Wątpię, by to był chwilowy kryzys. Nawet nie jestem pewien, czy nazywanie tego kryzysem jest właściwym słowem. Ale od dłuższego czasu, w sumie od około roku – mam straszną awersję do newsów. I o ile jeszcze jakoś przez moje sito przechodzą wiadomości dnia codziennego z kraju i świata, tak do technologicznych rewelacji z ostatniej chwili mam w sobie ogromny dystans. I co więcej – on się wciąż wydłuża, a ja coraz bardziej czuję, że nie interesują mnie rzeczy, które do niedawna rozpalały moją wyobraźnię.
Mam nadzieję, że nikt z branży się na mnie nie obrazi, bo nie chcę w tym tekście nikogo zaatakować. Każdy ma inny model biznesowy swojego serwisu blogowego i – z ręką na sercu – szanuję te wybory. Natomiast ja nie potrafię już pisać newsów z d..y. O rzeczach z mojej perspektywy całkowicie bezwartościowych, jak chociażby o tym, że na drugim końcu świata firma X pokazała rozwiązanie Y. I jeszcze, gdyby to było coś faktycznie przełomowego, to pewnie – czemu nie. Ale w większości… Wróć! W potężnej większości, są to treści wyprane z czegokolwiek, poza funkcją informacyjną.
Może powinienem zacząć inaczej. Od tego, co mnie osobiście w technologiach najbardziej fascynuje? Otóż jest to relacja człowieka z maszyną, urządzeniem, produktem, oprogramowaniem. Tego, jak Ty i ja reagujemy, kiedy zderzamy się z najnowszymi osiągnięciami technologicznymi. Zakładając 90sekund chciałem mieć bloga, który pozwoli w półtorej minuty ogarnąć nawet najbardziej zawiły news. Ale szybko doszedłem do ściany – to jest bez sensu, bo blog to blog, a nie serwis informacyjny. Poza tym sam miałem ochotę powiedzieć coś więcej, niż tylko przekazać suchą wiadomość. W krótkim czasie okazało się, że wcale nie to mnie w technologiach pasjonuje, ale właśnie zachodząca pomiędzy martwą bryłą i jej właścicielem/właścicielką interakcja.
To wcale nie jest taki zły trop. Znam kilka osób, które mają w sobie dużo luzu sprzętowego, ale znam też cała masę – gł. facetów – którym pokazanie nowego produktu zapala w oczach ogień pożądania. Dwoją się i troją, żeby tylko zdobyć najnowsze rozwiązania, a racjonalizacji wydania sporej gotówki nie ma końca. W tym sensie okazuje się, że produkt nawet nie wylądował w dłoni klienta, a ten już nim żyje i – co najważniejsze – ów sprzęt ma na tegoż osobnika wpływ na odległość.
Czy to ofiara sprytnego marketingu? Chyba jednak nie. Sam niejednokrotnie widząc, jak wygląda na żywo najświeższy sprzęt od tego, czy innego producenta – mam w głowie myśli: Wow, a jednak da się zrobić to inaczej, lepiej, efektywniej i w dodatku, jak to działa! Skoro więc ja, który w miesiącu dzierżę naprawdę całą masę sprzętu w swoich dłoniach, mam w sobie pokłady uczuć, które budzą emocje, to co dopiero ludzie, którzy odkładają na smartfona/tablet/smartwatcha/ultrabooka itd. – wyczekują go, a później mogą kupić i używać!?
Tak – jest w tym moim zdaniem znacznie więcej chemii, niż w przeklepywaniu każdego wpisu z zagranicznych stron i robienie z nich para-eksperckich materiałów. Bo bez takich treści tworzenie technologicznego bloga wcale nie jest takie proste, jakby się wydawało, a zrównoważenie artykułów jest sporym wyzwaniem. Z jednej strony nie chcę być kojarzony z tech-pudelkiem, a z drugiej nie zawsze mogę zrobić tak wartościowy materiał, jaki powstał w moim wyobrażeniu o danym temacie.
Nie zmienia się jednak jedno – czuję awersję do szybkich newsów, pseudo-analiz na temat wyglądu nowych iPhone’ów, Samsungów Galaxy i innych Huawei, bo po prostu to jest całkowicie bez sensu. Wzornictwo nie jest innowacyjne, a jeśli już – to wyjątkowo rzadko się to zdarza. W chwili pisania tego tekstu jest w drodze do mnie HTC U11, i jeśli miałbym o innowacyjny design posądzić jakiś produkt, to właśnie ten, z uwagi na zastosowane w nim możliwości otwierające drogę do zupełnie innej interakcji. Ale czy tak jest, okaże się w ciągu najbliższych dni.
W każdym razie ciężko odsiewa się ziarna od plew w tech-newsowym światku, a jeśli nie chce się dostawać bełkotu w agregatorze z wiadomościami, to w sumie wychodzi na to, że trzeba się znacznie bardziej skoncentrować na łowieniu informacji z… tradycyjnych mediów, bo to NYT, Bloomberg, The Wall Street Journal, The Economist etc. – wraz ze swoimi oddziałami azjatyckimi – są najlepszymi i najpewniejszymi źródłami informacji. I to tam przeczytasz sensowne analizy, masz dostęp do wiedzy ze źródła, które jest faktycznie w danej firmie etc., a nie wyimaginowane w głowie blogera lub oparte o jego domorosłe przypuszczenia… Podobnie krytycznie podchodzę do linkowana do chińskich stron przetłumaczonych w Google Translate, jako wartościowych źródeł… Bo skoro jest źródło, to przecież news nie jest z kapelusza, prawda…?
Żeby było jasne – sam wielokrotnie w przeszłości chwytałem się takich materiałów, próbując budować na tym sensowne treści, przy okazji wybijając się na wyżyny kreatywności, aby z gó..a ukręcić bat. Ale tak się nie da na dłuższą metę jechać, bo bezsens tego polega na tym, że to taka informacja dla klików, zapełnienia szpalty jakimś materiałem, żeby tylko coś było. A ja już od dłuższego czasu tak nie chcę.
*****
Zdjęcie tytułowe z darmowego serwisu stockowego Unsplash, autorstwa Lesly B. Juarez.