Motorola Moto G pierwszej generacji (TUTAJ jej recenzja – a TUTAJ „dwójki”) okazała się smartfonem, który przeszedł wszelkie najśmielsze oczekiwania zarówno Google, jak i Motoroli i myślę, że również całej branży. Moim osobistym zdaniem to, że dzisiaj dostajemy coraz więcej urządzeń z przyzwoitym hardware i wykonaniem za rozsądne pieniądze w segmencie średniopółkowym, to w mojej ocenie zasługa właśnie zapoczątkowanej przez Moto G swoistej mody na tanie, szybkie i relatywnie dobrze zrobione urządzenia.
[showads ad=rek3]
Na kanwie tej idei – chociaż oczywiście nie wprost – Google postanowił ogłosić przed rokiem na swojej konferencji I/O 2014, że rusza z wdrażaniem programu Android One. Jego założenie było/jest jedno – dostarczyć kolejny miliard smartfonów wszędzie tam, gdzie jeszcze ich nie ma, a z uwagi na słabo rozwiniętą infrastrukturę sieciową i ceny telefonów, nie jest możliwe szybkie eksplorowanie branży.
Oczywiście Google chciał, aby Android One trafił przede wszystkich na rynki wschodzące, jak np. Indie. Setki milionów ludzi, którzy chcą być w sieci – czy może być lepszy pomysł na – użyję brzydkiego sformułowania – niż wychowanie sobie przyszłych wiernych klientów, którzy kiedy staną na nogi sięgną po zielonego robota, a nie np. po nadgryzione jabłko? Otóż to. Coś jednak w tym projekcie nie zagrało.
[showads ad=rek2]
MediaTek, który dostarcza swoje układy dla producentów smartfonów z serii Android One liczył, że do końca ubiegłego roku sprzedadzą się 2 mln. telefonów z tego projektu. Szybko jednak musiał zrewidować swoje oczekiwania, bowiem nie rozeszła się nawet połowa urządzeń (800 tys. szt.), i to licząc do dzisiaj, czyli rok od debiutu konceptu Google.
OK – odkładając wielkoduszność Google na bok – co jeszcze może go motywować, aby nadal inwestować w tą platformę? Oczywiście fakt, że jeśli nie będzie go na rynkach wschodzących, to jego miejsce zajmie Microsoft z ficzerfonami Nokii lub swoimi taniutkimi Lumiami. Po drugie nie próżnują też lokalni producenci, a tacy giganci, jak Xiaomi doskonale sobie radzą na tym terenie. Google zresztą nie tylko chce forsować swoją wizję Androida, ale również zadbać o odpowiednie zaplecze świadomościowe wynikające z szeregu usług, które dostarcza. Konto pocztowe to jedno, ale przecież wciąż rozwija się YouTube, czy Mapy. Coraz częściej można korzystać z nich offline, co w krajach, gdzie brakuje solidnej infrastruktury ma niebagatelne znaczenie. Poza tym chińscy konkurenci potrafią tak modyfikować Androida i dostarczać doń swoje usługi, że łatwo pokonać giganta jego własną bronią!
[showads ad=rek1]
Mimo wszystko, jeśli spojrzeć na to zupełnie chłodno, to póki co potentat wyszukiwania przegrała tą walkę, a wydawało się, że nie można tego zepsuć. Tanie smartfony, z wydajnym hardware, dostające aktualizacje systemu, bogate w mocne zaplecze aplikacyjne. Może to jednak nie tędy droga? Sytuacja może nie do końca jest analogiczna, ale ja sam nie znoszę za tanich produktów. Wszystko ma bowiem swoją cenę i nie ma cudów – za 300 zł nie da się kupić smartfona, który będzie urywał tyłek. Lepiej dołożyć drugie tyle i mieć Moto G – z procesorem lepszej klasy, przyjemniejszym wykonaniem i naprawdę wydajnie działającą.
Źródło: androidauthority