Żarty i żarciki. Ach, jakże nasze życie byłoby smutne, gdyby nie te serdeczne złośliwości oraz wkręcanie znajomych… No nie oszukujmy się – to jest cholerna satysfakcja, gdy ofiara wpadnie w nasze sidła. Oczywiście wszystko w granicach dobrego smaku i jeśli szanujemy osobę, z której kręcimy bekę – psikus nie zawiera obrażania, nie prowadzi do uszczerbku na zdrowiu i tym podobnych. Dowcipy zatem dzielimy na dobre i złe. Niby banał, bo przecież każdy wie, że podłożenie komuś nogi, choć dla żartującego może okazać się zabawne, dla osoby, która panicznie próbuje się podpierać rękoma – już niekoniecznie. Dlaczego o tym piszę? Otóż Barack Obama padł ofiarą „żartu” (?) drugiej kategorii. I to za pośrednictwem Google.
[showads ad=rek2]
Nie przedłużając za bardzo, jeszcze do niedawna, po wpisaniu frazy “nigga house” w jedną z najpopularniejszych cyfrowych map wyświetlał się… Biały Dom. Cóż, przyznam się, że początkowo zareagowałem kilkoma sekundami żywiołowego śmiechu i pomyślałem sobie: “no to grubo”. Jednak potem nastała chwila smutnej refleksji. Czy naprawdę Google Maps to jest miejsce, w którym takie żarty powinny się pojawiać? Przyznam bez bicia – lubię dowcipy uderzające we wszelkie normy społeczne, rasowe, płciowe i religijne. Ale tak samo potrafię się śmiać z kawałów o Polakach, czy sam żartuję często z własnych ułomności. Dlatego też lubię choćby South Park, w którym nie ma tematów tabu. Mam też dystans do samego siebie, i gdy ktoś rzuci kąśliwą, acz śmieszną uwagę w moją stronę – zamiast się obrażać, zrywam boki.
Ale w tym wypadku – nie wiem co powiedzieć. Zdegustowany? Może to za duże słowo, ale im więcej o tym myślę, tak właśnie się czuję. Umieszczanie takich „żartów” w przestrzeni publicznej kojarzy mi się z wypisywaniem na murach fraz typu: “HWDP”, „Legia K***A” itd. Tak naprawdę ani nie śmieszy, ani to ładne, po prostu – czysty wandalizm. South Parku można po prostu nie chcieć oglądać. Ale z tych Map korzysta prawie każdy, tak samo jak każdy mija zapisane obraźliwymi frazami mury, w codziennej drodze do pracy, czy szkoły.
[showads ad=rek3]
Poza tym, cierpi na tym, nie tylko prezydent Stanów Zjednoczonych, ale i samo Google, który do tej sytuacji dopuścił. Wszystko za sprawą Google Map Makera. Pamiętacie może obrazek z Zielonym Robotem, wypróżniającym się na logo konkurencji – Apple? No właśnie – to kolejna taka sytuacja. Teoretycznie opcja dodawania własnych elementów została zablokowana, a Google miał wszystko akceptować manualnie, ale jak widać, nie przeszkodziło to, co bardziej “zdolnym” użytkownikom.
To jest też doskonały przykład na to, że każde narzędzie w złych rękach może narobić wiele szkód. Einstein nie myślał, że jego odkrycie doprowadzi do wynalezienia bomby atomowej. Ale czy Google faktycznie nie mógł przewidzieć, że istnieje cała grupa trolli, którzy zrobią wszystko, by ich dowcipy ujrzał świat? A można było temu zapobiec, poprzez wprowadzenie ręcznej akceptacji od samego początku, bo przecież dzięki współpracy użytkowników, uzyskalibyśmy jeszcze dokładniejszą mapę.
[showads ad=rek1]
Zjawisko tzw. Google Bombs nie jest obce i na polskim poletku również możemy się “poszczycić” osiągnięciami. Standardowym przykładem jest wyświetlenie sylwetek polskich polityków po wpisaniu obraźliwych słów. Widać zatem, że gigant ma, co prawda od czasu do czasu, ale jednak, spektakularne wpadki na swoim koncie i jestem pewien, że jeszcze niejedna się zdarzy, bo mimo wszystko – to chyba niemożliwe, żeby w tak rozrośniętym tworze ich uniknąć. Nigga House już zniknął z wyników, ale niesmak pozostał. Jednak nie w stosunku do Google, a do żartownisiów. Naprawdę, nie każdy żart jest śmieszny.
Źródło: cnn