Do chrzanu ten cały romantyzm czytania papieru, niezaginania lub zaginania narożników (są tacy, którzy mają na tym punkcie totalnego fioła), niezaznaczania (albo i zaznaczania ołówkami/zakreślaczami itp.) konkretnych wersów, wkładanie zakładek, zapisywanie fiszek, z których z czasem urok atramentowych bazgroł ulatuje razem z mijającymi latami. Tak samo zeszyty, notatniki i inne Moleskiny pełne wynotowanych cytatów, przemyśleń. Urok? Nie ma w tym absolutnie żadnego klimatu. Nic. Zero. Wysiada to wszystko przy nowoczesnych formach zarządzania czytaną treścią, jakie serwują tablety czy czytniki.
Czytam z konieczności właśnie kilka książek papierowych. Tak przy okazji, bo mam obok dwa tablety – iPada 2 (9,7 cala), Samsunga Galaxy Tab 3 8.0 (8 cali) oraz w testach czytnik Kindle Paperwhite 2. Sporo prawda? I na każdym z tych urządzeń czytam książki. Tak – na każdym. Oczywiście nie w tym samym czasie, ale bez przerwy albo ktoś z moich blogerów ma któryś z tabletów lub ktoś z domowników na którymś siedzi. Sprawę najbardziej ratuje czytnik, i to jego zasadniczy plus – poczytacie na nim książki, ale do przeglądania sieci i fejsbukowania już się nie nadaje. Więc święty spokój ;) Ale zderzenie tych wszystkich sprzętów z jedną książką papierową pokazuje zdecydowanie największą niedoskonałość tej ostatniej.
Wiem, wiem – kręcę na siebie bat. Trudno, nic nie poradzę, że porównuję wciąż papier z elektroniką i za każdym razem przekonuję się coraz dobitniej, że to najnowszy sprzęt elektroniczny najlepiej wpisuje się w przekaz tekstowy. Kiedyś (właściwie zupełnie do niedawna) byłem zdania, że trudno te dwa światy ze sobą zestawiać, wyrokować że jeden jest lepszy od drugiego. Ale tegoroczna jesień poddała moje czytelnicze nawyki srogiej próbie.
Dużo jeżdżę komunikacją miejską. W ciągu dnia spędzam w niej spokojnie 2h – ale liczę tutaj też czas, który przychodzi mi przepędzić na przystankach, przesiadki między autobusami i tramwajami. Ze wszystkich urządzeń i form, które pozwalają obcować z czytanym tekstem, to czytnik Kindle wychodzi najlepiej. Jest na tyle mały, że idealnie mieści się do kieszeni mojego płaszcza, do tego lekki, nieinwazyjny, stworzony do jednego celu, a posiadający w sobie potencjał zdecydowanie wykraczający poza ramy standardowych oczekiwań czytelniczych.
Jedna z książek, które teraz czytam, jest w ebooku, ale okazało się, że w naszej domowej biblioteczce mam ją na półce. Nie będę więc wydawał podwójnie pieniędzy. I jakkolwiek treść rekompensuje mi liczne niedogodności, to odkryłem, jak wielkim kłopotem funkcjonalnym jest tradycyjna książka! Ta moja nie jest nadzwyczaj gruba – ok. 250 stron. Ale porządnie wydana, na grubym papierze. No właśnie – w tych okolicznościach jakość z czytania ogromnie spada, kiedy zaczyna się ściemniać. Jeśli jadę zatłoczonym tramwajem i jedną ręką trzymam się drążka, a w drugiej próbuję utrzymać ciężką książkę, która zaczyna dawać się w znaki już po ok. 10 minutach czytania, to zaczyna być mało przyjemnie. O przerzuceniu kartki nawet nie wspominam…
Do tego jestem już po 3/4 książki, zatem nie da się jej jedną ręką wygodnie rozłożyć, a użycie drugiej grozi upadkiem. Zirytowany, za którymś razem mocniej odgiąłem strony i druga płowa prawie odkleiła się od grzbietu… Ale to i tak jeszcze nic. Można wytrzymać, jeśli trafi się na miejsce siedzące. Natomiast najgorsze w tym wszystkim okazało się czytanie w czasie deszczu i w okolicy zmroku. Rozłożyłem parasol i nagle pod jego osłoną zrobiło się na tyle ciemno, że nie widziałem zupełnie liter (było akurat późne popołudnie). Kosztem zmoknięcia przewertowałem parę stron, które też zamokły, sfałdowały się, a ja czułem irytację. Po drugie czytanie w gorszym oświetleniu okazało się właściwie niemożliwe.
Wiem – ludzie już całe lata w ten sposób czytają jeżdżąc zatłoczonymi lub niezatłoczonymi autobusami i tramwajami. I jadąc nocą lub jadąc w dzień. Stojąc pod parasolami i na przystankach i gdziekolwiek się jeszcze da. Ale dzisiaj już nie trzeba się na to wszystko wystawiać. Dzisiaj można wziąć do ręki czytnik lub tablet i zacząć po prostu czytać. A Kindle Paperwhite ma jeszcze taką przewagę, że posiada podświetlany ekran, który wciąż jest papierem elektronicznym, zatem szybko zapomnicie, że obcujecie z elektroniką. Takie wrażenia, jak te związane z tekstem papierowym, są tutaj niemal takie same. Ale przerzucanie stron, nieobciążone czytanie w jednej dłoni, możliwość regulowania czcionki – jej kroju i wielkości – to są niesamowite cechy, które okularnikom – takim, jak ja – dają nieporównywalnie więcej korzyści, aniżeli męczenie się z tradycyjną formą papierową.
Kiedyś lubiłem od czasu do czasu sięgnąć po zwykłą książkę. Dzisiaj już nie mam na to ochoty. Przy okazji czytania obecnego tytułu odkryłem, że nie oznaczyłem jednego z fragmentów, który mnie zaciekawił, a którego teraz potrzebuję. W tablecie, czy czytniku Kindle po prostu wpisałbym interesującą mnie (zapamiętaną z tekstu) frazę i urządzenie wyszukałoby mi ją w ciągu sekund, pokazując jej występowanie w całej książce. W papierze, to jak szukanie igły w stogu siana. Możliwe, ale po co to robić?
Zwolennicy tradycyjnej książki zarzucą mi może, że jednak papier nie wymaga prądu, a tablet raz na dobę trzeba ładować. Tak, to prawda. Natomiast czytnik wystarczy podłączyć do źródła zasilania raz na 2 miesiące. Tak – takie są fakty – czytnik Kindle z podświetleniem, przy czytaniu 30 minut dziennie, tyle wytrzyma na jednym cyklu baterii. W praktyce przy moim użytkowaniu to spokojnie 5-6 tygodni. To właściwie półtora miesiąca! I czytać mogę naprawdę wszędzie. Nawet w nocy. Sami widzicie – argumenty za papierem same topnieją w oczach…
Takie tezy, to trudne tezy – ale książka papierowa to już przeżytek! Dajmy jej odpocząć! Lasom również! Są rozwiązania, które potrafią doskonale udźwignąć ciężar literatury i zupełnie nie ciążą naszym dłoniom!