Microsoft po ostrej ofensywie wymierzonej w Apple i z czasem także w sprzęt z Androidem, rusza teraz ze swoją batalią przeciw Chromebookom. Porównań z notebookami z Windowsem nie da się uniknąć, to zrozumiałe. Trzeba przyznać, że wreszcie Microsoft sięga po mocne narzędzia marketingowe, dzięki którym punktuje produkty konkurencji. W niniejszym wpisie postaram się udowodnić, że jakkolwiek gigant z Redmond ma wiele racji w przypadku sprzętu z Chrome OS, to jednak jego argumenty są całkowicie bez sensu.
W sieci znajdziecie m. in. taką reklamę porównawczą Asusa z Windowsem i oczywiście Chromebooka od Samsunga (XE303C12) z systemem Chrome OS na pokładzie, który w starciu z systemem Microsoftu nie wytrzymuje konkurencji:
Microsoft, miałby rację, gdyby nie kilka zasadniczych argumentów przeciw.
Stary dziad, kontra młody koń
Po pierwsze Windows jest rozwijany od 1985 roku, kiedy to 20 listopada pojawiło się jego pierwsze wydanie. Skoro mamy 2013 rok, to od tamtej pory minęło 28 lat. Łatwo dostrzec, jak wiele lat doświadczeń, przemian na samym rynku, dynamiczny rozwój popularności komputerów i informatyzacja kolejnych dziedzin życia doprowadziły do wydania w ciągu niemal trzech dekad tylu edycji Windowsa, że w tym czasie Microsoft miał możliwość udoskonalić swój produkt(raz wychodziło mu to lepiej, a raz gorzej). W przypadku systemu od Google mamy tyko 3 lata praktyki! Pewnie, można nie używać takich argumentów, ale one same cisną się na klawiaturę ;)
Myślę Windowsem
Po drugie, Microsoft przez lata udanej ekspansji, „zasiedział się” na rynku. Jego system jest wszędzie. Od komputerów domowych, poprzez sprzęt wszystkich instytucji edukacyjnych, kończąc na urzędach i prywatnych przedsiębiorstwach. Przez lata stworzono cały ekosystem programów i gier, które pracują idealnie właśnie w tym środowisku, są z nim zgrane i doskonale do niego dopasowane. To jest świetna baza, którą zaczął zmieniać Internet. Dziś już nikt nie potrzebuje płyt CD z programami. Dzisiaj wszystko można pobrać z sieci, a nawet korzystać z rozwiązań webowych. Reasumując – przez lata nauczyliśmy się myśleć po windowsowemu. Tak używamy komputerów, jest nam z tym wygodnie, nie chcemy zmian. Ale one same ten układ rozwalają, czego dowodem jest właśnie popularność Chromebooków.
Bez Internetu też się da!
Po trzecie – Chromebooki i komputery z Windowsem, to całkowicie różne urządzenia. Szkoda, że Microsoft nie pokazał możliwości Chromebooka, który wyposażony chociażby w moduł 3G/LTE potrafi zdziałać to, czego nawet najlepszy sprzęt z Windowsem nie zrobi, jeśli nie będzie miał dostępu do sieci. Otóż w żaden sposób nie zrobicie użytku z przeglądarki internetowej, nie wyślecie maili, nie zalogujecie się na Facebooka i nie udostępnicie znajomym ciekawych zdjęć, artykułów i Bóg wie czego jeszcze, do których wykonania potrzebny jest Internet. W tym miejscu ważna jest definicja Chromebooków, ale o niej za chwilę… Microsoft pokazuje, że nie można zrobić wielu rzeczy ze sprzętem od Google, bo Chromebooki działają tylko po podłączeniu do Internetu. Tak, to prawda – z tą różnicą, że jest już sporo aplikacji, które pozwalają na pracę off-line i naprawdę dużo prostych rzeczy da się zrobić właśnie z tego poziomu! Bo najważniejsze…
Różnice są zasadnicze, czas je nazwać
… jest po czwarte – czyli, że Chromebooki są stworzone do pracy w Internecie. Są odpowiedzią na tą potrzebę rynku, która powstała właśnie przez rozbudowującą się, wszechogarniającą nas sieć internetową. One powstały z założenia, że większość z nas nie potrzebuje tych wszystkich programów na płytach CD. Nie musimy kupować Photoshopów, Office’a, posiadać aplikacji muzycznych. Dzisiaj odpalasz Internet i w sieci masz muzykę (Spotify, Deezer, WiMP etc.), obrobisz w prosty sposób grafikę (Pixlr, Fotor etc.), napiszesz tekst w Google Docs, jak też stworzysz arkusze kalkulacyjne i prezentacje w pakiecie Quickoffice, który został kupiony przez Google i też bez konieczności instalacji jest dostępny w sieci zupełnie za darmo, a do tego uruchomicie swoją aktywność w sieciach społecznościowych, wyślecie maile i poczytacie ulubione blogi. Tak, bez konieczności kupowania drogiego komputera z Windowsem!
Mam Chromebooka od pewnego czasu i to, jak się z nim pracuje opisałem w bardzo obszernej recenzji. Dziś jestem zdania, że ten sprzęt należy traktować jako uzupełnienie głównego komputera, ale i tak trzeba brać na to dużą poprawkę, bowiem wciąż powstają nowe aplikacje, pojawia się coraz więcej programów działających offline, system jest bez przerwy aktualizowany i co najważniejsze – Chromebooki mają już taki potencjał, że w USA decyduje się na nie coraz więcej osób.
W tym miejscu warto odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie – po co Microsoft atakuje ostrą reklamą jakieś dziadowskie Chromebooki od Google, które nie nadają się do niczego? Przecież skoro to taka okropna nisza i ludzie są z nich niezadowoleni, to z pewnością jest tak, że sprzedaż leży, producenci liczą straty, a Google pluje sobie w brodę, jak mógł wypuścić takie gnioty na rynek…
Oczywiście jest inaczej. Chromebooki nie tylko rozpychają się na rynku edukacyjnym, stanowiąc w Stanach Zjednoczonych już 22 proc. urządzeń kupowanych dla szkół! Z nikomu nieznanego systemu Chrome OS na pierwszym Chromebooku od Samsunga, który 3 lata temu powodował ironiczne uśmiechy na twarzach dziennikarzy technologicznych z całego świata, dzisiaj wyrasta nam ostro drepczący Microsoftowi po piętach gracz. Komputery te zresztą spodobały się także zwykłym użytkownikom, bowiem Chromebooki stanowią już 25 proc. komputerów kupowanych w cenie do 300 dol. w USA. Ale dowodów na popularność sprzętu z Chrome OS jest znacznie więcej. W ciągu ostatniego roku, do Acera i Samsunga dołączyli kolejni producenci, którzy dostarczają swoje Chromebooki: Asus (póki co Chromebox), Lenovo, HP, Toshiba, Dell.
Patrząc na to co się dzieje, jestem przekonany, że tak naprawdę na naszych oczach redefiniuje się rynek komputerów osobistych. Nie ma żadnych sygnałów, żeby jakakolwiek siła mogła wyłączyć nagle Internet przywracają stary porządek ery klasycznych PC, gdzie rządziły płyty CD z programami. Żeby być uczciwymi, odpowiedzcie sobie na pytanie, jak często poza pracą, w domach korzystacie z zaawansowanego oprogramowania na swoich notebookach czy komputerach stacjonarnych?
Moja perspektywa jest taka: nie gram, czasem oglądam na swoim Asusie NX90 jakiś film z jednej z usług VOD, czytam blogi, serwisy tematyczne i tworzę swoje treści. Głównym narzędziem, z którego korzystam jest przeglądarka Chrome. Nie wykorzystuję w żadnym wymiarze potencjału drzemiącego w moim sprzęcie. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, decyzja o kupnie Chromebooka była, jak ożywczy deszcz. Oczywiście, w mojej recenzji zwróciłem uwagę na kilka istotnych mankamentów mojego modelu. Vloger póki co nie popracuje na tym notebooku. Obróbka zdjęć na Exynosie trwa wieki, więc przy pisaniu dłuższych recenzji testowanego sprzętu na 90sekund.pl, siadam do sprzętu z Windowsem. Ale jestem przekonany, że Chromebooki z Haswellem przynajmniej w tym ostatnim względzie radzą sobie znacznie lepiej.
Jak widać wad nie brakuje i to one w reklamie Microsoftu powinny zostać wykorzystane. Ale nie cechy urządzenia, które stworzone jest do zupełnie innej pracy niż ten kojarzony z Windowsem, dlatego uważam obecnie podjęte argumenty za bezsensowne, bo to tak jak by udowadniać, że stacjonarny PC jest lepszy/gorszy od klasycznego notebooka. A przecież jedno i drugie ma swoje wyjątkowe zalety i pewne wady, ale w zależności od tego do czego chcemy je wykorzystać, godzimy się na kompromisy.
Źródło, foto: microsoft, digitaltrends