Federalna Komisja Handlu (Federal Trade Commission, FTC) w końcu opublikowała 160-stronicowy raport ze śledztwa sprzed kilku lat, w sprawie Google. W skrócie, chodziło o sprawdzenie, czy gigant z Mountain View ucieka się do niecnych sztuczek, by “klikalność” właśnie w jego usługi była większa. Okazuje się, że jak najbardziej.
Pracownicy FTC uzyskali dowody, wg których Google stosuje stronniczy algorytm, umieszczający jego wyniki na wyższej pozycji w stosunku do konkurencji, nawet jeśli nie są one tak pomocne. Przykładowo, podczas testów Google Flights znajdowało się na lepszym miejscu, mimo że nie oferuje tak wielu opcji jak inne agregatory lotów czy strony poświęcone podróżowaniu, jak choćby Trip Advisor.
Sprawdziłem z ciekawości jak wygląda sytuacja na chwilę obecną. I muszę przyznać, że Google, przynajmniej częściowo, spełnił obietnice, by ów algorytm zmienić. Na polskich stronach, po frazach “wyszukiwanie podróży” czy “agregator biur podróży”, prędko nie znajdziemy wyników z usługami Google. Inaczej trochę jest, gdy zwroty zamienimy na jezyk angielski. I tak po wpisaniu “travel search”, na pierwszym miejscu (nie licząc reklamy) jest wcześniej wspomniany Google Flights, natomiast gdy zmienimy słowo “travel” na “trip”, już głównym wynikiem okazuje się Trip Advisor. Tylko, że i tak to niewiele zmienia.
Była pracowniczka Google, obecnie CEO Yahoo, Marissa Mayer stwierdziła, że kompania nigdy nie ustawiała swoich własnych stron na podstawie ilości kliknięć, bo w tym wypadku – zaginęłyby one w zalewie innych, nierzadko lepszych, usług. To jest jedna strona medalu i w jakimś stopniu – dla mnie zrozumiała. Udostępniamy Wam wyszukiwarkę, więc chcemy również promować swoje treści. To, co jednak zakrawa na zwykły monopol, to fakt, że przy okazji cierpią na tym inne firmy, do których dotrzeć jest trudniej.
Kent Walker, piastujący stanowisko (użyję oryginalnej nazwy) Google General Counsel, wystosował oświadczenie, którego fragment pozwolę sobie przetłumaczyć:
Po wyczerpującej 19-miesięcznej recenzji, zawierającej 9 milionów stron dokumentów oraz wielogodzinnych zeznaniach, pracownicy FTC oraz cała piątka komisarzy (najwyższy urząd w FTC, wybierany na 7 lat przez prezydenta i zatwierdzany przez senat) zgodziło się, że nie było potrzeby sprawdzania w jaki sposób pozycjonujemy oraz wyświetlamy wyniki.
Zaraz. Chwila. Moment. Serio? Nagle wyszło na jaw (i to przez przypadek, bowiem Wall Street Journal “niechcący” uzyskał ten raport), że stosujecie monopolistyczne praktyki, zmniejszając pozycję innych firm w stosunku do własnych usług i teraz całą sprawę chcecie zmieść pod dywan? Oj, tak się nie robi. To tak, jakby nawarzyć kwaśnego piwa i zmusić innych, by je wypili, samemu delektując się chateau de bordeaux.
Tylko, że po pierwsze – czy kogoś to naprawdę szokuje? Google jest potentatem wyszukiwarkowym, a ponadto inwestuje w tyle różnych projektów, że mało kto, jeśli w ogóle ktokolwiek może im zagrozić. Nie pasuje Ci? Spoko, usuniemy Twoją stronę z wyników, a nasze roboty z Boston Dynamics już znają Twoją lokalizację. Żeby była jasność – nie popieram takiego zachowania, ale też nie czuję najmniejszego zdziwienia. Uświadamia mnie to jednak w przekonaniu, że czekają nas rządy korporacji, a pytanie nie brzmi “czy”, tylko “kiedy”. Po drugie – mleko może i się rozlało, ale zdecydowanie po czasie. Google już dostał, co chciał – stary algorytm zdążył zwiększyć ruch na jego stronach.
Źródło, foto: engadget, charliewhite