Podchodzę do tej informacji z rezerwą. Chińskie smartfony to produkty, które faktycznie można nabyć za 1/3 ceny klasycznego urządzenia od markowych producentów, a szczegóły specyfikacyjne dla wielu osób w tym kontekście nie mają wielkiego znaczenia. Jest to dobra ścieżka, pod warunkiem, że ma do zaoferowania innowacje, które napędzają rynek. Czy chińskie produkty można dopisać do tej kategorii? Może jakieś większe ambicje zdradza dziś tutaj Huawei, ale reszta? Teraz będzie okazja, aby się przekonać, bowiem CK Mediator zostaje oficjalnym polskim dystrybutorem kilku chińskich marek (o nich za chwilę).
Od dłuższego czasu zmagam się tutaj na blogu, jak i w kanałach społecznościowych, z dość trudnymi opiniami. Ja hołduję przekonaniu, że zajeżdżanie konkurencji jak najniższymi marżami nie wróży nic dobrego dla rynku. Wiele chińskich tworów technologicznych, to dzisiaj zupełnie inne firmy niż te, które powstawały w ubiegłym wieku na świecie. Wypracowano też całkowicie różny model sprzedaży. Producenci negocjują warunki z operatorami, powstają brandowane sklepy marek, a do tego giganci sprzętu posiadają silnie rozwiniętą sieć magazynowo-dystrybucyjną. Sama logistyka jest więc tutaj niezwykle kosztowna.
Chińskie firmy, takie jak Xiaomi nie mają z tym właściwie żadnego problemu. Funkcjonują przede wszystkim w Internecie, zapasy wyprzedają w szybkim tempie, więc nie posiadają specjalnie zalegających produktów na stanach, a dzięki temu redukują koszty związane z utrzymaniem i zatrudnieniem oraz dystrybucyjne do absolutnego minimum. Korzystają niejako z gotowców sprzętowo-funkcjonalnych dostępnych na rynku. Tylko, co to sprawia? Że tacy giganci, jak HTC, Sony, Samsung, Apple – którzy posiadają swoje nie tylko sieci sprzedaży, ale silnie rozwinięte działy marketingu oraz laboratoria badawcze – nagle stają się firmami, którym przy głodowych marżach konkurencji, przestanie wystarczać na finansowanie własnej działalności.
Żeby było jasne – też nie jestem za tym, aby smartfony, smartwatche i tablety kosztowały nieracjonalnie dużo. Ale sądzę, że kiedy mamy nasycony rynek, coraz silniejszą średnią półkę, a przy okazji rosnących chińskich dostawców, którzy oferują swoje rozwiązania za niemal bezcen, to okazuje się, że przestaje się opłacać rywalizować na innowacje, czyli na sprzętowe rozwiązania, które pchają świat do przodu, a zaczyna się wojna o resztę mięsa przy kości, czyli cenę. A ta nie pcha świata do przodu. Może co najwyżej pogrążyć w kłopotach takiego Samsunga, czy LG, przy czym – skandalicznie niska pozwoli wielu bytom wegetować.
Klientów teoretycznie nie powinno to w ogóle interesować. Bo oni/my i tak są/jesteśmy na końcu, a skoro interesuje ich/nas najniższa cena, to przecież mamy/mają w nosie, czy ktoś dostarczy taki, czy inny jakościowo produkt. Ale to nie jest słuszna logika. Bo jak zabraknie innowacji, to wszystkie te firmy zjedzą własne ogony. Przecież nic nie ma za darmo! Ktoś te podzespoły wytwarza, ktoś inny je składa, jeszcze ktoś inny pracuje nad oprogramowaniem dla nich, a później dostaje te produkty sklep, któremu MUSI się opłacać sprzedaż. A jak się utrzymać, kiedy 399 zł brutto to finalna cena za stalowego smartfona z 2GB RAM i 5-calowym ekranem IPS?
No właśnie – bo taki smartfon (od Bluboo), będzie dystrybuowany poprzez CK Madiatora – firmę z dwudziestoletnim doświadczeniem w branży IT, która do tej pory dostarczała komputery Asusa, Acera, HP, Lenovo czy Della. W kompetencje naszego polskiego dostawcy nie wątpię, ale martwi mnie ta chińska fala. Z jednej strony zawsze jej kibicowałem, bo wydawało mi się, że przełamuje stereotypy o drogim sprzęcie, a z drugiej, kiedy widzę tłuczone na jedno kopyto samsungowo-iPhone’owe wzornictwo, pomieszane z iOS-owym i androidowym interfejsem, to czuję już nie tylko niesmak, ale znużenie indolencją intelektualną twórców tych produktów, które właściwie nie mają niczego do zaoferowania.
Mediator ma więc dostarczać smartfony i produkty pokrewne takich producentów z Chin, jak: Bluboo, Doogee, HOMTOM, Ulefone, UMI czy Xiaomi. Poza może Ulefone i Xiaomi, czy cokolwiek mówią Ci pozostałe nazwy? Bo mi – pomimo, że od lat siedzę po uszy w branży mobilnej – zupełnie nic. Bogato jednak okraszam ten wpis zdjęciami, więc każdy(a) sam(a) może wyrobić sobie zdanie na temat kopiowania czyichś pomysłów i innowacji za 400zł brutto.