Wczoraj rano, na Rondzie Rataje w Poznaniu, spotkałem grupę pozytywnie zakręconych ludzi, którzy wręczali ulotki od sklepu internetowego Merlin.pl (patrz zdjęcie powyżej). Promowali otwarty właśnie na Ratajach punkt odbioru zakupionych książek. O ile sama akcja była dość ciekawa wizualnie i zarazem widoczna, o tyle w pierwszym odruchu sięgając po ulotkę i słysząc, co dziewczyna (która mi ją wręczała) opowiada o promocji, usłyszałem swój wewnętrzny głos: Hej dzięki, ale ja już tej ulotki nie potrzebuję, i tego punktu odbioru również, bo przestałem już czytać papier. Zresztą dostawę zawsze mam gratis. Z serwera na tablet i to w kilka sekund od momentu dokonania płatności, z dowolnego miejsca na świecie i nie ruszając się z domu.
Niby nic wielkiego, ale dotarło do mnie, że ostatnią tradycyjną, papierową książkę przeczytałem dobry rok temu (a może było to nawet półtora roku temu?). Z zamiłowania i z racji wykształcenia czytam sporo. W ostatnich miesiącach, praca nad blogiem pochłania mi zbyt wiele czasu, zatem po książki wyjątkowo w tym roku sięgam dużo rzadziej, jednak uświadomiłem sobie, że w(y)padłem na dobre. Po prostu, kiedy myślę o tym, że mam zabrać ze sobą w drogę (a dużo jestem w ruchu i gł. wtedy czytam) zwykłą książkę, to odczuwam do niej niechęć. Nie chcę jej ze sobą targać. Spoglądając do wnętrza swojej torby zaczęło dla niej brakować tam miejsca.
Czytam za to wyłącznie książki elektroniczne na swoim iPadzie. Pokochałem ebooki miłością prawdziwie cyfrową. Zdarza mi się, że zatęsknię do papieru, ale niezwykle rzadko i najczęściej ubolewam nad wciąż małymi zasobami ebooków, chociaż ostatnie 3 lata to istna rewolucja na naszym rynku w tym względzie. Podoba mi się również coraz lepsze podejście niektórych autorów do walorów książek elektronicznych, którzy dokładnie je opracowują, tak by wszystko wyglądało, jak na papierze.
Osobna sprawa, że o ile książek elektronicznych jeszcze u nas brakuje, o tyle z gazetami sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Gdyby moja Żona nie lubiła czytać Wysokich Obcasów, gazet papierowych nie czytałbym w ogóle. Więcej nawet – kupiłem jakieś pół roku temu papierowe pismo komputerowe, i natychmiast złapałem się na tym, że czytając męczę się opuszczając zbyt nisko głowę. Zwyczajnie miałem ochotę wykonać gest palcem, żeby przewinąć tekst do góry, jak mam to w zwyczaju przy lekturze na tablecie. Ponadto odczułem wręcz fizyczny brak komentarzy. O ile w zwyczajnej gazecie autor tekstu może być jeszcze bezkarny, o tyle w Internecie nie ma szans. Jak popełnisz gafę, to Cię zjedzą. Jako bloger zresztą też muszę się z tym liczyć.
Nie uważam, że czytanie książek i prasy elektronicznej jest lepsze od papierowych pierwowzorów. To tak, jak bym miał udowadniać, że góry są lepsze od morza. Moim zdaniem nie da się takiego porównania zastosować. Uwielbiam książki, ale nigdy mi nie przyszło do głowy, że kiedyś z takim zamiłowaniem będę je czytał nie tylko na 9,7-calowym ekranie iPada, ale że również zachwycony będę treścią na mniejszym 4,65-calowym ekranie mojego Nexusa. Pewnie to znak czasów, ale ja się z niego cieszę, bo najbardziej, to już nie mogę się doczekać czytania z Google Glass. Myślę, że to dopiero będzie rewolucja. Zresztą, nośnik nie jest ważny. Liczy się tylko tekst.