[showads ad=rek3]
Nie jest łatwo być najbardziej oczekiwanym filmem w historii kina. Jeżeli ktoś ma co do tego tytułu wątpliwości, to żeby je rozwiać wystarczy chyba spojrzenie na to, jak od samego początku wyglądała przedsprzedaż biletów i na pierwsze box office-owe wyniki, które mówią o tym, że po dniu premiery “Przebudzenie Mocy” zarobiło w USA bezprecedensowe 120 milionów dolarów (do tej pory najlepszym wynikiem było 91 mln dol. zebrane przez “Jurassic World”), a na całym świecie około 250 milionów dolarów. Poza oczywistą raczej popularnością “Star Wars” (a przypomnę, że na nowy film czekaliśmy od 10 lat, nie mówiąc już o tym, że trylogia prequeli cieszyła się raczej mieszanymi ocenami), za taki stan rzeczy odpowiada głównie dział promocji filmu, który wykazał się niesamowitą skutecznością, jeżeli chodzi o umiejętność zaciągania widzów do kin.
Cała kampania marketingowa pomyślana została po prostu genialnie, tak że już pierwszy wydany w grudniu 2014 r. teaser w lekko ponad minutę potrafił zetrzeć na proch wszelkie pojawiające się wcześniej wątpliwości fanów (a bądźmy szczerzy, jeszcze rok temu żartów na temat Myszki Miki z mieczem świetlnym było w sieci bez liku). Teraz, po tym, gdy miałem okazję obejrzeć “Star Wars: Force Awakens”, przyszedł czas na ocenę tego, czy wytwórni Disney’a udało się tym ogromnym oczekiwaniom sprostać.
W poniższym tekście będę starał się ze wszystkich sił omijać spoilery (w końcu nie chcę zepsuć nikomu niespodzianki wynikającej z faktu, że Jar Jar Binks okazuję się nowym Lordem Sithem i temu podobnych rewelacji). Będę jednak pisał trochę o ogólnym przebiegu fabuły, mogą się więc pojawić lekkie sugestie dotyczące wyglądu pokazanej w filmie historii.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od tego, w jaki sposób “Force Awakens” prezentuje się wizualnie. Jakiś czas temu pisałem o rewolucjach, jakie seria “Gwiezdnych Wojen” wprowadziła do świata efektów specjalnych, tym razem (jako że wymyślenie czegoś kompletnie nowego byłoby dość trudne) twórcy postanowili zrobić krok w tył i zamiast koncentrować się na efektowności, podjęli wielkie starania, aby pokazany przez nich świat wyglądał jak najbardziej materialnie. Udało im się to w 100 proc!
Zastosowanie praktycznych efektów specjalnych określić mogę, jako strzał w dziesiątkę, który sprawia, że – bardziej niż w przypadku poprzednich trzech filmów – od pierwszej do ostatniej sceny, widz czuje stary oryginalny klimat pierwszych “Gwiezdnych Wojen”, przy czym w żadnej mierze efekty i postaci nie wyglądają śmiesznie czy sztucznie. Powiedziałbym nawet, że w porównaniu z efektami praktycznymi, dwójka stworzonych komputerowo postaci wygląda lekko nie na miejscu.
Na osobne pochwały zasługuje też “kinematografia”. Zdjęcia prezentują się genialnie, a sposób, w jaki stworzone i pokazane zostały lokacje sprawia, że w niemal każdym ujęciu kamera opowiada nam ich własne historie i dodaje fabule dodatkową głębię. Świetnym przykładem jest choćby pokazywana w zapowiedziach planeta Jakku i pozostające na niej cmentarzysko wraków, świadczące o rozgrywanym tu kiedyś konflikcie. Co do efektów audio tutaj również (zgodnie z przewidywaniami), rezultaty pracy twórców nie zostawiają miejsca do narzekań. Wszystko od brzmienia robotów, przez strzały z blasterów, aż po dźwięk towarzyszący legendarnym walkom na miecze świetlne – wypada doskonale.
Nawet z zamkniętymi oczami filmu nie da się pomylić z niczym innym. Szkoda tylko trochę, że na lekko dalszym planie postawiono samą ścieżkę dźwiękową. W końcu “Gwiezdne Wojny”, dzięki pracy Johna Williamsa, poszczycić się mogą najlepszym soundtrakiem w historii kina i to, że w “Force Awakens” tych nowych podnoszących z fotela motywów muzycznych raczej nie słychać, jest lekkim zaskoczeniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mocno postawiono na to w zapowiedziach. Pod tym względem ciągle na pierwszym miejscu pozostaje w takim razie poprzednia trylogia, w której – mimo licznych wad – muzyka stała na naprawdę kosmicznym poziomie.
To, co na kosmiczny poziom wybija “Force Awakens” to z kolei gra aktorska, a w szczególności trójki nowych bohaterów, czyli Rey granej przez Daisy Ridley, Finna, w którego wciela się John Boyega oraz Poe Damerona, którego na ekran przenosi Oscar Isaac. Cała ta grupa od początku filmu daje “Gwiezdnym Wojnom” nowy powiew świeżości, łącząc znane fanom archetypy postaci, z nowymi okolicznościami i czasem dość skomplikowaną przeszłością ;).
Z pełnym przekonaniem mogę napisać, że każdemu z nich wystarczy zaledwie jedna scena, żeby zaskarbić sobie sympatię widzów. Swoją drogą na osobne zdanie zasługuje jeszcze sama Daisy Ridley, która – jeżeli tak dalej pójdzie – przebojem wbije się do panteonu najbardziej uwielbianych bohaterów całego universum.
A propos legend :) nie mogę zapomnieć o powracających na wielki ekran starych bohaterach, czyli Księżniczce Lei, Luke’u Skywalkerze, Hanie Solo, Chewbacce oraz droidach C-3PO oraz R2-D2. Mimo, że od ostatniego ich występu minęły 32 lata, starzy bohaterowie trzymają się naprawdę dobrze, a największe wrażenie robi tutaj Harrison Ford, który instynktownie wskoczył w stare buty Hana Solo w najlepszym stylu, doskonale dotrzymuje tempa wspomnianej wyżej młodej trójce i dodatkowo ciągnie film (mimo tego, że “Force Awakens” specjalnego ciągnięcia naprawdę nie potrzebuje).
Kolejną rzeczą, która pozytywnie mnie zaskoczyła w nowych “Gwiezdnych Wojnach”, to duża ilość niewymuszonego poczucia humoru. Film jest naprawdę zabawny i w czasie seansu często usłyszeć można było na sali chichot, a nawet jedną lub dwie prawdziwe eksplozje śmiechu. Tutaj również prym wiedzie Harrison Ford, a pomagają mu Boyega, Isaac oraz roboty, zarówno stare, jak i nowy ważny dla historii droid BB-8 (którego osobowość też jest zresztą niesamowicie sympatyczna).
Trochę słabiej wypada natomiast część bohaterów po drugiej stronie barykady. Jeżeli chodzi o postaci Captain Phasmy i Supreme Leadera Snoke’a, w które wcielają się Gwendoline Christie i Andy Serkis, to zdecydowanie chciałbym (i na pewno w przyszłości będę miał na to szansę) zobaczyć ich trochę więcej, natomiast grany przez Domhnalla Gleesona – Genearal Hux, wydaje się lekko przerysowany i nie do końca pasuje do samego aktora.
Bardzo ciekawym czarnym charakterem jest za to Kylo Ren, w przypadku którego scenarzyści zdecydowanie postanowili lekko poszaleć. Podejście do postaci jest tu – jak na “Star Wars” – dość nowatorskie i chociaż domyślam się, że fani będą w stosunku do niego mocno podzieleni, to trzeba powiedzieć, że wcielający się w tę rolę Adam Driver na pewno stanął na wysokości zadania.
W ten sposób nieubłaganie dochodzimy do trochę bardziej “spojlerowatego” fragmentu recenzji, którego jednak nie da się ominąć z racji tego, że wygląd scenariusza jest – i na pewno w przyszłości będzie – jednym z najczęściej komentowanych elementów nowego filmu. Mówiąc delikatnie “Star Wars: Force Awakens” pod względem fabuły i scenariusza bardzo (ale to bardzo) przypomina “Star Wars: Episode IV A New Hope”. Z całą pewnością jest to zamierzony zabieg J.J. Abramsa i Lawrence’a Kasdana, którzy postanowili zagrać bezpieczne karty i upewnić się, że tego wielkiego powrotu po prostu nie zepsują, chociaż i tak z całą pewnością dyskusja na temat tej decyzji w przyszłości będzie dzieliła fanów.
Ja z uwagi na to, jak wielką frajdę sprawia oglądanie “Force Awakens” i na to, jak wiele rzeczy zrobiono w przypadku tego filmu doskonale, jestem zdecydowany nie określać tej decyzji jako wady (czy też zalety), ponieważ dzięki wszystkim opisanym przeze mnie wyżej czynnikom, nie wpływa to (przynajmniej dla mnie) w żaden niekorzystny sposób na odbiór całości.
Przyznam, jednak że to scenariuszowe podobieństwo sprawia, że niektóre wydarzenia można przewidzieć z pewnym wyprzedzeniem :). Drugim następstwem tej decyzji jest pewnego rodzaju rozbieżność między stanem, w jakim galaktykę zostawia “Powrót Jedi”, a tym, co wita nas w “Przebudzeniu Mocy”. Jest to dziura, którą scenarzyści z całą pewnością postarają się w przyszłości zakleić. Na razie powiedzieć można ogólnie, że przy tworzeniu Nowej Republiki coś poszło naprawdę nie tak. W przypadku kolejnych zapowiedzianych na następne lata epizodów tego typu manewr raczej nie przejdzie, co sprawia, że jeszcze uważniej czekał będę na ich wydanie.
W ten sposób dochodzimy do podsumowania i otwarcie napiszę, że mimo tego, iż (co mam nadzieję, dało się w tym tekście zauważyć), nie jestem co do filmu bezkrytyczny, to moja ocena jest w 100 proc. pozytywna. Samo doświadczenie pójścia do kina na “Force Awakens”, jest niepowtarzalną przyjemnością i widać to było na twarzach wszystkich widzów na zapełnionej po brzegi kinowej sali. Praca twórców z wytwórni Disneya zasługuje na prawdziwe uznanie również z uwagi na to, że przez cały czas bardzo łatwo odczuć szacunek, jaki pracująca nad filmem ekipa czuła do materiału źródłowego oraz prawdziwą chęć tchnięcia w tę markę nowego życia.
Dbałość o szczegóły oraz zaangażowanie aktorów stoją również na naprawdę najwyższym poziomie. W czasie podróży do kina, jak i w czasie samego pokazu towarzyszyło mi uczucie tego, że mam właśnie okazję poznać film, który będę w przyszłości oglądał jeszcze wiele razy (trochę tak jakbyśmy z góry wiedzieli, że osoba, którą zaraz poznamy, zostanie naszym przyjacielem na lata). Teraz, po kilkudziesięciu godzinach od seansu wiem, że nie było to wrażenie błędne, ponieważ z całą pewnością wybiorę się na “Star Wars: Force Awakens” przynajmniej jeszcze raz, żeby porównać dotychczasowe wrażenia z tym, co zobaczyć można w IMAX, a później… – no cóż :) – później na pewno oglądał go będę jeszcze wiele, wiele razy.
[showads ad=rek3]
Foto: imdb