Mało kto w Hollywood kiedykolwiek potrzebował dobrego pretekstu żeby zabrać się za produkcje kolejnego pochłaniającego miliony dolarów filmu akcji. Rokrocznie kolejne zachęcające do pochłaniania coli i popcornu premiery wypełnionych strzelaninami i wybuchami „blockbusterów” pokazują, że oryginalność nie zawsze jest tym, co przyciąga masy do kina, a najnowsza część „Szybkich i Wściekłych” jest na to doskonałym przykładem. Ten sam tytuł doskonale pokazuje również to, że w Fabryce Snów żadna znajoma widowni licencja nie może zostać zaniedbana. Nie ma jednak, co kręcić na takie praktyki nosem, ponieważ czasami, połączenie znanego tytułu z pomysłowymi twórcami może dać bardzo dobre efekty. Tak było właśnie w przypadku przeniesienia na ekran znanej serii książek Roberta Ludluma opowiadającej o przygodach Jasona Bourne’a. Tzw. „Trylogia Bourne’a” zyskała uznanie widowni i krytyków, ponieważ w sprytny sposób łączyła ciekawą narracje stworzoną przez Ludluma z możliwościami kina, przy czym w odróżnieniu od wielu innych produkcji tego typu twórcy zamiast wybierać pomiędzy realizmem a efektownością starali się, aby ich filmy łączyły oba te często trudne do pogodzenia pojęcia.
O tym, że Matt Damon planuje wrócić do roli swojego najbardziej znanego alter ego wiedzieliśmy już od dawna, przy okazji tegorocznego Super Bowl mieliśmy jednak okazję po raz pierwsze zobaczyć jak nowy film wygląda w „ruchu”. Uczciwie trzeba powiedzieć, że zaprezentowana widzom przez Universal Pictures zapowiedź nie należy ani do najdłuższych ani do najbardziej rewolucyjnych pozwala jednak mieć nadzieje na to, że wspomniane już przeze mnie zalety serii nie zostaną zupełnie zapomniane. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że reżyserią zajmie się Paul Gringrass odpowiedzialny dotąd za odpowiednio drugi („Krucjata Bourne’a” 2004) i trzeci („Ultimatum Bourne’a” 2007) z dotychczas wydanych filmów. Przyznam, że perspektywa powrotu do przygód najbardziej zabójczego byłego agenta CIA jest dla mnie faktem jak najbardziej pozytywnym, ponieważ zarówno pierwsze trzy produkcje jak i „Dziedzictwo Bourne’a” z 2012 roku wspominam bardzo miło. Sam Matt Damon po dziewięciu latach przerwy też jak mi się wydaje wraca w stare buty z niejaką przyjemnością zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że nowy tytuł ma otworzyć w historii jego bohatera zupełnie nowy rozdział.
Poza Damonem w filmie zobaczymy jeszcze między innymi Tommy Lee Jonesa, Vincenta Cassela i Alicję Vikander, która w zeszłym roku zapadła mi w pamięć dzięki swojej niepokojącej kreacji w „Ex Machina”. Premiera filmu zapowiedziana jest na lipiec tego roku i jak na datę tak bliską trzeba przyznać, że o samej fabule wiadomo zaskakująco niewiele (a w zasadzie to prawie nic). Po latach spędzonych poza „radarami” agencji wywiadowczych Bourne wraca i z całą pewnością ma w tym jakiś cel, a nowy świat 2016 roku jak stwierdza jedna z postaci w trailerze na pewno jest na ten powrót gotowy (oglądając wieczorne wiadomości dość łatwo mogę zrozumieć, co w tym wypadku „autor miał na myśli J ). Czy gotowi są fani kina o tym już niedługo wszyscy będziemy mogli się przekonać.
Foto: YouTube