Jak zwykle przy okazji plebiscytów, konkursów lub zawodów sportowych przyjemnie jest wybrać jakiegoś swojego faworyta, uczestnika którego będziemy wspierać (głównie duchowo :) ), i o którym uważamy, że najbardziej zasługuje na zwycięstwo. Dodaje to w końcu więcej emocji przy okazji oglądania zmagań, czy ogłaszania wyników, a nie rzadko może nawet doprowadzić do jakichś niewielkich przyjacielskich zakładów :). Ja też, muszę przyznać nie potrafię się zwykle powstrzymać od takiego podejścia i przy okazji dzisiejszej gali wręczenia Oscarów, również zbudowałem sobie niewielką grupę faworytów. Poza naszymi rodzimymi kandydatami (za których będę trzymał kciuki z oczywistych względów), znalazł się na niej jeszcze Grand Budapest Hotel.
Jak dla kogoś, kto nie jest być może największym fanem komedii, jest to być może wybór mało oczywisty, jednak w przypadku filmu Wesa Andersona trudno mówić o produkcji bazującej na kilku mniej lub bardziej udanych gagach czy dowcipach. Mamy tu doczynienia z przygodą, jaka przydarzyła się dwójce nietypowych przyjaciół, młodemu boyowi hotelowemu Zero Mustafie oraz doświadczonemu concierge Gustawowi H. Historia ta ma związek ze zgonem jednej z podstarzałych “przyjaciółek” Gustawa, która zostawia mu w spadku bezcenny obraz pt. “Chłopiec z Jabłkiem”. Pozostali spadkobiercy nie mają jednak zamiaru tak łatwo rozstać się z tym wartym fortunę dziełem sztuki.
Jeżeli imiona głównych bohaterów wydają się wam trochę dziwne a sama historia nie brzmi bardzo oryginalnie to mimo wszystko nie regulujcie odbiorników :) bo dokładnie tak ma to wyglądać. Dużo ważniejszy od samej akcji jest tu bowiem nietypowy i błyskotliwy sposób jej pokazania. Pierwsze co w filmie rzuca się w oczy to niesamowita stylizacja. Grand Budapest Hotel znajduje się w wymyślonej republice Zubrowki która w czasie akcji filmu (czyli mniej więcej 80 lat temu) staje w obliczu wojny. Realia te nawiązują do okresu międzywojennego i zajęcia Austrii jednak to swoiste odrealnienie świata w połączeniu z genialną scenografią oraz zdjęciami daje niesamowity efekt balansujący pomiędzy teatralną inscenizacją a wizją ze snu. Sam hotel np. prezentuje się bajecznie. Jego monumentalna fasada w połaczeniu z bogatym wystrojem w stylu art deco sprawiają że z łatwością wczuwamy się w klimat i atmosferę oglądanych miejsc. Podobnie doskonale oddano zresztą alpejskie pejzarze, miasta oraz wnętrza we wszystkich lokacjach. Osobne słowa należą się też za grę kolorami. Wydawało by się że w świecie telewizji HD i doskonałych efektów specjalnych filmowi tego typu trudno będzie się wybić jednak jakość zdjęć przechodzi tutaj ponad najwyższe standardy. Czerwień dywanów, ciemny brąz boazerii czy nawet biel lukru na ciastkach z ekskluzywnej cukierni zaprezentowane są z niebywałą ostrością.
W ten lekko abstrakcyjny klimat doskonale wpisują się również bohaterowie. Grający Gustawa Ralf Fiennes po raz kolejny zabłysnął iskrą geniuszu(jest to pewnie jego najlepsza rola od czasu Listy Shindlera). Ekstrawagancki (i mówiąc szczerze pretensjonalny) concierge po prostu emanuje urokiem osobistym. Ten na pierwszy rzut oka perfekcjonista z doskonałymi manierami przy bliższym poznaniu okazuje się być perwersyjny i cyniczny a rzucane przez niego co jakiś czas dosadne komentarze na temat otaczającego bohaterów świata sprawiają że naprawdę trudno go nie polubić, jest to też przy tych wszystkich mankamentach postać zdecydowanie pozytywna. Świetnie wypada też młody Tony Revolori grający Zero Mustafę. Jego lekko zakręcony bohater okazuje się jednak być bystrym i zaradnym kompanem dla Gustawa i przyjaźń między tą dwójką wypada w filmie bardzo naturalnie. Oglądając łatwo zresztą zauważyć że cała obsada doskonale bawiła się swoimi postaciami w czasie kręcenia filmu. Adrien Brody, Willem Dafoe, Jeff Goldblum, Jude Law, Bill Murray, Edward Norton czy Tilda Swinton wszyscy wykreowali interesująco przerysowane i ciekawe postaci (część z nich może być nawet trudna do poznania z uwagi na charakteryzację) które wypełniają film humorem i osobowością.
Grand Budapest Hotel nominowany jest w tym roku w aż 9 kategoriach w tym za najlepszy film, najlepszy scenariusz oryginalny, zdjęcia oraz do Oscara dla najlepszego reżysera. Mam nadzieje że uda mu się zdobyć przynajmniej część z tych nagród (w tym tą najważniejszą). Gdybym miał przed oscarową komisją grać rolę adwokata filmu to powiedziałbym że z pośród wszystkich tegorocznych kandydatów jest to produkcja najbardziej kompletna godna pochwały za największą ilość różnych elementów i myślę że na najdłuższy czas pozostanie w pamięci widzów.
Foto: jestkultura, t2ladefensebezons, nypost, fabryka-dygresji