Ja najchętniej używam Feedly, ale przyznam że również korzystam z Google Currents oraz Flipboarda. Tak – to czytniki newsów. Dla niewtajemniczonych – to aplikacje do pobrania m.in. na urządzenia np. z Androidem czy iOS, pod które możecie podłączyć swoje ulubione zakładki. Od tej chwili zamiast w przeglądarce otwierać dziesiątki okien i sprawdzać strona po stronie, czy witryna, na której znajdują się lubiane przez Was treści nie została zaktualizowana o nowe, macie w jednym miejscu wszystkie serwisy.
Ogromną zaletą czytników newsów jest możliwość segregowania treści wg kategorii, a nawet dodawanie swoich. Korzysta z nich miliony użytkowników. Dlatego jak trzęsienie ziemi zabrzmiała decyzja Google by zamknąć swojego Readera. OK. – może nie był to najpowszechniejszy produkt, a gigant internetowy tłumaczył, że właśnie mała popularność tej aplikacji skazuje ją na śmierć, to jednak wszyscy szukając alternatywy przesiedli się gł. na Feedly, który zgarnął ogromną rzeszę porzuconych użytkowników.
Potencjał takich aplikacji doskonale czuje Facebook, który jak ujawnia Wall Street Journal, miał pracować od dłuższego czasu nad swoją wersją czytnika, ale trudno, by ten wniósł coś nowego do rozwiązań, które znamy od obecnych dostawców. W końcu czytnik, to czytnik. Pojawiła się jednak wzmianka, że mógłby chcieć przejąć Flipboarda, którego używa 50 mln ludzi. Cena może być więc zaporowa.
Ale oprócz Facebooka coś dla siebie chciałby ugryźć z tego tortu AOL (jeden z dostawców usług internetowych, znaczący wiele gł. w latach 90.), który uruchomił wczoraj swój czytnik. Niestety – co dość dziwne – brak aplikacji mobilnych. AOL broni się jednak, że wersja webowa ma przyjazny układ, który dobrze sprawdzi się na tablecie. Moim zdaniem – bez aplikacjimsię nie obejdzie.
Foto: aol reader