Od wczoraj, godziny 15:00 do dzisiaj – również do godziny 15:00 – przestała działać Wikipedia w Polsce, Hiszpanii i we Włoszech. Można jedynie przeczytać komunikat fundacji, która tworzy największą encyklopedię świata, że jest to protest przeciwko nowym regulacjom unijnym, które mają godzić w swobodny przepływ informacyjny w Internecie. O co chodzi Wikipedii?
[AKTUALIZACJA]
Parlament Europejski odrzucił projekt dyrektywy mającej wprowadzić Artykuł 11 i Artykuł 13. Wikipedia już działa :).
O dyrektywę, nad którą ma dzisiaj głosować Parlament Europejski, a konkretnie Artykuł 11 i Artykuł 13. Ten pierwszy – Artykuł 11 – ma ograniczać możliwość swobodnego wykorzystywania linków oraz cytatów z innych mediów, których właścicielami są kolejni wydawcy. Innymi słowy – załóżmy, że ten wpis powstaje na bazie informacji, którą znalazłem w serwisie gazetaprawa.pl (korzystam również z bardzo dobrze opisanego źródła Mozilli). Aby móc sięgnąć po to źródło, po ewentualnych zmianach, zmuszony będę zapłacić wydawcy (Infor) za to, że powołam się na jego treści. A przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka.
Dlaczego Artykuł 11 i Artykuł 13 są tak drażliwe?
Bo to narzędzie, które przede wszystkim będzie chronić tradycyjnych wydawców i redakcje zatrudniające dziennikarzy. W tej chwili jest tak, że nawet, jeśli podam źródło, do którego sięgnąłem, zapewne kliknie w link do niego garstka osób. Wydawcy czują się w tej sytuacji pokrzywdzeni, bo nie musiałeś kupić Gazety Prawnej lub wejść na stronę wydawcy, aby określoną informację przeczytać. Zrobiłeś to u mnie. Za darmo. Pomijam fakt, że na gazetaprawna.pl ten artykuł też jest darmowy, ale są takie, które wymagają już opłaty, a to kieruje do wykupienia dostępu także do innych zamkniętych treści.
Ale ta dyrektywa uderzy nie tylko w mniejsze lub większe serwisy sieciowe, które zbierają informacje z różnych serwisów i na tej podstawie tworzą własne treści, co również we wszelkiego rodzaju agregatory newsów, jak Google News, Feedly, Flipboard, Upday etc. Serwisy/aplikacje te bazują właśnie na informacjach z różnych źródeł. To nie wszystko, bo jak informuje fundacja Mozilli na specjalnie powołanej do tego celu stronie:
Dowolna osoba udostępniająca odnośnik z tekstem, na przykład nagłówek prasowy lub streszczenie artykułu, może zostać obciążona opłatą licencyjną przez podmiot publikujący udostępnianą treść.
Oczywiście uderzy to np. w Facebooka, czy – bardziej lokalnie – w Wykop, na których to aż roi się od takich linków i wpisów. Co więcej – komentarze będą musiały być wówczas moderowane i wstrzymywane przed publikowaniem oraz pozbawiane niewygodnych treści. Jak widzisz – uderzy to nie tylko w wydawców internetowych, ale i zwykłych użytkowników.
Artykuł 11 to jedno. Drugi – Artykuł 13 – jest dużo groźniejszy dla wielkich serwisów o charakterze społecznościowym.
Bo udostępniają miejsce do publikowania własnych treści, które mogą naruszać prawo autorskie o bardziej pirackim charakterze. Przykład? Np. YouTube i kanały serwujące całe filmy do obejrzenia bez zgody dystrybutora. Groźnie robi się tutaj nie dlatego, że takie filmy powinny być w oczywisty sposób usuwane, ale dlatego że serwisy te musiałyby wdrożyć narzędzia, które pozwolą łatwo takie treści wychwytywać w gąszczu ciągłych nowych publikacji. I istnieje spore ryzyko, że wycinane będą wartościowe rzeczy, bo algorytm nie myśli, nie komunikuje się, nie dyskutuje, tylko działa. Zazwyczaj bezwzględnie. A potem pisz sobie maile i ślij listy np. do Mountain View, skarżąc się, że Artykuł 11 i Artykuł 13 są winne złej pracy maszyn…
Ale to, co przy okazji Artykułu 11 i Artykułu 13 jest najbardziej wątpliwe, to niejednoznaczność tych przepisów.
Na pewno wprowadziłyby spory bałagan oraz w praktyce… istniałoby ryzyko cenzurowania Internetu. Bo nagle wszystkie treści będą musiały być monitorowane – jak np. wspomniane komentarze, i dopiero po moderacji akceptowane. Jak słusznie zauważa Wikipedia – z powodu zapisów, jakie narzucają Artykuł 11 i Artykuł 13 – przepływ informacji będzie utrudniony i jak na moje oko – również zamknięty za paywallami. Nie mam nic przeciwko płaceniu na treści w Sieci, sam tak robię od lat, ale teraz zaczynam dwuznacznie patrzeć na możliwości wykorzystania prawa do cytatu.
Przyznaję otwarcie – nie rozumiem tego, czy za powoływanie się na określone źródło, będzie się ode mnie oczekiwało zapłaty na rzecz wydawcy papierowego?
I czy np. będę musiał monitorować kliki poszczególnego artykułu, a potem zależnie od jego popularności płacił różne stawki? Czy powołanie się na źródło nie będzie płatne, a wykorzystanie cytowanych fragmentów z gazety już tak? Idąc dalej – czy umieszczenie fragmentu jakiegoś filmu w ramach prawa do cytatu w swoim wideo na YouTube nie będzie budziło podejrzeń algorytmów skanujących moje treści?
Nie ukrywam – jestem tym mocno zaniepokojony. Szczególnie dlatego, że nie rozumiem idei tych przepisów.
Rozumiem potrzebę chronienia praw autorskich, rozumiem konieczność powoływania się na źródła, które inspirują różne moje teksty. Stąd zrozumiałe może się wydawać powoływanie takich rozwiązań, jak Artykuł 11 i Artykuł 13. Ale też – nie bardzo wiem, dlaczego fakt, że wydawca papierowy nie radzi sobie w Internecie, ma być przeze mnie dotowany? I to podwójnie, bo jako osoba prywatna przecież za wiele rzeczy w Internecie już płacę. Na moje szczęście – właściwie incydentalnie sięgam po źródła papierowe. Przeważająca większość newsów na 90sekund.pl oparta jest o te anglojęzyczne i przede wszystkim służą one, jako inspiracja, aniżeli przepisywanie czyichś przemyśleń. Biorę z nich tylko fakty, jak specyfikacje, czy konkretne ustalenia np. o konfiguracji jakiegoś sprzętu czy aplikacji etc.
Propozycje obecnych regulacji (Artykuł 11 i Artykuł 13) powodują, że zaczynam się gubić.
Bo te mechanizmy po prostu zaczynają mi utrudniać pracę, a i tak odnoszę wrażenie, że nie wnoszą niczego sensownego. No i najważniejsze – dlaczego interes papierowego wydawcy dla unijnych komisarzy ma być ważniejszy od wydawcy internetowego? Rozumiem, że ci politycy lubią, jak im papier z gazety ładnie rano pachnie, a farba drukarska klei się do palców?
Przyznaję również, że jestem zwolennikiem Unii Europejskiej.
Mieszkam w Poznaniu, i gdzie nie spojrzę – Unia włożyła tutaj gigantyczne pieniądze w usprawnienie komunikacji miejskiej, budowę ośrodków akademickich, czy odnowę zabytków. I to są świetne rzeczy. Ale kiedy pojawiają się pomysły w stylu RODO, czy takie, jak ten opisany powyżej, przeciw któremu protestuje Wikipedia, która przecież cała oparta jest o korzystanie z najróżniejszych źródeł, to zaczynam zastanawiać się nad sensownością takich działań?
Zwłaszcza, że są one bardzo, ale to bardzo nieprecyzyjne. Zostawiają ogromne pole do interpretacji, straszą karami, a co najgorsze wpływają na postępującą biurokratyzację, a ta na kolejne koszty tworzenia utrzymywania następnych urzędów i pracujących w nich ludzi oraz ośrodków, które mają monitorować, egzekwować, pilnować.