Codzienna praca z Huawei Mate 20 Pro, jest niebywale satysfakcjonująca. I mogę tak napisać dokładnie po trzynastu miesiącach, bo tyle czasu jest ze mną ten smartfon i w tej chwili to mój tzw. daily driver. Mate 20 Pro nie tylko przez ten czas się nie zestarzał, ale dobitnie pokazał mi, że Huawei jest dziś czołową firmą produkującą rzeczowe, kompletne, świetne i wydajne smartfony.
Przez ponad rok można się sporo o danym sprzęcie dowiedzieć. Znacznie więcej niż przez okres dwóch, trzech tygodni testów. A właśnie testując ciągle jakieś nowości łatwo zapomnieć o tym, że po 365 dniach dla nas – tech blogerów – to już mobilne dinozaury, ale dla Was, czyli klientów, którzy zapłacili konkretne pieniądze, to codzienność płynąca powoli, która najpewniej będzie mogła się zmienić, wraz ze zbliżającym się nowym kontraktem operatorskim. Huawei Mate 20 Pro to przykład sprzętu, z którym można wejść do głębokiej wody i nie bać się nurtu upływającego czasu.
Co jest wciąż na plus w Huawei Mate 20 Pro?
Jasne, że nie wszystko złoto… i na minusy też przyjdzie w tym tekście czas. Ale od plusów zacząć warto. I niech na pierwszy ogień pójdzie wyświetlacz. Wiecie – punkt zapalny, który wiele osób od Mate 20 Pro odstraszał. Mój egzemplarz – jak pisałem w obfitej recenzji – nie posiadał żadnej wady. Nic się nie odklejało i nie świeciło na zielono. I tak jest do teraz. Ten panel wciąż pięknie wygląda i nadal oferuje świetną jakość obrazu. Przy zderzeniu z najnowszymi Galaxy i ich AMOLED-ami wypada zaskakująco dobrze. Poza tym nadal jestem pełen uznania dla Huawei, że potrafił gasić pożar do skutku, czyli wymieniając konsekwentnie uszkodzone egzemplarze. Dziś o aferze nie ma śladu, ale kto miał szczęście trafić na udany model pod kątem ekranu, będzie z niego zadowolony dalej.
Kolejna rzecz na plus to wydajność. Sercem Mate 20 Pro, jest Kirin 980. W recenzji poświęciłem trochę miejsca na opis układu i tego, jak wiele oferuje dobrego. Benchmarkami nigdy się nie kierowałem, ale w obecnej konfiguracji, czyli z 6GB RAM – oferuje w Mate 20 Pro wciąż świetną i superszybką pracę. Drobne przycinki się zdarzają, ale trzeba to jasno podkreślić: ja z tego smartfonu korzystam od roku, a to oznacza, że sprzęt ten jest bombardowany nowymi materiałami filmowymi i zdjęciowymi, które rejestruję, dochodzą do tego kolejne aplikacje, aktualizacje obecnych apek, a płynność zachowuję mając na ten moment w Chrome pootwieranych 98 zakładek. Tak, wszystko sunie, jak po maśle. Potwierdza się więc, że dobrze wydane pieniądze na flagowca, będą owocować wciąż wysokiej jakości efektywnością. I upływ czasu w tym segmencie sprzętowym – przy obecnych standardach – faktycznie nie ma aż takiego znaczenia.
Inna rzecz, to pojemność pamięci wewnętrznej. W moim modelu to 128GB. Na ten moment mam wolne 52,99GB. Czyli zajęta jest połowa. Tak, poza swoimi bogato dodawanymi materiałami zdjęciowo-filmowymi, mam też mnóstwo pobranych ebooków, prezentacji, plików PDF, a także sporo muzyki zassanej do trybu offline w ramach subskrypcji YouTube Premium. O aplikacjach nie wspominam. I naprawdę nie potrafię tej przestrzeni zapełnić. Ostatnio zacząłem nawet eksperymentować z rejestracją wideo w 4K. I wciąż mam tutaj oddech. Wiem, są pewnie wyczynowcy, którzy pojadą na jeden zagraniczny urlop i taką przestrzeń będą w stanie skonsumować. Ale ja piszę tutaj o typowym, codziennym użytku, typowego codziennego Kowalskiego. I pamięci w takim scenariuszu wystarcza.
No tak – trudno zapomnieć o jednym z istotniejszych punktów (istotniejszych z mojego punktu widzenia), czyli o aktualizacjach systemowych. Kiedy piszę te słowa, jest połowa listopada 2019 roku, a mój Mate 20 Pro ma na pokładzie Androida 9 Pie z łatkami bezpieczeństwa datowanymi na 6 października. Wersja EMUI 9.1.0. System, jest więc aktualizowany właściwie na bieżąco, chociaż widać tutaj ten miesięczny poślizg. Natomiast mimo wszystko Chińczycy starają się trzymać poziom, nawet pomimo amerykańskiej ofensywy…
Na deser zostawiłem (z plusów) najlepszy punkt, czyli system aparatów fotograficznych. Dla przypomnienia – na pleckach mamy trzy obiektywy oraz diodę doświetlającą. Układ aparatów wygląda następująco:
• 40Mpx ze światłem optyki f/1.8 – stabilizowany przez algorytmy AI;
• 20Mpx ze światłem optyki f/2.2 – stabilizowany przez algorytmy AI;
• 8Mpx ze światłem optyki f/2.4 i teleobiektywem stabilizowanym optycznie (OiS).
Oj tak. Oj, nawet bardzo, bardzo TAK! Ten zestaw odpowiada za wciąż kapitalne fotografie. Nie, one nie są po prostu dobre. One są wciąż na niebywale, jak na smartfony, wysokim poziomie! Huawei Mate 20 Pro nadal nie bierze jeńców i z każdego Janusza zrobi fotografa. Na największy plus zasługuje tutaj Sztuczna Inteligencja. AI w Mate 20 Pro jest niemal bez porównania. Wszystko, co się znajdzie w obiektywie, jest natychmiast rozpoznawane, dobierane są odpowiednie nastawy, a zdjęcia wychodzą bajeczne.
Ja nie używam żadnych dodatkowych podbić kolorystycznych i jedyne do czego bym się przyczepił, to że niektóre kadry są czasami nieco przeostrzone. Brak im miękkości, w kierunku której idą dzisiejsze flagowe modele. Ale to jest niuans dla tych, którzy chcą te zdjęcia studiować z lupą przy oku. Mate 20 Pro cudownie radzi sobie z portretami, natychmiast rozpoznaje twarze, rewelacyjnie zachowuje odpowiedni balans przy kompensowaniu ekspozycji i sterowaniu balansem oraz nasyceniem obrazu. Uwielbiam tym smartfonem robić zdjęcia. To po prostu czysta przyjemność.
Inna sprawa, że Huawei o aparat w aktualizacjach też dba. Pamiętam, że pierwsze filmy kręcone Mate 20 Pro cierpiały na efekt rolowanego obrazu przy poruszaniu telefonem. Wyglądało to tak, jakby kadr zawijał się przy krawędziach. Dziś już tego nie ma. Razem z kolejnym z rzędu update aparat otrzymał też… 30-krotny zoom. Fakt, że jest on cyfrowy i po maksymalnym zbliżeniu już praktycznie nic nie widać, ale przy dobrych warunkach oświetleniowych potrafi być przydatny i czytelnie sfotografować tekst na przykład na jakiejś bardzo oddalonej tablicy informacyjnej. Co więcej – recenzując przed rokiem Mate 20 Pro narzekałem, że tryb supermakro nie jest wydzielony, jako zewnętrzny, tylko aktywuje się automatycznie, po zbyt mocnym zbliżeniu obiektywu do interesującego nas przedmiotu. Huawei wyszedł na przeciw tym oczekiwaniom i Tryb Supermakro faktycznie jest dostępny teraz niezależnie. Inna pozytywna zmiana to lepiej zoptymalizowane tryby filmowania. Przed rokiem krytykowałem Mate 20 Pro za kiepsko działającą tutaj funkcję rozmywania tła (to taki jeden z dodatków), obecnie działa to OK.
Co jest na minus w Huawei Mate 20 Pro?
Tak, rok z jednym sprzętem, to kawał czasu. Widać, co się udało, co zostało poprawione, ale też widać rzeczy, które leżą. I tak jest chociażby z baterią. Potężna pojemność ogniwa wynosząca 4200mAh, superszybkie ładowanie do 70proc. w 30min., a także indukcyjne ładowanie zwrotne nie wytrzymują próby czasu. Zdarza się, że dziś telefon muszę podłączać do prądu dwa razy dziennie. Wprawdzie dobę nadal przejedzie na jednym ładowaniu, ale kiedy zbliża się wieczór, a wiem, że jeszcze gdzieś idę, to nie ma siły – przy 30 proc. podpinam Mate 20 Pro do gniazdka elektrycznego. I jak przed rokiem mogłem ładować smartfon raz na dwa dni, tak teraz robię to na pewno codziennie. Cały czas mam też włączony Always On Display, moja rozdzielczość ekranu jest ustawiona na najwyższą WQHD+ wynoszącą 3120x1440px, ale przez wiele miesięcy jechałem na Inteligentnej, dynamicznie dostosowywanej do tego, co jest wyświetlane. Co zadziwiające dla mnie – przeskok na wyższą nie zwiększył zauważalnie zużycia energii.
Nie wytrzymało też próby czasu ładowanie indukcyjne zwrotne, bo… okazało się rzeczywiście nieprzydatnym ficzerem. Przy spadającej efektywności akumulatora nie ma dziś sensu ładowanie czegokolwiek poprzez położenie tego na Mate 20 Pro. Tym bardziej, że sam niczego, co by takiego ładowania wymagało nie posiadam. Przez rok – poza przetestowaniem na potrzeby recenzji – nie użyłem tego już ani razu. Plus w tym wszystkim jest jednak taki, że nadal smartfon ten bardzo szybko się ładuje i nie trzeba długo czekać, aż znowu będziemy mieli wskaźnik pokazujący 100proc. gotowości do działania.
W kwestii zdjęć poprawiłbym za to stabilizację. AI radzi sobie z tym świetnie, ale nie tak świetnie, jak po prostu stabilizacja optyczna u konkurencji. Jest więc naprawdę bardzo dobrze, ale nie celująco i chociażby przy dużych cyfrowych przybliżeniach widać, że mechanizmu optycznego to nie zastąpi. Druga rzecz to filmy wideo, które wciąż wychodzą z tego smartfonu słabo. Najgorzej gwałtowne przeskoki przy zmianie ekspozycji w ramach jednego ujęcia, które są naprawdę zbyt silne i po prostu źle wyglądają. Inna sprawa, że nie ma właściwie żadnych ręcznych ustawień filmowania. Vlogerom tego smartfonu bym nie polecił również dlatego, że i mój egzemplarz zaczął po czasie chorować na problemy z kodekami przetwarzającymi obraz na potrzeby sieci społecznościowych. Skutkuje to tym, że wrzucony na Messengera film zapętla po pewnym czasie odtwarzania obraz, a dźwięk idzie dalej. Pokazywany jest też niewłaściwy czas trwania klipu po udostępnieniu. Nie jest to mój wymysł ani drobny problem, bo społeczność zgromadzona wokół tego telefonu mocno na to od miesięcy narzeka na forach. Do tej pory Huawei nic z tym nie zrobił. To bardzo poważna wada.
Z minusów muszę wskazać też na kiepskiej jakości szkło zastosowane w konstrukcji Mate 20 Pro. Jak wiecie (a przynajmniej Ci, którzy mnie regularnie czytali) nie lubię i nie stosuję nawet przy prywatnym sprzęcie żadnych folii ochronnych ani etui. W efekcie mój Mate 20 Pro po roku jest naprawdę mocno porysowany – zarówno z przodu, jak i z tyłu. Wiadomo – ze sprzętem się nie szczypię, aczkolwiek szanuję i dbam, więc to nie jest tak, że rzucam nim gdzie popadnie, a potem narzekam na rysy. Po prostu widać, że zastosowane materiały nie wytrzymują próby czasu. Tak samo zresztą, jak odchodzące gumowe uszczelki wciśnięte w rowki przy styku zakrzywionego szkła z metalową ramką.
Jeśli idzie o wady softu, to zauważyłem, że niezależnie od przychodzących kolejnych aktualizacji nie zawsze wyczyszczenie pamięci podręcznej usuwa z niej ostatnio używane aplikacje. Kolejna rzecz strasznie mnie irytująca, to nadal (po roku!) nienaprawiony bug, który sprawia, że ręczne sterowanie jasnością przełącza się samoistnie do trybu automatycznego po restarcie telefonu. Nie znoszę tego i naprawdę mnie to drażni. Zresztą inteligentne (oparte o AI) zarządzanie podświetleniem też jest takie sobie i chociaż implementowane bezpośrednio w Androida, nie działa jakoś nadzwyczaj dobrze.
Przy okazji odkryłem, że inna pompowana w Androidy funkcja, czyli Higiena Cyfrowa to rzecz kompletnie u mnie zbędna. Nie korzystam też z tych wszystkich dodatków, jak HiVision oparte o AI do identyfikacji obiektów. To taka jednak sztuka dla sztuki, żeby coś dorzucić, aby można było pochwalić się tym w materiałach prasowych, ale praktycznego przełożenia na życie (u mnie przynajmniej) to nie znajduje.
Odkryłem też ku swojemu zaskoczeniu, że przy udostępnianiu Internetu przez tethering w częstotliwości 5GHz mój egzemplarz dla innych urządzeń potrafi być niewidoczny przez kilka minut. Tego problemu nie ma w przypadku 2.4GHz, więc zagadka – dlaczego tak się dzieje? – wciąż jest dla mnie do rozwiązania.
Jaki jest Huawei Mate 20 Pro po roku użytkowania?
Myślę, że odpowiedź nasuwa się sama. To wciąż rewelacyjny, bardzo udany, świetnie przygotowany do angażującej walki na wielu polach smartfon. W kilku punktach nie wytrzymuje pod kątem czysto eksploatacyjnym, ale jeśli mamy grać uczciwie to grajmy. A więc nie chodzi mi tutaj, żeby wybielać mleko, tylko żeby pokazać, że realnie pewne funkcjonalności nie zdają egzaminu, ale podkreślić chcę, że ich obecność nie robi też niczego złego. Bo jednak może kiedyś przyjdzie ten dzień, że np. będzie mi się opłacało podładować jakieś słuchawki odkładając je na Mate 20 Pro z braku innej możliwości.
Pozostałe rzeczy natomiast wypadają tutaj zaskakująco dobrze po tak długim czasie. Czyli świetny ekran, rewelacyjna szybkość i kultura pracy, przychodzące aktualizacje, a także genialne opcje fotograficzne. Nie idzie za to dobrze filmowanie i udostępnianie filmów, a bateria traktowana wysokim napięciem z 40W ładowarki po roku na pewno nie będzie oferowała już takiej wydajności, jak na początku. Niby to jest wiadome wszystkim, ale jednak przychodzi mi to dzisiaj potwierdzić.
Niemniej – nadal stoję na stanowisko sprzed tych trzynastu miesięcy. Huawei Mate 20 Pro okazał się smartfonem roku 2018., i dumnie reprezentował firmę w roku 2019., szczególnie kiedy spojrzymy na zbanowanego Mate’a 30 Pro. Jeśli ktoś szuka świetnej kobyły do niemal wszystkiego, dostanie to właśnie w poprzednim smartfonie z serii Mate. I tak, to dobry towarzysz codzienności. Bardzo go polubiłem i dobrze mi się z niego korzysta. A widząc, jak mocno Huawei stoi na tle konkurencji przy kolejnych modelach, jestem pewien, że długo Mate 20 Pro nie będzie miał powodów do wstydu i zestarzeje się z godnością.
PS.
Jakby ktoś miał wątpliwości, to nie – ten wpis nie jest sponsorowany.