Chodzi za mną Google Contributor… Gigant poinformował wczoraj, że możemy mieć wpływ na to, czy widzimy reklamy na naszych ulubionych stronach internetowych. Pomysł świetny, bo tani i praktyczny, ale ja mam tyleż wątpliwości, co entuzjazmu w sobie.
W ramach Google Contributor będziemy mogli umieścić symboliczną opłatę na rzecz twórców treści, którzy zgłoszą się do programu. Będzie ona rzeczywiście symboliczna – wyniesie bowiem od 1 dol. do 3 dol. miesięcznie. W przeliczeniu na złotówki to suma od ok. 3 zł do ok. maks. 9-10 zł. Niedużo prawda? Po aktywacji strony, na której normalnie zobaczylibyśmy reklamy, pokażą się puste/rozpikselizowane miejsca z informacją, że tutaj byłaby reklama – ewentualnie pojawi się tekst z podziękowaniem za uiszczenie opłaty. Dzięki temu będziemy widzieć, w których miejscach byłyby widoczne banery. Z pewnością ma to nam pokazać korzyści wynikające z takiej opłaty.
Cóż, pewnie wiele osób powie, że po co im takie rozwiązanie, skoro mogą mieć darmowego Adblocka, który bez jakichkolwiek kosztów usunie nie tylko reklamy na wybranych przez siebie strona, ale wręcz wszystkie, pokazując layout każdej strony w taki sposób, aby nie był widoczny nawet najmniejszy baner. Myślę, że ta konkurencja jest dość silnym motywatorem do nieużywania Contributora. Ale nawet jeśli odrzucić Adblocka, to przecież są inne firmy proponujące reklamy na stronach internetowych wyświetlane tak samo, jak te przez Google z programu Adsense i te niestety widoczne już będą. Ale… no właśnie, jest jedno zasadnicze ale. Możliwe, że to taki pomysł, który się obroni dzięki nam wszystkim.
Jeśli blog 90sekund.pl zgłosi się do Google Contributor, a Wy będziecie chcieli przeglądać moją stronę bez reklam (które myślę, że nie są póki co zbyt inwazyjne), to dokonując raz w miesiącu swojej opłaty będziecie mieli pewność, że żaden niechciany bałagan nie będzie Was atakował w czasie lektury naszych tekstów. Ja jako twórca otrzymam zapłatę, a Wy swoją treść w niczym niezakłócony sposób. Poza tym współpracując z Google raczej będę trzymał się reguł i nie będę korzystał z innych systemów reklamowych podobnego typu, co Adsense.
Póki co program jest pilotażowy i można się do niego zapisać, ale to Google zdecyduje, czy wysłać nam zaproszenie. Kliknąłem już gdzie trzeba, zatem czekam na stosownego maila, chętnie bowiem przyjrzę się tej koncepcji z bliska. Bo przecież propozycja Google jest też dość dobrym kompromisem. Z drugiej strony jest to kolejny pośrednik pomiędzy reklamodawcą, płacącym i twórcą, który coś tam z tego dostanie, ale skoro opłata symboliczna, to i wpływy – jeśli nie jest się dużą rybą – będą mniejsze.
Google promuje usługę hasłem: Support the people who make the web, czyli zachęca nas to wspierania ludzi tworzących Internet, de facto serwisy informacyjne, blogi i inne miejsca. Cwany pomysł, ale trudno się do niego o coś przyczepić. No i Google to Google – jest największy w branży. Trudno nie grać z nim w jednej drużynie, nawet jeśli się specjalnie tego nie chce.