Chodzę od kilku- kilkunastu godzin i zastanawiam się, jak skomentować to, co się właśnie wydarzyło z przejęciem Pebble przez Fitbita? Do tej pory jakoś mnie nie ruszały aferki i shitstormy wokół Kickstartera czy innych podobnych mu serwisów, które nakręcały wielki hype na jakieś produkty, a potem okazywało się, że to nic nie warte wydmuszki, które do tego pozwoliły urosnąć kilku zapaleńcom, którzy ostatecznie na wszystkich się wypięli. Na niechlubne polskie akcenty w tym temacie – spuszczę miłosiernie zasłonę milczenia…
Nie ruszało mnie to, bo sądziłem, że wszystkie te akcje są albo mocno naciągane, albo że należy wkalkulować w nie obsuwy wynikające z charakteru projektów, czy nawet realny wzrost kosztów wynikający chociażby z sytuacji gospodarczej czy zawirowań walutowych. Ale teraz – kiedy wydawałoby się, że solidnie ukonstytuowany startup, mający już jakąś historię, żyjący wyłącznie dzięki crowdfundingowi – poczułem, że czara goryczy się przelała. Że nie mogę dłużej patrzeć na to wszystko z założonymi rękoma i miną przygłupa, który udaje, że to przecież startupik, więc mogło się komuś śliznąć.
Kurdę! No ludzie, przecież to szmaciarstwo i świństwo do kwadratu! Tak, mam na myśli takie wystawienie tych wszystkich, którzy władowali pieniądze nie tylko w dotychczasowe produkty, ale i te, które Pebble zapowiadał! Rozumiem, że Fitbit ma w nosie te wyglądające, jak z jarmarku smartwatche, do którym sam nigdy nie poczułem mięty, i chodzi mu wyłącznie o zasoby aplikacyjne Pebble. Ale, żeby zerwać warunki gwarancyjne na już sprzedawane zegarki, a ze zwrotem pieniędzy czekać cztery miesiące? Czy kogoś tam do jasnej ciasnej pogięło?!
Tak naprawdę moje oburzenie bierze się z tego, że Kickstarter, jak i Indiegogo i inne tego typu serwisy, dostarczają realnych dowodów na to, że nawet najbardziej irracjonalne koncepty są w stanie chwycić rynek. I pokazują zarazem, że Ci, którzy są gotowi płacić za nie nawet po kilkaset dolarów, kopani są po czterech literach, wodzeni za nos i ostatecznie w dużej mierze wystawiani do wiatru.
Niech wystarczy jeden przykład. Samsung z Galaxy Note 7. Smartfon wybucha, eksploduje, pali się, niesie śmierć i zagładę, jest zwiastunem Apokalipsy, zapewne jeden z Czterech Jeźdźców będzie raził nim ludzkość!. Przy okazji podnosi się zbulwersowane larum tzw. opinii publicznej. Nic tylko zaorać Samsunga, a najlepiej zaminować wybuchowymi Galaxy Note’ami 7. Firma traci miliardy dolarów, traci wizerunkowo, zaczyna wzbudzać nieufność i musi mierzyć się z niewybrednym hejtem. I to w okolicznościach, kiedy podjęła działania niemal natychmiast od wykrycia afery, żeby tylko minimalizować ryzyko i straty.
Samsunga jednak ciężko zatopić. Naprawdę ciężko. Bo ten producent nie jest zbieraniną oszołomów, która wystawiła plastikowego potworka na jakiejś stronce w Internecie, a kiedy skończyły się jej pomysły na dalszy rozwój (chociaż fani z Kickstartera wciąż pozwalali jej egzystować), to postanowiła sprzedać nie ten odpustowy gadżet, ale de facto to wszystko, co całą platformę Pebble pchało do przodu. Oczywiście – to nie zginie. Fitbit zrobi z tego użytek. Ale czy to ładnie tak postępować wobec ludzi, którzy nam zaufali. Zaufali i powierzyli pieniądze?
Prawda jest taka, że te garstki wspierających, tak naprawdę napędzają lwią część świata, która funkcjonuje szeroko poza nawiasem. Można rok w rok ogłaszać, że oto nadszedł rok Linuksa i śmiać się z tego do rozpuku, ale za chwilę minie dekada odkąd jest iOS oraz Android, czyli mobilne systemy operacyjne napędzające miliardy telefonów, które każdy z nas nosi w swoich kieszeniach! I nie, nie czekaj na rok Linuksa, bo jesteś świadkiem całego dziesięciolecia tego systemu, bo te wspomniane wyżej platformy na Linuksie bazują!
Do niedawna nikogo tak naprawdę nie interesowało, czy samochody elektryczne w ogóle wyjadą na ulice. Temat traktowano rozrywkowo, dywagowano nad wielką zmową wszechmocnych petroli etc. Ale swoim uporem, Elon Musk tchnął takiego kopa w branżę, że teraz każdy ma pomysł na autonomiczne i elektryczne auta, w tym nawet wyrosły na iPhone’ach Apple rzuca się na rynek motoryzacyjny, a zamówień na Teslę jest tak dużo, że trzeba za obecnymi modelami czekać miesiącami i latami!
Sytuacja z Pebble przypomina mi mocno polskie kupowanie dziury w ziemi od dewelopera. Panie, tutaj San Francisco będzie! Więc bierzesz kredyt na 30 lat, powierzasz typowi kilkaset tysięcy złotych, żeby miał z czego sfinansować budowę, a jak coś pójdzie nie tak, to zostajesz w najlepszym razie z niedokończonym mieszkaniem i na raty łatasz tyle, ile możesz. Ze śmieciowym smartwatchem jest łatwiej, ale na wielką skalę takie zachowania potrafią boleć już nie jednostki, ale całe społeczności!
Jaki z tego płynie wniosek? Że oszołomstwa z Kickstartera nie wyrugujesz. Nie zabronisz mu także sprzedaży interesu, który sfinansowała spora grupa prawdziwych i oddanych fanów. Na szczęście ci ludzie pokazują, że oczekują prawdziwych innowacji, że nie zawsze muszą to być zmiany rewolucyjne, ale z odpowiednią dozą anarchizmu, który dodaje im pierwiastka atrakcyjności niespotykanego nigdzie więcej. A potem wszyscy z uporem krytykują technologiczne molochy za brak efektu WOW w ich kolejnych premierach! Dopóki będą takie dziadowskie zachowania, jakie reprezentuje sobą Pebble, dopóty nic się nie zmieni, a na wielki boom w branży poczekasz, aż urodzi się drugi Jobs…
Aczkolwiek finalnie – może Ci tego życia nie starczyć. Więc who cares? :/