Bardzo się cieszę, że to właśnie mnie przypadł zaszczyt bycia oficjalnie pierwszym testerem hełmu VR na naszym blogu. OK, Michał Brożyński opisywał swoje wrażenia z Cardboarda, jednak to tak, jakby porównywać model Burago, do prawdziwego Ferrari – choć wciąż fajne, to jedynie namiastka. W pewnym sensie, Samsung Gear VR to też może być mniej rozwinięty odpowiednik Morfeusza od Sony czy Oculus Rifta, ale tych akurat nie miałem możliwości włożyć na nos, więc naprawdę ciężko mi się wypowiedzieć na temat różnic między nimi, a swoistym strap-smartphone-to-my-face.
Ale już jak najbardziej mogę opisać to, co rzuciło mi się po paru dniach użytkowania. Kiedy po targach IFA opisywałem kilkuminutowe zetknięcie się z Samsungiem Gear VR, prezentacja w kombinezonie znanym z filmu Pacific Rim powaliła mnie. Ale gdy odpaliłem inne dema i gry, okazało się, że to tak naprawdę przedsmak. Gdy dostałem hełm do testów, kończyłem jeszcze recenzję HTC Desire 820, którą skończyłem bodajże w okolicach 2 w nocy. Nie sądziłem, że moja przygoda z wirtualną rzeczywistością skończy się o 5-tej nad ranem. Po prostu nie chciałem wychodzić z tego świata!
Zacząłem od aplikacji 360 Videos, która jak sama nazwa wskazuje, wyświetla filmy w pełnej panoramie. Gdzie nie spojrzymy, tam coś się znajduje. Pierwszy filmik poszedł w ruch i… wsiąknąłem! Była to krótka wycieczka po Islandii, kręcona spod helikoptera. Widać więc pędzące konie, wodospady, generalnie – piękne krajobrazy. A ja w samym środku tego wszystkiego!
Spełniłem swoje marzenia o lataniu, a przynajmniej w pewnym sensie. Te wszystkie momenty, w których się unosimy są niesamowite. Tym lepsze, że w nas też nic się nie unosi. Nie miałem zatem zawrotów głowy, wymiotów lub ich chęci i innych podobnych przypadłości, nawet po dłuższej sesji. Choć jeśli chcielibyście go używać dzień po niezłej imprezie, której jeszcze odczuwacie skutki, zdecydowanie nie polecam. Dobrze jest też nie być głodnym, bo wtedy Wasz brzuch może czuć się lekko niekomfortowo. Wiem, że brzmi to jak zalecenie dietetyka, ale naprawdę tak jest.
Nie wszystkie prezentacje są udane i widowiskowe, ale zdecydowana większość i owszem. Na razie też nie ma tego aż tak dużo – w sklepie dostępnych jest ok. 30 aplikacji, wśród których znajdziemy dema technologiczne, krótkie filmy i gry. Te fragmenty, w których lecimy, strzelamy do obiektów czy nawet wchodzimy do mózgu osoby w śpiączce to jedno. Ale ciekawie, choć trochę dziwnie, robi się również, gdy obok pojawiają się inni ludzie. Na przykład przedstawienie w cyrku. Siedzę w jednym z czerwonych foteli, oglądam się za siebie – cała sala pusta, a ze sceny witają się ze mną cyrkowcy, wymalowni na biało niczym mimi i zapraszają mnie na widowisko. Zresztą na tym nie kończą, bo szybko rozkładają się wygodnie obok, a ich miejsce na deskach zajmuje para akrobatów. Moi sąsiedzi żywo reagują na to co się dzieje i pytają czy to widziałem. Naprawdę niezłe.
Spodobała mi się też wizyta w pokoju muzyka, który gra na pianinie. Możemy oczywiście się rozglądać, widzimy jego domowe studio nagraniowe, gdzieś z tyłu, po lewej stronie pies obojętnym wzrokiem leży i obserwuje. Bliskość tych wszystkich obiektów powoduje, że aż chciałoby się ich dotknąć, a z pianistą – porozmawiać. Po prostu Big Brother na wyższym poziomie.
Jednak choć to wszystko zaiste jest niesamowite, nie znaczy to, że Samsung Gear VR to hełm bez wad. Przede wszystkim największa, to rozdzielczość tego co widzimy. A konkretniej ostrość. Wygląda to mniej więcej tak, jakbyśmy patrzyli z bliskiej odległości na telewizor kineskopowy. Jest ziarno i to spore, piksele również, choć na szczęście nie biją po twarzy aż tak mocno. Martwi też, że obraz jest poszarpany – widać to choćby na napisach, lub wszelkich ramkach. Coś w stylu braku synchronizacji pionowej.
Sam komfort użytkowania jest całkiem w porządku i nawet przy dłuższym czasie spędzonym z okularami, nie było mi niewygodnie. Choć problemy są dwa – przy pierwszym założeniu, bardzo prawdopodobne, że zaparują Wam soczewki. Wystarczy przetrzeć szmatką, ew. zaczekać aż samo zejdzie. W sumie drobnostka, ale upierdliwa. Druga sprawa to jednak wyczuwalny ciężar. Warto poświęcić czas na dobrą regulację, inaczej będziecie mieli odciśnięte ślady w okolicach oczu. A w sumie dołożyłbym jeszcze jedną rzecz – po dłuższej sesji jest po prostu ciepło. Czuć wyraźnie krople potu, jak po całkiem sporym wysiłku.
Z grubsza to tyle, szczegółów możecie spodziewać się w pełnoprawnej recenzji. Zapraszam też do komentowania i jeśli są jakieś aspekty, które chcielibyście, bym w niej ujął, piszcie śmiało! Moje spostrzeżenie na chwilę obecną jest takie, że faktycznie w tym kryje się przyszłość. Póki co, mamy jednak do czynienia z bazą dem, rozczarowującą rozdzielczością itp., aniżeli pełnoprawnym produktem. Tym niemniej – bardzo fajna sprawa!