Jak tak dalej pójdzie, to Chromebooki zostaną zapamiętane jako sprzęt, który zrewolucjonizował amerykańską edukację. Baty otrzymuje już Microsoft, gorzej idzie Apple z Mackami, a teraz w defensywie są nawet iPady! I to wszystko właśnie w amerykańskich szkołach, które masowo przesiadają się na Chromebooki!
Szczerze – dla mnie to zupełnie niewiarygodne, jak szkolna ławka okazała się gotowa do przyjęcia komputerów z Chrome OS. A przecież to się wydaje takie proste! Przecież instytucje państwowe, borykające się z ciągłymi problemami budżetowymi nie są w stanie należycie finansować najlepszej edukacji naszych dzieci. Nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że nie mają z czego. Więc jeśli szkołą zarządza obrotna dyrektorka lub dyrektor, to jeszcze jest szansa na progres. Ale inaczej?
Dobrze skalę problemu pokazują chociażby nasze, polskie, małe miejscowości, które dzięki unijnym zastrzykom z gotówką są stanie rozwijać się informatycznie. Tak, to wielki plus, ale i zobowiązanie. W związku z tym, jak wielkie oszczędności muszą przynosić Chromebooki, skoro opłaca się je nie tylko kupować – bo są tanie – ale również – jak duży potencjał naukowy drzemie w tych urządzeniach?
The Guardian za Financial Times powołuje się na raport firmy badawczej IDC, wg szacunków której w 3Q14 wysłano do szkół 702 tys. iPadów, a Chromebooków 715,5 tys. szt! Przeskok nie jest więc wielki, ale symbolicznie dużo znaczy już nawet tak bliska obecność przy rewelacyjnym i kultowym tablecie.
Ale trudno, aby taka pozycja Chromebooków nie była uzasadniona. One cieszą się popularnością, bo jednak pozwalają na pracę. Tablet dzisiaj jest nie tylko urządzeniem do konsumpcji multimediów, ale ze swojego przykładu wiem, że ilekroć podchodzę do zwykłego blogowania z poziomu iPada, to kończy się to zawsze tak samo – serią przekleństw i przesiadką na cokolwiek, co nie jest dachówką ;) Oczywiście w wyjątkowych sytuacjach sprawdza się idealnie, ale do pełnego komfortu jeszcze sporo mu brakuje. I nie myślę tutaj o pisaniu, bo opanowałem już niemal bezwzrokową sztukę wprowadzania treści na wyświetlaczu tabletu.
A Google daje przecież i darmową alternatywę dla Office’a (chociaż ten argument łatwo dziś obalić – w końcu Microsoft też w tym kierunku wykonał w ostatnim czasie wiele fajnych posunięć), a do tego nie licencjonuje systemu, który na okrągło dostaje darmowe aktualizacje.
Dobrze się dzieje w świecie Chromebooków i to mnie cieszy najbardziej :) I dobrze, że amerykańskie szkoły mają odwagę przecierać szlak. Kiedy te komputery trafią na nasze podwórko, będziemy mieli zdecydowanie łatwiej. I o to przecież również chodzi!
Źródło: the guardian