Myślałem, że najświeższa premiera tabletu od Acera z systemem Chrome OS na pokładzie, to pokaz dziwacznej, nie do końca przekalkulowanej, ale też zachowawczej logiki Google, który wiedząc, że jeden z jego największych mobilnych konkurentów – którego skutecznie zepchnął do narożnika w szkołach, jeśli idzie o sprzęt komputerowy – szykuje na dzisiaj prawdopodobnie coś naprawdę dużego, no i trzeba powiedzieć B, zanim w ogóle padło z ust Apple – A. No i proszę – Jabłko przygotowało zestaw rozwiązań dla edukacji, które są doskonałym przykładem tego, że firma ta zżarła właśnie swój ogonek i poza ogryzkiem – niczego więcej na ten moment nie jest w stanie nam, a właściwie naszym dzieciom – zaproponować. Toteż – proponuje nauczycielom, bo to oni są w stanie przeforsować rozwiązania Apple w szkołach. Sadownicy celują celnie. Tylko, kto przekona rodziców?
Po pierwsze śmiechłem, jak tylko zobaczyłem nowego iPada za 299 dol. dla uczniów i w cenie 329 dol. dla reszty świata. Tak sobie myślę – czy nie dało rady po prostu przecenić starszych modeli? No może nie dało z uwagi na obsługę rysika, który dla iPada A.D. 2018 też jest oczywiście dedykowany i oczywiście nie w komplecie, tylko osobno. I tu znowu – za 89dol. dla uczniów, a dla reszty świata za 99 dol. Deal, jak nic – prawda? Jak kogoś nie stać, może wybrać tańszą o połowę wersję od Logitecha, z którym przy okazji Jabłko ogłosiło partnerstwo na dostarczanie dedykowanych stylusów i klawiaturo-case’ów do nowego iPada.
Słowo honoru – nie chcę się pastwić nad Apple, ale notuję właśnie mój pierwszy rok w historii mojej świadomej i zaangażowanej przygody z technologiami, w którym jestem najdalej mentalnie od tej firmy. I tak daleko nie byłem jeszcze nigdy. Po prostu notch-owy, przereklamowany iPhone X to dla mnie spory zawód w branży mobilnej. Brak sensownego iPada z naprawdę fajnym rysikiem (chociaż niektórzy profesjonaliści – o czym przekonałem się w komentarzu pod TYM wpisem będą mieli inne zdanie), który byłby po prostu dokowany i cichszy w pracy to kolejny straszny zawód, który ciągnie się za Apple w najlepsze i jeszcze trochę pociągnie. Niestety. Do tego nowe MacBooki, z których uleciała cała chemia, z Touch Barem, wymyślonym przez Polaka, ale jednak bez Polaka, a teraz dedykowany edukacji iPad, który jest dokładnie takim samym iPadem, jak każdy inny, z dokładnie tym samym wyposażeniem i systemem operacyjnym. No, ale teraz dla edukacji!
Wyjątkowości w tym sprzęcie za grosz. Innowacyjności – może garść dla kogoś, kto z Apple nie miał wcześniej kontaktu. Natomiast najbardziej obezwładniała mnie na konferencji giganta z Cupertino atmosfera, jakby to tam wymyślono szkołę. Jakby do dzisiaj ludzkość siedziała nadal na drzewach, a dopiero Tim Kucharz z ekipą pokazali nieogarom, z którego źródła należy czerpać wodę egzystencjalnej, filozoficznej i twórczej mądrości. Już na dzień dobry usłyszeliśmy pogadankę, jak to przed czterdziestu laty, kiedy powstawało Apple myślano o tym, by stworzyć komputery dla wszystkich. Poruszające czarno-białe zdjęcie z archiwum przy legendarnej jednostce centralnej i rajd przez odgrzewane aplikacje-kotlety z portfolio Jabłka, które teraz zyskują nowego, edukacyjnego ducha…
Płakałem ze śmiechu przez pierwsze pół godziny. Przez kolejne z zażenowania zakrywałem oczy i uta. OK – oddajmy Apple słuszność – jest trochę nowości, apek typowo szkolnych, z których nauczyciele i uczniowie zrobią użytek przy kontrolowaniu prac domowych, poszukiwaniu inspiracji, dzieleniu się z pozostałymi koleżankami i kolegami efektami pracy. Najciekawiej w tym wszystkim wypada po prostu coraz lepsze Swift do kodowania i oczywiście zaprezentowane na samym końcu Everyone Can Create. Ale prawdę pisząc – to wszystko.
Poza tym raz padła nazwa Chromebooków – największego wroga w segmencie K-12 w USA. Jak na Apple, które czyni porównanie do kogokolwiek poza sobą samym – to i tak znaczący wyczyn i mocny jednak akcent po stronie sprzętu od Google. Zasadniczo jestem zawiedziony. Szczególnie, że jednak liczyłem na coś lepszego formatu. Z takim Apple do szkoły? Lepiej na wagary!