W momencie kiedy piszę ten tekst jest już bardzo późno. W zasadzie to bliżej w tej chwili do rana, niż do początku nocy. Jestem wykończony. Oczy kleją mi się przy każdej postawionej literce, każdym przecinku i wrzuconej ostatkiem sił kropce. W kubku stoi od dwóch godzin zimna kawa, fajek nie palę, więc żaden niedopałek nie dogasa, ale za to mam wrażenie, że już tylko papieros przedłużyłby moją agonię. Lampka delikatnie oświetla 7,9-calowy ekran. To wszystko jednak nie ma znaczenia. Dzisiaj mój świat się zatrzymał. Mam iPada.
Kilka miesięcy temu zastanawiałem się – Nexus 9 czy iPad? I choć znacie odpowiedź, to uwierzcie mi. Nie była to łatwa decyzja. To była cholernie trudna droga. Zacznę tak, jak skończyłem tamten wpis. Serce mówi Nexus, rozum iPad. Tym razem rozsądek podpowiedział mi, że czas na zmianę i po kilku godzinach stwierdzam, że decyzja była absolutnie dobra. Cieszy mnie niezmiernie fakt wkroczenia w świat „jabłka”, ponieważ od dłuższego czasu tablet ten kusił mnie swoją wizją. Zawsze jednak pojawiało się pewne „ale”. Tym razem skończyły się wymówki.
Droga do zakupu również nie była usłana różami i choć ogólnie decyzja była już podjęta, to problem był innej natury. Jaka wersja? Pierwszy warunek! Mój iPad musi być biały. Bezwględnie! Biel, żadnej czerni z mnóstwem pięknie odbitych odcisków palców. Kolejna rzecz, to pytanie jaka pojemność dysku? Moduł LTE czy bez? Nie będę zagłębiał się w mój proces myślowy. Oszczędzę Wam tego i szybko podaję na co się zdecydowałem – iPad mini Retina 32 GB WiFi. Kolor biały.
Z pewnością, kto choć trochę interesuje się nowymi technologiami nie raz widział filmiki z unboxingu tego urządzenia. W skrócie tylko nadmienię dla przypomnienia co znajduje się w bardzo prostym, ale niezwykle gustownym opakowaniu. Oprócz głównego bohatera, nie ma tam wiele. Jest ładowarka, kabel oraz kilka małych, skróconych do absolutnego minimum instrukcji, a także dwie naklejki. I to tyle. Bo po co więcej?
W końcu po przebrnięciu przez pudełko, odkładając wszystko inne na bok, mogłem chwycić do ręki mojego iPada. Zimny chłód aluminium spowodował przyjemne uczucia pod palcami. Włączenie tabletu, dość długa konfiguracja, aż w końcu moim oczom ukazał się główny pulpit. Droga technologicznego koszmaru – jak nazywam za każdym razem rozmyślanie i analizowanie tego co kupić – dobiegła końca. I w gruncie rzeczy, jako bloger, osoba, która na co dzień ma dostęp do praktycznie wszystkich urządzeń smartfonów, tabletów, smartwatchy, wybór kupna dla prywatnych użytków wcale nie okazał się taki łatwy, jakby mogło się wydawać. Owszem jest komfort tego, że samemu można sprawdzić niektóre z urządzeń, ale człowiek staje się przez to wyczulony na takie szczegóły i detale, że nagle wpada w pułapkę poszukiwania najlepszego z możliwie najlepszych rozwiązań.
I choć zdecydowałem się na starszą wersję iPada – druga generację w wersji mini, to jestem absolutnie zadowolony. Sprzęt ten jest już trochę na rynku, ale w ogóle się nie zestarzał, zarówno w wyglądzie, jak i działaniu. Oczywiście to wszystko pierwsze wrażenia, oparte w dużej mierze na emocjach, ale z pewnością kiedy te już opadną, napiszę więcej w naszej recenzji.