Wyjątkowo w tym roku czekam na nowego Nexusa. Krzysztof Bojarczuk trzyma rękę na pulsie, wynika więc z ostatnich przecieków, że szykuje się wyjątkowy smartfon, niemniej moje myśli krążą wokół innego zagadnienia, czyli równolegle pojawiających się plotek na temat najnowszej odsłony systemu Android. Dzisiaj, kiedy korzystam z Marshmallowa widzę duży progres względem Lollipopa, ale tak naprawdę – mógłby on być większą aktualizacją Lizaka. Wygląda na to, że Android N również…
Serwis Android Police, to nie byle jakie źródło informacji, więc zakładam, że możliwie wiarygodne. A ten od jakiegoś czasu dozuje newsy na temat najnowszej wersji mobilnego systemu operacyjnego od Google. Ja też czekam na debiut Androida N i z wielką przyjemnością zainstaluję go na swoim Nexusie 6, nawet w wersji całkowicie nieużywalnej (jak będzie trzeba), niemniej już teraz czuję, że jeśli te przecieki mają sugerować, że to wszystko na co stać Google, to nie bardzo czuję się usatysfakcjonowany.
Czym ma się wyróżniać nowy system? Będziesz mieć możliwość zmienienia tła interfejsu w menu ustawień (z jasnego na ciemne i w drugą stronę), zlikwidowane zostanie menu z wszystkimi aplikacjami, które teraz będą lądować, jak w smartfonach chińskich Xiaomi, Huawei etc. na pulpicie, a Ustawienia otrzymają nieco odświeżony wygląd, w którym zostaną zmniejszone odstępy pomiędzy poszczególnymi sekcjami, belką powiadomień itp.
WOW – czuję, jak mi serce mocniej bije… Albo nie bije wcale? Silenie się na likwidowanie menu głównego jest dla mnie głupim pomysłem, bo nie znoszę rozpiżdżaju, jaki jest na pulpitach testowanych przeze mnie Chińczyków. No nie znoszę tego z całego serca. Nawet bardziej, aniżeli przesuwanego w pionie menu z apkami wprowadzonego w Androidzie 6. Mam ponad setkę aplikacji i jestem CHORY, kiedy muszę je za każdym razem porządkować na poszczególnych pulpitach i tworzyć dla nich osobne foldery, a potem jeszcze pamiętać, czy Google Plus dodałem do tego ze społecznościówkami, czy do tego opisanego, jako Google… Bleeehhh…
Zresztą – tak naprawdę do rozwiązania jest więcej palących problemów, jeśli idzie o stockowego Androida. Pierwszy to fragmentacja i tak już chyba zostanie na zawsze. Drugi, to brak multitaskingu z prawdziwego zdarzenia. Trzeci to oczywiście gorące życzenia użytkowników, aby pojawiło się dzielenie ekranu. O ile na 5-calowych smartfonach nie będzie to wielkim hiciorem, to już na tabletach tak. I to są nowości, które powinny być już od co najmniej dwóch edycji systemu od Google. Zewnętrzni producenci, jak Samsung, czy LG sami częściowo rozwiązują problem chociażby wielookienkowej pracy, ale to wyjątki.
Głośno – ale zastanawiam się, czy system Android – poza odświeżaniem interfejsu – ma nam jeszcze coś sensownego do zaoferowania? Czy naprawdę rok rocznie potrzeba zmieniać OS na zupełnie nowy? Czy konieczne jest wypalanie jednej wielkiej dziury fragmentacyjnej? Załóżmy, że od czasu świetnego KitaKata dopiero dzisiaj wprowadzono by Lollipopa, a do tego czasu aktualizowano by go gł. w warstwie bezpieczeństwa i rozwoju niektórych funkcji. Czy byłoby źle(?), skoro to był pierwszy system, z którym od ręki producenci wypuszczali nie tylko flagowce, ale i najbardziej podstawowe smartfony?
Poniższa grafika pokazuje aktualny stan podziału tortu z zielonym robotem na rynku, czyli urządzeń, które pracują pod kontrolą różnych edycji Androida. Co z niej wynika? Pomimo swojej wiekowości, to Jelly Bean (od 2012 roku) siedzi na 24 proc. sprzętów. Lollipop (2014 rok), to właściwie 10 proc. więcej niż JB, a KitKat (rok 2013), to w tej chwili nr 1 z udziałem na poziomie 35,5 proc! Android Marshmallow, który debiutował na jesieni 2015 roku, ma „szałowe”… 1,2 proc. urządzeń pod swoją kontrolą, czyli pół roku od udostępnienia obejmuje zaledwie promil sprzętów…
Ale co tam fragmentacja – tak naprawdę wielu użytkowników systemu Android nie ma po prostu nowych funkcji w swoich smartfonach, ich urządzenia nie są bezpieczne, a producenci ani operatorzy nie silą się na aktualizacje, bo po co(?), skoro droga do ich wdrożenia prowadzi przez mękę (jest czasochłonna, kosztowna i przechodzi długą drogę weryfikacyjną w Google), a więc nikomu się to zupełnie nie opłaca. Sądzę, że jakiś konsensus dałoby się wypracować, gdyby kosmetyczne nowości, nie oznaczały co roku nowej wersji systemu operacyjnego. I warto zdać sobie z tego sprawę, bo w praktyce, te procenty, to setki milionów smartfonów i tabletów.
W całym 2015 roku sprzedano 1,4 mld smartfonów na świecie (dane za IDC). Od tej liczby trzeba odjąć 231 mln iPhone’ów oraz kawałek, który zajmuje Windows Phone/10 Mobile. Założyć można, że 1 mld smartfonów z Androidem rozeszło się w ubiegłym roku. A to oznacza, że niemal jedna czwarta z tej liczby (czyli ok. 240 mln telefonów), to urządzenia działające z czteroletnim Jelly Beanem! Jeśli przyjąć, że iPhone cieszy się ogromną popularnością, bo znalazł aż 231 mln kupców, to przecież na tym tle JB wypada wręcz rewelacyjnie… chociaż jest już mocno zacofanym systemem.
Reasumując – oznacza to, że od kilku lat właściciele swoich smartfonów nie mogą poznawać nowości wprowadzanych przez Google z kolejnymi edycjami jego OS-a. Wracam więc do punktu wyjścia – po co w takim razie pompować sztuczny balon o nazwie Android N, skoro Marshmallow istnieje w tych statystykach czysto teoretycznie…?