O Internecie Rzeczy w ostatnim czasie mówi i pisze się coraz więcej. Często również w kontekście polskich firm, takich jak chociażby Oort, który zajmuje się rozwiązaniami typu Smart Home. Dziś wszystko już próbuje być inteligentne: żarówki, ekspres do kawy, samochody, tylko ludzie jakby mniej, spychając wszystko na możliwości technologii, ale to temat na zupełnie inny czas.
Google na tegorocznym I/O zaprezentował swój pomysł na system operacyjny, zarządzający inteligentnym domem, o nazwie Brillo. Wygląda na to, że jest mu mało i swoim zasięgiem chce objąć znacznie większy obszar, niż tylko domowe pielesze, za sprawą beaconów Eddystone, których nazwa odnosi się do latarni morskiej położonej właśnie na grupie skał Eddystone Rocks. W związku z tym, od firmy Oort otrzymaliśmy informację prasową i przyznam szczerze, sam nie wiem, co o tym myśleć.
Z jednej strony – rozumiem tę ideę i są sytuacje, w których zostało to dobrze zrealizowane jak np. w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, gdzie rozłożone są owe “latarnie”. Poprzez sparowanie z naszym smartfonem lub tabletem, za pomocą interfejsu Bluetooth, otrzymujemy dodatkowe informacje o eksponatach. Ale oprócz tego, beacony mogą posłużyć również marketingowcom poprzez przesyłanie bardziej spersonalizowanych reklam. Pozwolę sobie posłużyć się fragmentem wspomnianej informacji prasowej:
[showads ad=rek3]
(…) Eksperci kreślą wizje galerii handlowych i ulic miast wypełnionych beaconami (czyli malutkimi nadajnikami Bluetooth), za pomocą których marketingowcy będą mogli reklamować swoje produkty, wysyłając informacje bezpośrednio na wszystkie telefony wyposażone w Android. To wspaniała rzecz i ogromna szansa, bo 8 na 10 smartfonów na świecie korzysta właśnie z tego systemu operacyjnego. (…) Co to oznacza w praktyce? Że każda żarówka, gniazdko, termostat czy breloczek korzystający z tej metody komunikacji będzie mogło nie tylko lokalizować ludzi, zbierać informacje o temperaturze, wilgotności czy dźwięku, ale też wysyłać wiadomości z linkiem do dowolnej strony internetowej do KAŻDEGO użytkownika telefonu z Androidem, który znajdzie się obok. Po drugie Google zyska niewyobrażalną liczbę źródeł pozyskiwania danych o swoich użytkownikach. Każdy człowiek przemieszczający się ze swoim smartfonem, mijając beacony lub urządzenia wspierające Eddystone będzie dostarczał cenną, aktualną informację o swoim położeniu i wielu innych czynnikach z najbliższego otoczenia. Po trzecie – mając taką wiedzę zgromadzoną i dostarczoną przez Google – marketingowcy będą mogli poznać swoich klientów w stopniu, w jakim nigdy wcześniej nie byli w stanie. W efekcie będą mogli nie tylko wysyłać im wiadomości, ale przede wszystkim robiąc to, będą uwzględniać kontekst.
Celowo wrzuciłem tutaj ten obszerny fragmenty, bo Drogi Czytelniku, jak Ci się podoba wiadomość, że od teraz na KAŻDYM kroku będziesz nieustannie inwigilowany przez Google, który teraz nie tylko zyska informacje o Twoich preferencjach, historii wyszukiwania itp., ale również pozna Twoje położenie i dostosuje reklamy do Twoich upodobań? I nawet czajnik, termostat czy gniazdko, będzie Ci subtelnie podsyłał propozycje nowych produktów?
[showads ad=rek2]
Subtelnie, bo spam zabiłby firmę i wzbudziłby naszą niechęć. Spersonalizowane reklamy są o wiele gorsze, ponieważ lepiej trafiają w nasze czułe punkty. I nie jest to nowość: kiedy szukałem informacji o dronach, później na Facebooku kuszono mnie ich reklamami, a bannery w różnych serwisach ciągle nęcą mnie różnymi headsetami VR.
Nie chcę być hipokrytą – zdaję sobie sprawę, że i tak informacje o mnie zbierane są nieustannie. Przecież ten wpis powstaje na dysku Google, w przeglądarce Chrome, a po pracy pewnie zerknę co nowego na Facebooku. Chociaż akurat tam ograniczam się do absolutnego minimum, ale i tak ciężko mi stwierdzić, ile o mnie wie imperium Zuckerberga.
Nie chcę kończyć tego tekstu pesymistyczną, żeby nie napisać – apokaliptyczną wizją, więc spróbuję spojrzeć na całość z drugiej strony. Wyobraź sobie sytuację, że jesteś w mieście i chcesz zjeść coś dobrego, ale nie lubisz wchodzić do restauracji, tylko po to, żeby zaraz stamtąd wyjść, bo nic Cię nie interesuje. Jedna informacja przez Bluetooth i bez zbędnego kluczenia znajdziesz kuchnię trafiającą w Twoje gusta.
Ponadto, chętnie włożyłbym krzyczące billboardy, plakaty i całą masę innego tałatajstwa oszpecającego miasto do swojej kieszeni. Byłbym w stanie się poświęcić, jeśli marketingowcy przestaliby marnować papier na bzdury i wysyłali wszystko drogą elektroniczną. I lepsze to dla ekologii, i w kwestii wizualnej. Tylko, że tak się chyba nie stanie, bo przecież Bluetooth można wyłączyć, a wtedy gdzie skierujecie swoje reklamy? Przykro mi, ale w tym wypadku, wolę włączyć głupią żarówkę, zrobić sobie herbatę z głupiego czajnika i poczytać mądrą książkę.
Źródło, foto: informacja prasowa, arstechnica