Jesteśmy po premierze najnowszych smartfonów z serii Moto G. Smartfonów, które mają do ugrania bardzo wiele, ale też mają sporo do przeskoczenia w swojej bezpośredniej konkurencji z tego samego przedziału cenowego. I Lenovo wypuszczając te właśnie modele robi to dobrze. Przynajmniej na papierze.
Wszystkie najnowsze Moto G7 będzie można kupić w Polsce od 15 lutego. Ich ceny kształtują się na następującym poziomie:
- Moto G7 Plus – 1399 zł,
- Moto G7 – 1199 zł,
- Moto G7 Power – 899 zł,
- Moto G7 Play – 699 zł.
Punkty wspólne? Trzy modele napędzane są Snapdragonem 632, a Moto G7 Plus Snapdragonem 636. Wszystkie też mają 6.2-calowe ekrany z jednym wyjątkiem…
Najsłabiej wypada Moto G7 Play, która ma 5.7-calowy wyświetlacz, no i dostała zaledwie 2GB RAM, 32GB na pliki oraz UWAGA (tutaj akurat pozytywne zaskoczenie) – slot kart micoSD do 512GB. Ma też dość przeciętny aparat na pleckach, aczkolwiek może on zaskoczyć w dobrych warunkach oświetleniowych (13Mpx, f/2.0, PDAF). Nie ma tutaj co liczyć na fajerwerki, ale jak na swoją cenę – źle nie jest, chociaż i tak bym najchętniej wszystkich chętnych odesłał do Xiaomi Redmi Note 5 (TU recenzja i wideorecenzja), bo specyfikacyjnie nie ma Moto G7 Play do niego podejścia, a takie cuda, jak Note 5 firma Xiaomi robiła już w 2018 roku. I to na jego początku.
Trochę lepsza, ale z dużym akcentem na baterię, jest Moto G7 Power.
Tu też zamiast tego modelu sięgnąłbym po zeszłorocznego Note’a 5 od Xiaomi, aczkolwiek nie powiem – 4GB RAM oraz 64GB na dane oraz ponownie karta microSD do 512GB – robią znacznie lepsze wrażenie niż specyfikacja G7 Play. Tak samo, jak ogromna bateria o pojemności 5000mAh. Do zdjęć dostajemy tutaj aparat 12Mpx, również z detekcją fazową w autofocusie (PDAF) oraz przysłonę f/2.0.
Znacznie ciekawiej robi się przy typowej Moto G7.
Tutaj już zaczyna się i skok rozdzielczości ekranu do do Full HD+ (2270x1080px), jest sensowna ładowarka do szybkiego ładowania (15W), pojawia się obsługa dwuzakresowego WiFi 2.4GHz i 5GHz, standard Dolby Audio, no i podwójny aparat na pleckach – 12Mpx, f/1.8, PDAF + 5Mpx do pomiaru głębi ostrości. Jest już nieźle, więc można oczekiwać od tego smartfonu sensownej konkurencyjności w tymże średniopółkowym segmencie, bo dwie pierwsze Moto G7, czyli Power i Play to po prostu bardziej budżetowce.
Za to Motorola Moto G7 Plus – najmocniejsza z całej stawki – wyróżnia się już bardziej w detalach niż konkretach, ale to ważne niuanse.
Chodzi o to, że to nie tylko kwestia wielkości urządzenia, ale faktu, że Moto G7 Plus obsługuje WiFi również w standardzie 802.11ac, a nie tylko a/b/g/n. Gwarantuję Ci, że różnica w szybkości oraz jakości sieci – jest odczuwalna namacalnie. Tutaj też pojawia się Bluetooth 5.0 (w innych Moto G7, jest BT4.x) oraz głośnik stereo (zwykła Moto G7, tak samo jak uboższe słuchawki z serii – posiada tylko jeden). Natomiast w G7 Play i G7 Power wyłączono wsparcie dla aptX, tak ważne dla jakości brzmienia przy odsłuchu z kompatybilnymi słuchawkami BT.
Prawdę pisząc – wielkiego progresu względem roku 2018. i Moto G6 nie widzę.
Ale mimo wszystko dobrze Motorola ograła nowe słuchawki, które działają na Androidzie 9 Pie i nawet z małą ilością pamięci operacyjnej powinny pracować szybko, co zresztą zawsze było domeną tych słuchawek. Na tym budowały swój autorytet przez lata. Gorzej jednak z fotografią. Aparaty chociażby w Moto G6 Plus były świetne, ale sama aplikacja fotograficzna potrzebuje jeszcze wiele do odrobienia. Niby jest dużo rzeczy tutaj napakowane, ale chciałbym na żywo zobaczyć, czy jest tak sensownie, jak w telefonach Samsunga, LG, Xiaomi i Huawei. I wcale nie jest to takie bez znaczenia.
Z nowymi Moto z serii G7 mam jeszcze jeden problem.
Częściowo tę kwestię poruszyłem na początku tego wpisu wskazując, że trudno tym telefonom konkurować chociażby z Xiaomi Redmi Note 5 sprzed roku, a co dopiero z… Pocophone F1 (TU recenzja), czy Honorem Play (TU recenzja i wideorecenzja)… Sęk w tym, że te smartfony działają na fundamentalnie lepszych układach obliczeniowych oraz (szczególnie w przypadku Poco F1) oferują tak doskonałe możliwości fotograficzne, że żaden średniak nie ma tutaj praktycznie podejścia.
Zwracam na to uwagę, bo Motorola przygotowała bardzo dobrze swoje nowe G7. Ładnie wyglądają, oferują przyjemny stosunek jakości do ceny, wyposażono je również całkiem w porządku. Ale kiedy się trochę rozejrzeć, to widać, że konkurencja jest tutaj bardzo brutalna i niemal bezkompromisowa. To ważny sygnał, bo pokazuje, że seria Moto G nie do końca potrafi na to czymś spektakularnym odpowiedzieć.
W zeszłym roku zdefiniowałem Moto G6 Plus, jako smartfona na ścieżce transformującej. Sądziłem, że aspiruje do czegoś więcej niż tylko bycia średniakiem.
Dziś nowe modele z tej rodziny pokazują mi, że jednak się myliłem. Co więcej – poza spodziewaną specyfikacją, nie dostałem niczego, co by mogło rzucić mnie na kolana. Ktoś może powiedzieć – „Po co ci chłopie rzucać się na kolana przy średniakach za około 1000-1400zł?” Ale sęk w tym, że wchodzi taki Poco F1 i od razu robi szum, który trwa i sprawia, że sprzęt ten jest na ustach wszystkich długo po premierze. To samo tyczy się Honora Play oraz idącego razem z nim pod ramię Honora 8x. Trochę, jak w filmach Alfreda Hitchcocka – od razu łubu-dubu, a potem napięcie coraz bardziej rośnie.
I wcale sobie tutaj niczego nie wymyślam. Zarówno Honor Play, jak i Poco F1 dostali aktualizacje do najświeższego Androida, są tam sensowne rozwiązania, które wspierają układy graficzne, aktywne systemy chłodzenia, czy chociażby update systemu w przypadku modelu od Xiaomi, z którym przyszło wsparcie dla wideo Super-slow motion 960fps.
A co oferuje w tym względzie najsilniejsza Moto G7 Plus? Snapdragona 636 z października 2017 roku, który napędza o połowę tańszego Redmi Note 5… Myślę, że dla kogoś, kto siedzi w branży – kontrast jest wyraźnie widoczny. Nie wątpię, że nowe Moto G7 będą udanymi smartfonami, ale też nie mam oporów przed ich tak surowym zderzaniem z konkurencją, która przecież do debiutu kolejnych Moto, tym razem z serii G8 – wypluje na rynek takie smartfony, które narobią faktycznego fermentu.