Czasami musi Ci spaść na głowę jabłko (jak było w przypadku Newtona), by wymyślić teorię naukową opisująca rzeczywistość (w tym przypadku grawitację), a czasami musisz wsiąść do samolotu i przelecieć blisko 2,5 tys. km w jedną stronę, aby zrozumieć, że nie ma się co ze sobą siłować, bo smartfon, którego kupisz w następnej kolejności, i który to będzie Twoim głównym urządzeniem, wyszedł z tej samej kuźni, z której brały się wszystkie poprzednie modele, chociaż ten jest pierwszy z nowej rodziny…
…i nie, nie będzie to nowa Sony Xperia XZ Premium, ani też LG G6, czy nawet którykolwiek z Huawei, ani też żaden z ostatnich Honorów. Pomimo, że to ciężki wybór, to padł ostatecznie na Google Pixela. Celować mam zamiar w większy model, ale nie ukrywam, że jak będę musiał poczekać, to chętnie wstrzymam się z zakupami, aż pojawi się Pixel 2. Skąd taka decyzja, chociaż wielokrotnie pisałem, że nie stać mnie na nowe smartfony Google?
Nic się w tym aspekcie nie zmieniło. Ale śledzę już teraz na poważnie ceny tych urządzeń, więc liczę na odrobinę szczęścia. Nie upieram się, bo nie muszę mieć nowiutkiego modelu, ani tym bardziej wygłaskanego. Jak będzie miał jedną, czy dwie drobne skazy – jestem w stanie go przyjąć. I tak – jestem w stu procentach zdecydowany. Nie wiem, co by się musiało stać, abym odwiódł się od tej decyzji. Zaskakujące, prawda?
Ano prawda! Bo pomimo, że Google nie miał swojego oficjalnego stoiska ze sprzętem, to na zewnątrz, pomiędzy halami – jak co roku – ustawił swoją wioskę Androida. I tam mogłem dokładnie obejrzeć Pixele, bowiem Amerykanie prezentowali możliwości swojego Asystenta m.in. na tych smartfonach. Korzystając z okazji zagaiłem jednego chłopaka z obsługi, czy mógłby mi udostępnić na kilka chwil bez smyczy swój sampel pokazowy, dzięki czemu mogłem nowe dziecko Google bez krępacji obfotografować i potrzymać w dłoni.
I wszystko zaczęło się właśnie w tym momencie. Chwyciłem Pixela, odblokowałem ekran i już wiedziałem, że to jest to, czego szukam – bo czuję się z nim, jak w domu. Po prostu. Pełen spokój – constans! Zero wątpliwości. Poczułem nawet coś na kształt absurdu moich dylematów na temat przejścia z Nexusa 6P na coś innego, bo jak w ogóle mogłem brać pod uwagę alternatywne rozwiązanie niż Pixela?
Na żywo okazało się też, że ten smartfon wcale nie jest taki brzydki! Więcej – nawet to szkło na części plecków źle nie wygląda. A do tego gabaryty Pixela XL (bo to z nim przede wszystkim miałem do czynienia), idealnie wpisują się w moje potrzeby. Smartfon ten okazał się perfekcyjnie dopasowany do mojej dłoni. I najlepsze wrażenie zrobił na mnie w kolorze srebrnym z białym frontem! Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, abym od razu wiedział, że jeśli już to tylko w tym wariancie chcę mieć smartfona! Niestety nie było opcji really blue, więc możliwe, że tutaj jeszcze dokonam jakiejś korekty w swoich planach, ale na ten moment są one jednoznaczne – Google Pixel XL, jasny wariant – to mój wybór!
OK, ale dość deklaracji. Gdyby przejść do konkretów, to okazuje się, że porywam się z motyką na słońce! Szybki rzut oka na aukcje i ląduję na twardej glebie… 3600zł – to najniższa cena za Pixela XL… Aukcji jest coraz więcej, co cieszy, no ale sumy są jeszcze zaporowe… Lepiej jest na brytyjskim Amazonie, bo mój model mógłbym mieć w jednym sklepie nawet za nieco ponad 2300zł, ale nie ma wysyłki do Polski i podejrzane to dla mnie źródło.
Na szczęście nie muszę już decydować, na jaki sprzęt się zebrać. Teraz kwestia upolowania okazji. Mam więc sporo do przewalczenia, bo jednak aż takiej kwoty za smartfona zapłacić bym nie chciał. Dylemat finansowy pozostał. Ale po kilku dniach od powrotu do Polski nic się we mnie nie zmieniło i Pixel wciąż jest numerem jeden. I cieszy mnie to bardzo! :D