Czternasty lutego po raz kolejny zagościł na stronach naszych podręcznych kalendarzach, i mimo że w teorii nie jest to jakiś szczególnie wyjątkowy dzień, to jednak mało kto (z uwagi na wszechobecne przypominacze), jest w stanie zapomnieć o tym, iż data ta już na stałe zadomowiła się w naszej kulturze, jako święto zakochanych. Celebracje mają w tym przypadku pewien w miarę określony przebieg i z tego, co udało mi się w życiu zaobserwować zwykle składają się ze wspólnego „randkowego” wyjścia, nierzadko związanego z kulturą, po którym następuje romantyczna kolacja oraz część „nieoficjalna”...
Jako, że wielu z nas otwiera wieczór dość tradycyjnie – wybierając się do kina. Wytwórnie filmowe od lat starają się zapewnić nam odpowiednią liczbę przebojowych premier, które dodatkowo mogą podgrzać miłosny nastrój i również ja skoncentruję się właśnie na tej części dzisiejszego popołudnia, ponieważ bądźmy szczerzy, co do kolacji – każdy(a), myślę będzie sobie w stanie sam(a) coś wybrać, a później… cóż, urok późniejszego świętowania też zostawię Twojej wyobraźni (lub doświadczeniu). Wracając do kina przyznam, że tym razem Hollywood postanowiło nas mocno zaszokować. Po zeszłorocznym bardzo klasycznym premierowym wyborze, jaki padł na „50 Twarzy Grey’a”, tym razem kina stawiają na zupełnie inne emocje przy okazji premiery długo oczekiwanego „Deadpoola”.
Wypełniony przemocą i obscenicznym humorem film o najbardziej nietypowym z kiedykolwiek stworzonych superbohaterów, na pierwszy rzut oka być może nie wygląda, jak idealny pomysł na walentynkową wizytę w kinie, ale z tego, co zauważyłem – taka niecodzienna odmiana zyskała całkiem spore grono wielbicieli i wśród moich znajomych nie brakuje par, które właśnie w ten sposób postanowiły „odpalić” walentynkowy wieczór. Wybór ten jest o tyle łatwiejszy, że z tego, co do tej pory mogłem usłyszeć (ponieważ sam jeszcze nie miałem okazji pojawić się w kinie), ukochany projekt Ryana Reynoldsa, robi naprawdę piorunujące wrażenie. Sam aktor tak naprawdę od początku swojej kariery marzył o zrobieniu tego filmu, i gdy w końcu Marvel ze swoimi szeroko rozpostartymi skrzydłami znalazł czas i fundusze na produkcję, Reynolds postanowił w 120 proc. wykorzystać tę szansę. Z ostateczną oceną oczywiście jeszcze się powstrzymam (recenzja nadchodzi), myślę jednak, że dla młodszej i bardziej odjechanej grupy walentynkowiczów, będzie to propozycja w sam raz i spodziewam się, że ten weekend przyniesie „Deadpool’owi” całkiem pokaźny box-officowy wynik.
Nie samymi superbohaterami jednak żyje człowiek i zupełnie zrozumiałe jest, że ta największa premiera tygodnia nie ma szans trafić we wszystkie gusta. Aktualny repertuar zawiera więc co najmniej jeszcze kilka ciekawych pozycji i – o dziwo – dominuje tu pod wieloma względami nasza rodzima kinematografia. Po pierwsze dla wielbicieli bardziej poważnych kryminalnych klimatów wartą rozważenia opcją jest „Pitbull: Nowe Porządki”. Kolejny film Patryka Vegi to oczywiście kontynuacja „Pitbulla” z 2005 roku oraz serialu telewizyjnego TVP 2 pod tym samym tytułem. Vega znany jest ze swojego krytycznego i niepodkolorowanego spojrzenia na naszą rzeczywistość, co miał już okazję kilka razy udowodnić (między innymi w „Służbach Specjalnych”). Nie ma więc wątpliwości, co do tego, że i tym razem pozbawionego złudzeń obrazu Polski nie zabraknie. Dodanie do tego nowej kryminalnej fabuły i znanych aktorów takich, jak powracający Wojciech Grabowski czy Bogusław Linda gwarantują w zasadzie mocne „męskie” kino, które może nie do końca pasuje do dzisiejszej okazji, ale kto wie – na zasadzie kontrastu też może znaleźć swoich sympatyków – nawet mimo tego, że obraz swoją premierę miał już pod koniec stycznia.
No dobrze, jak na razie można by pomyśleć, że przy okazji 14 lutego w kinowym repertuarze nie da się znaleźć niczego lżejszego, a nie jest to przecież prawda. Jak sądzę głównym obleganym komediowym tytułem będzie przygotowana z myślą o dzisiejszym dniu „Planeta Singli” Mitji Okorna („Listy do M:, „39 i Pół”) z Maciejem Stuhrem i Agnieszką Więdłochą w rolach głównych. Historia Showmana, który z pomocą młodej dziewczyny próbuje udowodnić, jak bezsensownym przedsięwzięciem jest „randkowanie” w Internecie, na pewno nie może narzekać na brak promocji i biorąc pod uwagę znaną obsadę oraz dobrą renomę reżysera, na pewno nie pójdzie to na marne. Jak zwykle – w przypadku tego rodzaju filmów – różnych sercowych rozterek będzie tu bez liku i kto wie, może nawet okaże się, że Internet nie jest taki beznadziejny, jeżeli chodzi o romantyczne podboje… Podstawowym konkurentem dla „Planety Singli” w dziedzinie komedii będzie najpewniej amerykański „How To Be Single” z Dakotą Johnson („50 Twarzy Grey’a”) i Rebel Wilson, chociaż tym razem wydaje mi się, że krajowa propozycja będzie miała zdecydowanie więcej fanek (i fanów :) ).
No i na koniec jeszcze dwa inne tytuły, które zbyt walentynkowe zdecydowanie nie są, ale biorąc pod uwagę nominacje do tegorocznej edycji Oscarów, mogą dać dobry pretekst do nadrobienia filmowych zaległości. Po pierwsze „Revenant” Alejandro Gonzáleza Iñárritu, który jest wielką nadzieją wszystkich wielbicieli Leonardo DiCaprio oraz miłośników pięknych zdjęć, którymi film jest po brzegi wypełniony. Po drugie natomiast „Spotlight”, który co prawda pasuje do dzisiejszej okazji jeszcze mniej niż „Zjawa”, ale na pewno daje okazję do przemyśleń – zwłaszcza, że w mojej ocenie poruszony w nim bardzo ciężki temat pedofilii wśród księży i wielkiej afery, która wybuchła kilka lat temu w Diecezji Bostońskiej, podjęty jest tutaj w bardzo przemyślany i zrównoważony sposób, co sprawia, że bez względu na światopogląd trudno mieć pod adresem twórców jakiekolwiek zarzuty. Porównania do klasyków zaangażowanego kina takich, jak choćby „Wszyscy Ludzie Prezydenta”, czy „Good Night And Good Luck” – są w tym przypadku moim zdaniem całkiem uzasadnione.
No cóż, jak widać bez względu na gusta i mimo jednego zdecydowanego faworyta – każdy będzie mógł w tegorocznym repertuarze znaleźć coś dla siebie. Oczywiście, jeżeli wolisz cieszyć się jakąś filmową propozycją w domu – przy np. kieliszku dobrego czerwonego wina – wybór ten staje się niemal nieograniczony (pomóc tu może moja prywatna lista romantycznych tytułów stworzona w zeszłym roku). Ja natomiast zostawiam was z najszczerszymi walentynkowymi życzeniami oraz podobnie jak poprzednio w towarzystwie odrobiny pasującej do dzisiejszej okazji muzyki z moim zdaniem genialnym artystycznym teledyskiem:
„Thought of You” – by Ryan Woodward