszym kwartale br. Motorola sprzedała 6,5 mln urządzeń. Jak na dość średnio radzącą sobie firmę w trudnych, mobilnych czasach – to spory skok. Był on możliwy tylko dzięki solidnemu wsparciu Moto G.
Smartfon ten to kawał potężnego sprzętu, za naprawdę niewielkie pieniądze. Mimo, że nie powala specyfikacją i właściwie wpisuje się bardziej w średnią lub budżetową półkę, to jednak bije pod względem wydajności smartfony konkurencji na głowę. Mam ją właśnie w redakcji i nie mogę się nadziwić, jak smartfon złożony z takich podzespołów, może być tak efektywny i wydajny?
Na pokładzie Moto G jest 4,5 -calowy ekran wyświetlający obraz 720 p. Smartfon napędzany jest 4-rdzeniowym Snapdraonem 400 z zegarem 1,2 GHz, wspierany dodatkowo przez 1 GB pamięci RAM. Mimo, że ten model debiutował z Androidem Jelly Bean 4.3, to już dziś pracuje na KitKat 4.4.2, który wygląda tak, jakby był stworzony pod Moto G. Pomimo bardzo dużych wymagań, które stawiam temu smartfonowi w czasie redakcyjnych testów, to radzi sobie ze wszystkimi zachwycająco dobrze, jak na zaproponowaną przez Motorolę konfigurację sprzętową.
Możliwe, że nie byłoby takiej popularności tej słuchawki, gdyby nie odpowiednio niska cena. A ta w USA wynosi 180 dol., a w Wielkiej Brytanii 100 GBP. Natomiast w Polsce na aukcjach jej ceny zaczynają się od nieco ponad 600 zł brutto. To mniej więcej ten sam pułap cenowy, co chociażby testowanej niedawno przez nas budżetowej Xperii E1. Mimo, że Krzysztof wyraził się o niej dość pozytywnie, to jednak smartfon Sony ma o połowę mniej RAM-u, 4 zamiast 8 GB pamięci wewnętrznej, słabszą baterię, mniejszy ekran ze słabszą rozdzielczością, a różnica w cenie wynosi między tymi modelami niespełna 100 zł. Za te pieniądze otrzymujemy całkowitą przepaść wydajnościową pomiędzy tymi obydwoma urządzeniami.
Moto G jest więc idealną słuchawką dla oszczędnych osób, które są skłonne przekroczyć swój psychologiczny próg 500 zł za telefon, ale nie chcą znacząco nadszarpnąć portfela. Dostaną za te pieniądze kapitalną wydajność oraz niezłą funkcjonalność. Nie dziwię się zatem, że smartfon jest tak popularny chociażby w Indiach, gdzie rynek ma ogromny potencjał, ale moc nabywcza obywateli jest jeszcze słaba, zatem na flagowe modele ich zwyczajnie nie stać.
Dziwię się natomiast popularności w Wielkiej Brytanii, gdzie przecież stopa życia jest nieporównywalna, więc teoretycznie na Moto G powinni połasić się klienci z bardzo mało zasobnym portfelem. Jest jednak inaczej i pewnie właśnie dlatego, że ten smartfon tak dobrze pracuje. Gdyby wszystkie urządzenia z Androidem tej klasy tak działały, jestem pewien, że system ten miałby lepszą opinię. W każdym razie sama sprzedaż to nie wszystko, bo żeby interes się opłacał, firma musi zarabiać, a z tym ponoć przy Moto G już tak kolorowo nie jest.
Nie wiem, czy Motorola dokłada do interesu, ale jedzie bez dwóch zdań na granicy opłacalności. Zyskuje jednak pozornie dość sporo – odradza się w świadomości wielu ludzi, którzy do tej pory mogli widzieć dość spolaryzowany świat dzielący się na potęgi Apple i Samsunga. Jaki kierunek obejmuje Motorola przekonamy się w dalszym ciągu niewątpliwie po następcy Moto G. Dziś jednak warto brać ten smartfon w ciemno.
Źródło, foto: cnet