Zastanawiam się, jak to wszystko, co chcę napisać ująć, aby nie urazić fanów Windowsa, ani nie dać im powodu do hejtowania pod moim adresem, jako zagorzałego fanboja Google, a mimo wszystko cały czas utrzymać się na poziomie merytorycznej polemiki…? Nie jest mi łatwo, bo mam w sobie dwa rodzaje uczuć, które od dłuższego czasu dojrzewają. Jedne to te, które jednoznacznie już kilka razy na tym blogu unaoczniałem i dotyczą Google oraz jego podejścia w ostatnim czasie do Chrome OS i Chromebooków w Polsce. A widać stagnację i niekończącą się listę pobożnych życzeń, aniżeli większych zmian i wyraźnego rozwoju. Z drugiej strony, od pewnego czasu siedzę w Windowsie 10 Pro na Surface Booku, którego zakup był dla mnie cholernie przełomowym wydarzeniem.
Wiem, że próbując uśmiechać się do Chromebook-owców i jednocześnie wdzięcząc do fanów Microsoftu – narażę się i jednym i drugim, a wyjść może z tego jedynie katastrofa. Trudno – nie zadowolę wszystkich, niemniej musimy sobie wyjaśnić jedną zasadniczą kwestię. Ci bowiem, którzy wieszczą dziś pogrom Chromebooków, a kochają Okna, powinni pamiętać o jednym zasadniczym punkcie – URZĄDZENIA Z CHROME OS NA POKŁADZIE NIE SĄ DEDYKOWANE WYŁĄCZNIE EDUKACJI! I to jest pierwsza podstawowa prawda o tym środowisku i o tym sprzęcie! Jeśli myślisz, że Google wymyślił te komputery po to, aby szkoły jadły mu z ręki, to jesteś w błędzie!
Pozwól zatem się z niego wyprowadzić. Chromebooki i Chrome OS to rozwiązania, które powstały, jako rozwiązania dedykowane wszystkim tym osobom, które nie potrzebują superwydajnych komputerów do codziennej pracy, bo 3/4 ludzkości nie wykorzystuje swojego sprzętu do niczego więcej, jak przeglądarka internetowa, Facebook, Twitter, poczta mailowa, czytanie newsów, czy pisanie prostych dokumentów oraz robienie prostych budżetów i prezentacji. Właśnie na tej myśli przewodniej stworzono Chromebooki. Urządzenia dla ludzi młodych i starszych – jak głosiła pierwsza większa kampania – FOR EVERYONE!
To dlatego te komputery zyskały taki rozgłos i taką popularność, gł. w USA. Bo okazało się, że można za około 200 USD mieć notebooka, który się nie zawiesza, uruchamia w ciągu niespełna dziesięciu sekund, jest bezpieczny bo nie pozwala na instalację aplikacji z zewnątrz, wyposażony został w zaawansowane formy szyfrowania danych, oparty jest na Chmurze i koncie Google, zatem każda aktywność zostaje poza urządzeniem, więc jego ewentualna awaria nie przekreśla całej wykonanej pracy, a przesiadka na sprzęt nowszej generacji jest bezbolesna. Co więcej – przywrócenie Chromebooka do ustawień fabrycznych (Powerwash) to kwestia 3-5 minut i masz na nowo postawiony system z wszystkimi wtyczkami – gotowy do działania! A do tego w zdecydowanej większości Chromebooki pracują około 10h na jednym ładowaniu oraz cieszą się nieustannym wsparciem i ciągłymi aktualizacjami. No dobrze – jeszcze jeden plus – zdecydowana większość aplikacji jest całkowicie darmowa i oferuje świetne wrażenia użytkowe.
Prawdą natomiast jest, że Chromebooki i Chrome OS to rozwiązania, które idealnie przyjęły się właśnie w szkolnictwie i szeroko rozumianej edukacji. Dlaczego? Bo to supertanie rozwiązania. Jeśli przeciętny Chromebook kosztuje około 250USD, to przecież jeśli szkoła kupuje kilkaset takich urządzeń, to automatycznie dostaje preferencyjne warunki nabycia ze sporym rabatem! Do tego Google oferował (i nadal oferuje) całkowicie darmowy Chrome OS oraz zestaw narzędzi edukacyjnych. Pamiętaj też, że amerykańskie szkoły decydowały się na tę przesiadkę w trudnych dla siebie czasach kryzysu w światowej gospodarce, a konkurencyjny do tej pory Microsoft oferował drogi sprzęt, konieczność wykupienia licencji na Windowsa oraz licencji na pakiet Office. W rozwiązaniu Google to wszystko jest całkowicie za darmo, a do tego kompatybilne z propozycjami konkurenta z Redmond.
OK – skoro mamy kluczową rzecz za sobą, to teraz czas rozszerzyć kolejną – tym razem tytułową – tezę o tym, dlaczego Microsoft nie zaorał Chromebooków? Posłużę się kilkoma przykładami, które dla mnie są wyjątkowo jaskrawe:
- Nie pokazał na swojej konferencji ani jednego laptopa, który pracuje z Windowsem 10 S.
- Różnic względem W10S, a W10Pro praktycznie nie widać.
- Windows 10 S nie wygląda na rozwiązanie Chmurowe, a MS zostawił „furtkę” do przesiadki z Win10S na Pro.
- Microsoft pochwalił się przede wszystkim Office’m i Minecraftem, które mają być dostępne w jego Sklepie.
- Zaawansowane edukacyjne rozwiązania gigant pokazał wyłącznie na szybkich urządzeniach z linii Surface.
No dobrze, co to za zarzuty, prawda? Przecież lepszego rozwiązania nie mogliśmy sobie wyobrazić! Czego się więc czepiam? Otóż!
Ad. 1. Co z tego, że nowy Windows 10 S pięknie działa na laptopach Surface, skoro szkoły będą stawiać przede wszystkim na warianty warte 189USD. Czy w tym przypadku MS zaorał Chromebooki? Sprzęt Google z Chrome OS przecież baaardzo podobnie pracuje na maszynach za 200 USD, 350USD i 1000USD. Pytam więc, czy Win 10 S też tak pracuje? Odpowiedzi – poza okrągłymi frazesami, a w tym istotnego bezpośredniego porównania – nie było na konferencji i nadal nie ma. Przypomnę, że to narzędzie, po które Microsoft często sięgał w swoich prześmiewczych kampaniach reklamowych, w których chciał dyskredytować Chromebooki.
Ad. 2. Najważniejsza różnica jest taka, że na W10S nie zainstalujesz aplikacji z zewnątrz, a jedynie certyfikowane ze Sklepu Microsoftu. OK, nie mam z tym problemów, bo to świetny krok, tylko odpowiedz sobie na pytanie – jak często sięgasz po jakieś apki właśnie w tym miejscu? Bo ja nie znajduję tam absolutnie niczego, a jeśli już trafię na coś rzeczywiście wartego uwagi, to są to aplikacje płatne. Oczywiście niech developerzy zarabiają! I to jak najwięcej! Sęk w tym, że w Chrome Web Store jest przytłaczająca większość świetnych darmowych, webowych apek, a do tego – cała masa rozszerzeń, które z mojej przeglądarki robią produktywny kombajn. Najmocniejszy jednak argument zostawiam na koniec – czyli aplikacje z Androida, które trafiają właśnie na Chromebooki. Jasne, że nie są tak efektywne, jak ich warianty desktopowe, ale dla edukacji? Dla szkół? Przecież to miliony świetnych programów, które rewelacyjnie sprawdzają się mobilnie i równie dobrze sprawdzą stacjonarnie, uzupełniając te luki, które powstały przy ograniczeniach webowych wariantów. A Sklep od MS?
Ad.3. Może jestem w błędzie – proszę mnie wyprowadzić z niego – ale, czy W10S działa, jak Chmura, z którą stale podłączony jest Chrome OS w ramach naszego konta Google? Czy odtwarzanie systemu będzie działać tak samo szybko i wygodnie, jak ma to miejsce w Chrome OS, zamykając się w minutach? Bo jeśli nie, to u podstaw platformy Microsoftu leży podstawowa wada założeniowa, na której opiera się właśnie środowisko przygotowane przez Google. Otóż: sprzęt jest swego rodzaju bramką dostępową do Internetu. Ale dopiero konto i zgromadzone dane w Chmurze, zamieniają laptopa w urządzenie do pracy lub zabawy. Natomiast komunikowanie, że upgrade sprawi, że będziesz mieć pełnoprawnego W10 Pro, jest w tym kontekście kuriozalne, bo dane, konfiguracja, ustawienia etc. zostają na notebooku, a nie w mobilnej Chmurze! Poza tym, już widzę te potworki za niecałe 200USD z pełnym Windowsem, jak rwą asfalt…
Ad.4. Minecraft w Sklepie Microsoftu już jest i Office też, ale ten drugi znajduje się tam w wersji mobilnej, więc teraz będzie w wariancie desktopowym. I znowu, wracamy do punktu drugiego – po co mi stacjonarny Office? Przecież to właśnie chmurowe Docsy są tak fantastyczną alternatywą dla klasycznego pakietu biurowego, szczególnie tego obsługiwanego z różnych miejsc i urządzeń. To jest nie do przecenienia z perspektywy środowiska od Google. Bo na Chromebooku też popracujesz w trybie offline bez łącza internetowego w Dokumentach. Oczywiście nie będzie tam wszystkich funkcjonalności, ale po podłączeniu do Sieci całość się synchronizuje. Co więcej – bo może nie wszyscy o tym wiedzą, ale Docsy są małe i lekkie, a mają ogromne możliwości, bo poszczególne funkcje możesz do nich dodawać online, zależnie od potrzeb, bez konieczności instalowania opasłego softu. Jeśli więc potrzebujesz bardziej zaawansowanych narzędzi przy pisaniu tekstu, obrabianiu tabel lub tworzeniu prezentacji, to po prostu dodajesz odpowiedni Dodatek i problem z głowy! I to bezpośrednio z menu aplikacji! Filozofii tu nie ma!
Ad.5. To mnie martwi najbardziej i koresponduje z pierwszym punktem. Uczeń czy student, będzie na co dzień korzystał z wielu rozwiązań edukacyjnych, zależnie od przedmiotu w szkole. Nie mam nic przeciwko pomysłom na zaawansowane 3D w programie edukacyjnym Microsoftu, tylko jak sprzęt za 189USD to pociągnie? Jak będzie się zachowywać po kilku miesiącach nauki? Przecież taki komputer MUSI być co najmniej cały rok szkolny sprawny i gotowy do prezentacji, robienia zadań domowych i tych zadań rozłożonych w czasie (np. wieloetapowe prace zaliczeniowe), a także będzie służył – nie oszukujmy się – podstawowej rozrywce! Chętnie posypię głowę popiołem widząc, jak Cloudbooki za 189USD pozwalają na wydajne granie pod pełnym W10Pro…
Jak dla mnie, powyższe punkty to kluczowe znaki zapytania, które w tej chwili spędzają mi sen z oczu. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób MS ma zamiar konkurować z Google i jego Chromebookami(?), skoro koncepcja z Redmond cały czas zasadza się na zabetonowanej scenie typowych PC, która na dobre przyjęła się w latach 90. XX wieku. MS nie ma ani fajnych wtyczek do Edge, nie sprawia wrażenia systemu chmurowego, dane nadal przykute są do jednostkowego urządzenia, a jego wydajność pozostawia (w świetle tychże domysłów) nadal sporo znaków zapytania.
Jeśli ktoś sądzi, że MS zaorał Google z Chromebookami, to żarty sobie stroi i obnaża swoją porażającą niewiedzę lub brak elementarnego zrozumienia, na czym polega rewolucja proponowana pod szyldem Chrome OS. Sprzęt, to tylko narzędzie, reszta jest całkowicie niezależna i dostępna z każdego miejsca, każdego urządzenia i o każdej porze. Takiego potencjału w ofercie edukacyjnej Microsoftu na ten moment nie widzę. Nie oznacza to, że go nie ma, ale chociażby nasze testy pierwszych (obecnie dostępnych jeszcze w sprzedaży) Cloudbooków, rozwieją moje wątpliwości. Dzisiaj całkowicie nie czuję się przekonany. I nawet przez sekundę nie pomyślałem, że chciałbym pozbyć się mojego Chromebooka…