Ciekawy był wczorajszy keynote otwierający Google I/O 2015. Bez efekciarstwa, rozmachu, fajerwerków. Właściwie chciałoby się napisać, że nieco przydługawo, bez wielkich emocji, ale jednak z kilkoma solidnymi akcentami. Tak – uważam, że Google nie potrzebował tym razem tego całego teatru, aby zaprezentować to, co będzie nas rozpalać w jego portfolio przez najbliższe miesiące. I dzięki Bogu – jest wreszcie czas na dopieszczenie tego wszystkiego!
Podejrzewam, że Wasze smartfony i tablety – podobnie, jak moje – niemal codziennie informują o nowych aktualizacjach. Wciąż pojawiają się świeże aplikacje, gry, serwisy, rozwiązania sieciowe, które zachęcają nas do sprawdzania ich i korzystania z nich. Jako szef bloga technologicznego przeżywam codzienne oblężenie skrzynki mailowej, na którą trafiają propozycje od startupów, aby się im przyjrzeć, od developerów, którzy piszą gry, aplikacje i proszę o testy, a do tego zalewa mnie szereg newsów z centrów prasowych z całego świata.
Właściwie nie ma kiedy testować, sprawdzać i używać tego wszystkiego. Założę się, że każdy z Was ma pakiet swoich aplikacji, do których wraca najczęściej. Podobnie mam i ja. Sięgam po nowe rzeczy od czasu do czasu lub z zawodowej konieczności. Bo żeby poznać daną apkę, to trzeba jej poświęcić więcej niż minimum. Koniecznie trzeba z nią przeżyć wzloty i upadki, aby widzieć, czy chce się z nią dalej pracować, czy też nie.
Piszę o tym, bo wczorajsza konferencja Google skupiła się dosłownie na kilku kluczowych rzeczach. Po pierwsze na najnowszym Androidzie M, który nie zatrząsł światem nowych technologii. Z wszystkich nowości, które najbardziej mi się w nim podobają, to przede wszystkim możliwość samodzielnego przyznawania aplikacjom uprawnień, do czego mają mieć dostęp w moim smartfonie lub tablecie, a także wsparcie dla obsługi portów USB typu C i oczywiście Now on Tap.
Android Pay? Super, ale chciałbym żeby to działało w Polsce. Inaczej nawet się nie podniecam. Ma to Samsung, ma to Apple, Google musiał jakoś przebudować swój Wallet. Obsługa czytnika linii papilarnych? Eee… jak dla mnie zawracanie głowy. Pewnie wielu z Was ma to szczęście i może swoje smartfony odblokowywać palcem lub autoryzować w ten sposób zakupy. U mnie się to nie udaje na żadnym sprzęcie, zatem mam dystans.
Android M to raczej Lollipop z kilkoma dodatkami, które mogłyby po prostu trafić do niego w postaci jednej, większej aktualizacji. Czy to źle? Ależ skąd! Patrząc na fragmentację systemu Google, widząc jak system ten zachowuje się na wszystkich możliwych urządzeniach, które przeszły przez moje ręce, wcale nie oczekuję najnowszej wersji Zielonego Robota. Niech poprawią to, co najistotniejsze w Lizaku. Dobrego nosa miał w tym względzie Bartek Dul, który napisał na Twitterze, że jego zdaniem Android M to taki Jelly Bean, który przyszedł połatać wszystkie dziury przełomowego Ice Cream Sandwich. Lollipop też wywrócił wszystko do góry nogami, ale potrzebuje ulepszeń i wersja M je wnosi.
Nowe Zdjęcia od Google (Photos) to zgrabna apka. Sam korzystałem dość obficie z poprzedniej wersji, więc obecna również przypada mi do gustu. Podoba mi się system zarządzania moimi fotkami, klejenie z nich filmików też jest spoko – chociaż nie zawsze – i najważniejsze są dla mnie narzędzia do szybkiej edycji, zanim coś poleci na Instagram. Ale wszystko to już od Google widziałem. Niemniej imponuje nieograniczona przestrzeń na zdjęcia w ramach konta, które u giganta wyszukiwania posiadam.
Prawdziwym milowym krokiem jest Brillo. Inteligentne domy to już jest rynek, a całość funkcjonująca w coraz mocniej stawiającym kroki Internet of Things, to genialna realizacja marzenia o interaktywnym lokum, które działa wg naszych wskazań i wspomaga nasze życie. Google idzie dalej, a mając zaplecze, system, Chmurę i narzędzia – jest w stanie zostać liderem. Trochę niepokoi, że będzie wówczas wszędzie, ale z drugiej strony, kto nie marzy o w pełni zautomatyzowanym domu?
Google Now on Tap, to kolejne rozwiązanie, które wyłącznie dopracowuje już dziś świetnie działającą asystentkę. Nowy Cardboard? Przecież to jawne wychodzenie konkurencji naprzeciw. Google więc nie tworzy ficzerów na siłę, które mają wstrząsnąć sceną. Na to musi się dzisiaj silić Microsoft, ale nie gigant wyszukiwania, który właściwie wszystko już ma. Teraz może skupić się na dopracowywaniu.
Bo chyba najważniejszy morał z tej całej konferencji płynie dla mnie taki – że te wszystkie nowości już przestają być dla nas nowościami. Cykl życia produktu mobilnego to ledwie kilka miesięcy, a później wchodzi jego następca. Wolę rzadsze – ale milowe kroki – aniżeli częste i spontaniczne wielkie rzeczy, po których w mojej świadomości zostaje tylko puch, przykryty jeszcze bardziej wystrzałową propozycją od konkurentów.
Dobry krok Google!