To nie żaden click-bait i zdaję sobie sprawę, że tym wpisem pójdę pod prąd. Wiem – najłatwiej napisać, że unijni komisarze są (nie)zdrowo oderwani od rzeczywistości, ale spróbuję w tym wpisie przyjrzeć się też argumentom Unii. Bo one są szczegółowo opisane i publicznie dostępne.
Komisja Europejska (KE) ukarała Google za praktyki monopolistyczne rekordową grzywną wynoszącą 4,34mld EUR. Technologiczny gigant ma teraz 90 dni na działania odwoławcze oraz wprowadzenie zmian, które uchronią go przed jeszcze dotkliwszą karą finansową, która może sięgać nawet 5 proc. średniego dziennego światowego obrotu jego spółki dominującej Alphabet. To, co napisałem kursywą, to cytat z oficjalnego dokumentu unijnego wystosowanego 18 lipca 2018r. w tej sprawie przez KE. Widać więc gołym okiem, że na jednej potężnej grzywnie sprawa się nie kończy i najdalej za trzy miesiące może dojść do poważnych zmian w najpopularniejszym systemie operacyjnym świata – Androidzie.
O co chodzi w konflikcie Unii z Google?
Komisja Europejska uważa, że Google stosuje praktyki monopolistyczne w trzech głównych punktach (powołuję się tutaj i zarazem cytuję oficjalny dokument unijny opublikowany na stronach Komisji Europejskiej):
- Wymaga od producentów, by ci instalując Androida na swoich smartfonach i tabletach dostarczali razem z systemem wyszukiwarkę Google oraz przeglądarkę internetową Chrome. I jest to warunkiem uzyskania licencji na obecność sklepu z aplikacjami Google Play Store. Wiadomo – bez sklepu z apkami nie ma sensu żaden system operacyjny.
TU CYTAT Z DOKUMENTÓW UNIJNYCH:
[Google] nałożył na producentów wymóg preinstalowania aplikacji wyszukiwarki Google i przeglądarki internetowej (Chrome) jako warunek uzyskania licencji na aplikację sklepu Google’a (Play Store);
2. M.in. wybrani przez Google duzi producenci mogli liczyć na finansową gratyfikację za to, że preinstalują na swoich produktach mobilnych wyłącznie jego wyszukiwarkę.
TU CYTAT Z DOKUMENTÓW UNIJNYCH:
[Google] wypłacił niektórym dużym producentom i operatorom sieci komórkowych korzyść finansową za to, że preinstalowali na swoich urządzeniach wyłącznie aplikację wyszukiwarki Google;
3. Gigant nie pozwolił producentom sprzętu na sprzedawanie urządzeń z preinstalowanymi apkami Google’a, ale na wersjach Androida, które nie zostały przez Google zatwierdzone.
TU CYTAT Z DOKUMENTÓW UNIJNYCH:
[Google] uniemożliwił producentom chcącym preinstalować aplikacje Google’a sprzedaż choćby jednego inteligentnego urządzenia mobilnego działającego na alternatywnych wersjach Androida, które nie zostały zatwierdzone przez Google (tzw. „forki” Androida).
Odpowiadając na punkt pierwszy.
Google udostępnia czystego, stockowego Androida niejako w dwóch wariantach, w tym za darmo do pobrania i modyfikowania w ramach swojej wolnej licencji AOSP. Pierwszy to całkowity golas, bez żadnych preinstalowanych apek i usług Google. Skorzystał z niego np. Amazon, który całkowicie przeprojektował platformę, dostarczył swój sklep i sprzedaje z własnymi tabletami Kindle Fire oraz epizodycznie ze smartfonem Fire Phone. Drugi wariant Androida to też golas, ale taki nie całkiem… Są na nim preinstalowane usługi Google, jak Sklep Play, przeglądarka Chrome, Gmail, Mapy etc.
Zasadniczy problem polega na tym, że jak jesteś producentem i weźmiesz wzorem Amazonu pierwszą wersję Androida do zainstalowania na swoim sprzęcie, a nie oferujesz sklepu z aplikacjami, to automatycznie masz smartfona, na którym nie da się w normalny, wygodny i legalny sposób zainstalować żadnej aplikacji. Bo Sklepu Play nie znajdziesz, jako legalnie dostępnego źródła pobierania apek.
Gdzie więc działanie monopolistyczne?
No właśnie w tym, że de facto producent „MUSI” wybrać tego mniej gołego Androida i w ramach licencji eksponować apki amerykańskiego giganta i dodawać przeglądarkę Chrome oraz wyszukiwarkę (wg KE to niedozwolona transakcja wiązana). Oczywiście obok nich może zainstalować, co mu się żywnie podoba – usługi i aplikacje firm trzecich, jak np. Microsoftu. Ale nie zmienia to faktu, że tylko w takiej wersji Android pozwala na dostęp do Sklepu Play.
CYTAT:
Google oferuje producentom urządzeń swoje aplikacje i usługi mobilne w pakiecie, który zawiera Google Play Store, aplikację wyszukiwarki internetowej Google i przeglądarkę internetową Chrome. Warunki licencji Google’a uniemożliwiają producentom preinstalowanie tylko niektórych aplikacji z pominięciem innych.
Oczywiście możesz powiedzieć: Ale Samsung ma swój sklep Galaxy Apps, gdzie wiele aplikacji z Google Play Store dubluje, więc mógłby się obejść bez Sklepu od Google’a, a tego nie robi, więc o co chodzi tej Unii? Ano o to, że dochodzimy tutaj do punktu drugiego, czyli że Google płacił wybranym wielkim producentom i operatorom za to, że jednak nie postawią na całkowitego golasa Androida ze swoimi sklepami i usługami, ale na tego z preinstalowanymi aplikacjami, takimi jak wyszukiwarka, czy przeglądarka Chrome. Wiadomo – reszta świata, domorośli producenci, którzy zupełnie się nie liczą – takich zasobów ani własnych sklepów z apkami nie posiadają. A nawet jeśli, to bardzo ubogie. Natomiast taki Samsung z Galaxy Apps byłby już sporym zagrożeniem. Google’owi opłaca się więc zapłacić mu, aby trzymał się jednak jego mniej gołego Androida.
CYTAT:
Preinstalacja może stwarzać stronnicze status quo. Użytkownicy, którzy znajdują aplikacje wyszukiwarki i przeglądarki internetowej już preinstalowane na swoich urządzeniach, zwykle pozostają wierni tym aplikacjom. Przykładowo, Komisja znalazła dowody na to, że aplikacja wyszukiwarki Google jest systematycznie częściej stosowana w urządzeniach z systemem Android, na których jest preinstalowana, niż w urządzeniach z systemem Windows, których użytkownicy muszą ją sobie sami pobrać (…).
Jakiś obrazowy przykład? Wyobraź sobie, że możesz mieć jedno z dwóch mieszkań. Obydwa w stanie deweloperskim, ale jedno z podstawowym wyposażeniem kuchni, łazienki i grzejnikami – które forsuje duży producent. No i przychodzi deweloper, który wybudował obiekt i mówi: Wiem, że może Ci się nie do końca podobać podstawowe wyposażenie kuchni i łazienki, ale zapłacę Ci za to, żebyś kupił właśnie tak uposażone mieszkanie. Możesz sobie w nim zastosować dowolny wystrój, kolor ścian, tapet i podłogi, a nawet firanki, jak Ci się podoba – ale pralka, lodówka, kuchenka i grzejniki muszą być od nas. W sumie – czysty deal, prawda? Zwłaszcza, że wszystkie te produkty działają na wysokim poziomie. I mniej więcej tak samo jest z preinstalowanymi usługami Google’a. Ten może je udoskonalać, bo korzystają z nich miliardy, a przy okazji ugruntowuje swoją pozycję na rynku.
CYTAT:
Spółka Google przyznała niektórym z największych producentów urządzeń i operatorów sieci komórkowych znaczne zachęty finansowe w zamian za preinstalowanie wyłącznie wyszukiwarki Google w całym portfolio urządzeń z systemem Android. (…) Dochodzenie Komisji wykazało, że konkurencyjna wyszukiwarka internetowa nie byłaby w stanie zrekompensować producentowi urządzeń lub operatorowi sieci komórkowej utraty dochodów z płatności od Google, a przy tym wciąż osiągać zyski (…).
Co do trzeciego punktu, czyli że Google nie pozwala
na dystrybuowanie urządzeń nawet z jego preinstalowanymi aplikacjami, ale z wersjami Androida bez jego akceptu – mam mieszane uczucia. Bo w sumie tutaj trzymałbym jednak stronę wyszukiwarkowego giganta, który mimo wszystko jest autorem Androida i chce mieć wgląd w to – nawet, jeśli jest tak za darmo – co się z nim dzieje i chociażby reagować na problem fragmentacji systemu, jego kompatybilności, funkcjonalności etc., chociaż KE ostro punktuje tutaj wyszukiwarkowego potentata:
CYTAT:
Firma Google uniemożliwia producentom urządzeń stosowanie alternatywnych wersji Androida, które nie zostały przez nią zatwierdzone („forki” Androida). Aby móc preinstalować na swoich urządzeniach zamknięte aplikacje Google’a, w tym sklep Play Store i wyszukiwarkę Google, producenci musieli się zobowiązać, że nie będą rozwijać ani sprzedawać żadnych urządzeń działających na „forkach” Androida. (…) W ten sposób spółka Google zablokowała też swoim konkurentom ważną drogę do wprowadzania na rynek aplikacji i usług, w szczególności wyszukiwarek internetowych, które mogłyby być preinstalowane na forkach Androida.
Oczywiście ktoś powie – biorąc za kontrapunkt Apple:
– No to dlaczego ta Komisja Europejska nie weźmie się za Apple? Tam jest jeszcze gorzej – bo nikt nie może nic zmienić w ich systemie, żaden operator nie może wgrać nawet jednej aplikacji, a przeglądarka Safari jest ustawiona na stałe, jako domyślna i nawet, jak sobie pobierzesz inną z App Store, to i tak linki zewnętrzne będą otwierane w Safari! Słuszna uwaga, ale i na nią unijni komisarze mają odpowiedź.
Po pierwsze w całej Unii Europejskiej z urządzeń na Androidzie korzysta 80 proc. populacji, a z iOS-a 20 proc. Oznacza to, że to Google zdecydowanie dominuje. I nie ma w tym nic złego, bo przecież to, że ludzie wybierają Androida, jest ich prywatną sprawą. Ale, jeśli mając tak znaczny kawałek tortu gigant z Mountain View robi to, co opisałem w punkcie pierwszym i drugim, to jednak wyrasta na kogoś, kto mniej lub bardziej narzuca swoje rozwiązania, jako preferowane.
Po drugie – iOS nie jest systemem licencjonowanym innym producentom. Jest obecny i instalowany WYŁĄCZNIE na produktach mobilnych od firmy Apple. Oferowany, jako jeden spójny produkt, a nie jego warianty. Apple nikomu nie płaci za obecność Safari w telefonach, bo Safari jest tylko na iOS-a. Tak na marginesie, jakby ktoś szukał argumentu na zamkniętość Apple, to właśnie ten z wymuszaniem otwierania wszystkich linków w Safari, jest koronnym przykładem, jak wbrew pozorom Android daje wiele swobody.
CYTAT:
Jako system operacyjny objęty licencją Android różni się od systemów operacyjnych stosowanych wyłącznie przez deweloperów zintegrowanych pionowo (jak iOS firmy Apple czy Blackberry). Nie są one częścią tego samego rynku, ponieważ nie są udostępniane na podstawie licencji innym producentom urządzeń.
W każdym razie – chciałbym, żeby było jasne – ja jestem wielkim fanem Androida.
Jestem też aktywnym użytkownikiem – i to od lat – Chromebooka oraz przeglądarki Chrome. Każdego dnia korzystam nie tylko z wyszukiwarki Google, ale i z jego asystentów. Doceniam to, jakie dobrodziejstwa z tego płyną i absolutnie nie przeszkadza mi, że z każdym telefonem mam zainstalowane na dzień dobry kilka podstawowych aplikacji od Google. Nawet się z tego cieszę, bo nie muszę ręcznie po nie sięgać. To jest – przynajmniej z mojej perspektywy, ale sądzę, że większość się pod tym podpisze – świetna i wygodna funkcjonalność.
Jestem także zwolennikiem wolnego kapitału. A to oznacza, że jak ktoś klepie w garażu swoją przeglądarkę, z której korzysta pięć osób, nie wygra nigdy z tą Google. No, a Unia swoim działaniem w pewnym sensie chciałaby wymusić właśnie takie alternatywy. Np. taki Microsoft – nie odniósł sukcesu mobilnego, to dlaczego Google miałby nagle oferować w swoim systemie natywnie Binga obok własnej wyszukiwarki? No bez przesady!
Sercem jestem po stronie Google. Ale napisałem ten tekst, żeby rzucić trochę innego światła na to, jak to z tą karą na Google w tej chwili jest.
Bo przyznasz, że argumenty Unii nie wyglądają, jak wyjęte z kapelusza? Co więcej – nieco w kontrze do UE – amerykański gigant sprawia wrażenie sensownej, normalnej, rozwojowej firmy, która naprawdę stara się działać transparentnie, konsoliduje i zabezpiecza wiele usług – w tym prywatnych oraz firmowych danych – więc jednak ma się do niej zaufanie. Nikt nie traktuje działań Google, jako niecnych (celowo uogólniam – nie chcę się rozwodzić nad skrajnościami).
W kluczu, w którym dziś Unia atakuje Androida, łatwo wyobrazić sobie sytuację, że zarzuci mu monopol, kiedy dajmy na to za 10-15 lat Chromebooki i Chrome OS stanie się komputerami i systemami dominującymi, a Windows z MacOS będą mieli do podziału 20 proc. rynku ;). I teraz wyobraź sobie, że politycy próbują wymusić na Google, aby odinstalował z Chrome OS-a (sic!) przeglądarkę Chrome lub oferował alternatywną, jak to było swego czasu z Microsoftem i Internet Explorerem. No absurd, prawda? Zwłaszcza, że system Chrome OS to tak naprawdę porządnie rozbudowana przeglądarka Chrome!
Sądzę, że widać, jak na dłoni intencje Google. I nie są one złe w przypadku oferowania Androida.
Mam nadzieję, że unijni dygnitarze się opamiętają z tymi karami i jednak spojrzą na Google bardziej pro-przedsiębiorczo. Niemniej – warto podkreślić – że argumenty unijne też nie biorą się znikąd. A w tej sytuacji zaczyna wisieć w powietrzu kompromis. Tylko, co on będzie oznaczał?