Dzisiejszy ruch ze strony Google, który postanowił oddać amerykańskim użytkownikom (na początek im) dostęp do swojej usługi streamującej muzykę za darmo w ofercie radiowej – jest jasno wymierzonym policzkiem dla Apple, który za kilka dni rusza ze swoim rozwiązaniem Apple Music. I wiecie co? Pomyślałem właśnie, że śmiesznie to wszystko się układa. Może nawet myślę teraz kulturowo uproszczonymi schematami, ale wygląda to tak, jakby wybłyszczone jabłuszko rzuciło się na rozszarpanie zaprawionych w skandynawskich mrozach Szwedów, a zupełnie przeoczyło jednego z największych graczy na swoim rynku, który próbuje nadgryźć je z drugiej strony.
[showads ad=rek3]
Ruch ze strony Google podoba mi się nie dlatego, abym miał coś przeciwko firmie założonej przez Steve’a Jobsa. Ale krążące od tygodni wieści o tym, że Apple chce przede wszystkim uderzyć w Spotify zupełnie przyćmiły mi szerszy ogląd na sprawę. Przecież na rynku jest też WiMP, Deezer, Milk od Samsunga, Rdio etc., i wcale nie jest tak, że świat dzieli się na dominującego w branży streamingu Spotify i gigantycznego, szastającego gotówką Apple.
Więcej – nawet jeśli artyści polubią się z Apple bardziej niż ze Spotify, Deezerem czy WiMP-em, to i tak nie porzucą tych firm. Wiecie dlaczego? Bo prawdopodobnie będą z nich mieli sumarycznie większe zyski niż z jednego Apple, który w końcu przestanie miłosiernie rozdawać dolary, bo jego usługi mają je przynosić, nie inaczej.
Jakie jest moje stanowisko w tej sprawie? Otóż jestem z Deezerem. Google Music nie przekonało mnie do siebie na tyle w okresie próbnym, abym zapragnął zostać tam na dłużej. Deezer daje mi to, czego oczekuję. Może nie ma tam wszystkiego tego, co jest w Spotify i nawet kiedyś w geście rozpaczy spróbowałem przesiadki, ale trwało to kilkadziesiąt minut i wróciłem potulnie do Deezera. Jakoś bliżej mi do Francuzów niż Szwedów ;).
Jasne – dla każdego coś innego – ale prawda jest taka, że dla wielkich korporacji, które na fali streamingu wyrosły lub chcą urosnąć, to gigantyczna okazja do tego, aby wyznaczyć swoje miejsce w szeregu na długie lata. Nie oszukujmy się – czasy kompaktów zaczynają powoli przypominać to, co stało się z winylami – nie znikły, ale odeszły w cień, stając się dzisiaj kultowymi symbolami pięknej epoki, która już nie wróci. Kompakt może jednak zaliczyć los klasycznych kaset magnetofonowych, których – jeśli mogę się tak wyrazić – #gimbynieznajo.
Nowe standardy udostępniania muzyki tak naprawdę wymuszają na artystach słuchacze, którzy chcą mieć wszystko instant. Sam taki jestem – tu i teraz. Czytam w sieci o nowej płycie jakiegoś zespołu, nawet takiego, którego nie znam, ale podoba mi się recenzja w Wyborczej lub Rzepie i heja – otwieram Deezera i szukam, znajduję, słucham i – albo dodaję do ulubionych – albo i nie.
[showads ad=rek1]
Tak samo używam Shazam, który kilka lat temu kupiłem, aby kolekcjonować kawałki, które niekoniecznie chciałbym mieć z całą płytą, bo ta nie zawsze podchodzi mi tak bardzo, jak dany utwór, a usłyszałem akurat określony numer w radio i zapragnąłem mieć go w kieszeni. Morał więc z tego taki, że naprawdę wielcy i tak zarobią, bo miliony ich posłuchają w milionowych nakładach zarówno w WiMP-ie, Deezerze, Spotify, Google Music, Rdio, a także w końcu w Apple Music.
Kto z artystów umie liczyć wie doskonale, że oni wcale nie będą pokrzywdzeni, bo pieniądze i tak popłyną. I szczerze pisząc lepiej dla nich, żeby tych źródeł przychodu było więcej (choćby nawet małą łyżką wpływającego), ale stałego, aniżeli z kilku tylko miejsc, które czując się pewnie na rynku zaczną dyktować swoje warunki.
Bo jakie opcje ma dzisiaj artysta? Oczywiście – może olać streaming, ale do czego wróci? Do klasycznej dystrybucji płyt? Myślę, że lepiej przeprosić się ze Spotify i Deezerem niż czytać, jak jego/jej muzyka rozchodzi się, jak ciepłe bułeczki po pirackich serwisach, z których nie ma nawet złamanego grosza. Nawet Polskie Radio, w tym mój ulubiony Program Drugi jest w Internecie w kapitalnej cyfrowej formie i jest to dowodem wyłącznie na to, że można uprawiać wysoką kulturę, a przy okazji być bardzo, ale to bardzo na czasie.
[showads ad=rek2]
Na koniec mała dygresja. Pamiętam jeszcze sprzed kilku lat Mini Max pana Piotra Kaczkowskiego. Uwielbiałem słuchać, jak z sentymentem odpakowuje z folii (i szeleści nią) nowe krążki i puszcza je w eter. I robił tak dwa razy w tygodniu w Trójce. Dzisiaj w Poranku Dwójki słucham, jak kto inny, czyli Jerzy Kisielewski – szeleści gazetami w przeglądzie prasy i wiem, że to niemal ostatni ślad papieru w moim życiu. Czy tęsknię? Nie mam za czym, ale rozumiem bunt, który w tym szeleście się odzywa. Przyszło nowe i warto próbować się z tym przywitać – nie walczyć, bo takie prawo demokracji – decyduje większość. I ona już wybrała – cyfrowe, nie kompaktowe czy papierowe.