A czasu jest naprawdę mało. I sądzę, że okres przedświąteczny mocno go zweryfikuje. Ewentualnie ostatnim przebłyskiem jakiegoś taniego, okazyjnego zakupu okaże się styczniowe wietrzenie magazynów elektromarketów, które pozwala nakręcić koniunkturę po bogatej w wydatki końcówce roku. Ale problem jest znacznie poważniejszy. Już teraz żegnam się z niektórymi planami zakupowymi.
[showads ad=rek3]
Wszystkiemu winny jest drożejący dolar, który jest główną waluta obrotową w handlu z Chinami, a to stamtąd przyjeżdża do nas lwia część elektroniki (jeśli nie cała). Wczoraj, po godzinie 17:00., amerykańska waluta przebiła po raz pierwszy od jedenastu lat sufit 4 złotych. Tak drogo nie było już naprawdę dawno, chociaż chiński kryzys umacniał dolara systematycznie od kilku miesięcy. W tym kontekście nie opłaca się zupełnie branie kredytów w tej walucie, ani odkładanie większych zakupów związanych z elektroniką.
Przesadzam? Nie sądzę. Spore sukcesy sprzedażowe święcą takie marki i firmy, jak Honor, Huawei ze swoimi nowymi smartfonami, Meizu, za grosze można też na aukcjach kupić telefony od Xiaomi, w portfolio operatorów są słuchawki od Lenovo. Nawet rodzime marki, takie jak Kruger&Matz czy ArtaTech będą zmuszone za jakiś czas podnieść ceny. No właśnie, czyli kiedy?
[showads ad=rek3]
Wszystko zależy od tego, jak szybko będą się wyprzedawać obecne zapasy, sprowadzone za rozsądne pieniądze. Odrabiając straty wiele firm zacznie powoli podnosić ceny już w hurcie, zaraz odbije się to większymi marżami w detalu, a finalnie przyjdzie zapłacić za nowoczesną elektronikę znacznie więcej. Jeśli więc robić zakupy – szczególnie te na większą skalę, to warto zabrać się za nie dzisiaj. Później będzie tylko drożej, i… nikt tak naprawdę nie wie, jak długo to potrwa.
A wszystko z powodu m.in. łapiącej wiatr w żagle gospodarce USA. Spekuluje się, że amerykański FED podniesie w grudniu stopy procentowe, co pozwoli w dłuższej perspektywie na przyciągnięcie kapitału zagranicznego do USA. Poza tym – kto zarabia w dolarach, temu puchnie portfel, ale kto w tej walucie importuje, ma już problem. Po drugie gorzej wiedzie się europejskiej walucie, która tanieje gł. z powodu zamachów terrorystycznych, które w ostatnich dniach wstrząsnęły naszym kontynentem. Niepewność, co do płynności handlowej oraz przepływu turystów wzmacnia u inwestorów potrzebę ucieczki do bardziej stabilnych walut. Schronieniem okazuje się więc dolar.
[showads ad=rek1]
Trochę mnie to smuci, bo sam zakładałem, że chętnie zakupię w niedalekiej przyszłości Chromebooka od Della, którego konkretny model dostępny jest póki co wyłącznie w Stanach. W międzyczasie zrewidowałem swoje założenia i zacząłem myśleć o Chromebit-cie od Asusa, ale teraz moje marzenia o nabyciu nowego sprzętu rozmywają się we mgle. Już teraz robiąc symulacje zakupów, z powodu naliczonych marż za przewalutowanie, ściągnięcie elektroniki z USA przez Amazon wyceniane jest na ponad 4 zł za dolara. I tak było jeszcze kilka dni temu, kiedy ta waluta kosztowała mniej niż wczoraj.
Wynika z tego, że właściwie najbardziej opłacalne będzie za chwilę kupowanie elektroniki wyłącznie w euro. A szkoda, bo pomimo, że dolar przegania teraz europejską walutę, to ta wcale nie jest taka tania i cały czas jej wartość kręci się również koło 4 zł.
[showads ad=rek1]
Zdjęcie tytułowe: Andrew Pons, z serwisu stocksnap